Świat radości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z KENZO TAKADĄ, kreatorem mody
Kenzomania
Bernard Arnault: - Moda stworzona przez Kenzo od trzech dziesięcioleci przemierza świat wzdłuż i wszerz. Kenzo trzydzieści pięć lat temu podjął decyzję, by opuścić Kraj Kwitnącej Wiśni i stawić czoło paryskiemu haute couture. Od tego czasu zyskał sławę i stworzył niepowtarzalną markę, której synonimami są magia, swoboda, uśmiech i szlachetność. Te słowa doskonale również charakteryzują samego projektanta.
Christian Lacroix: - Wkrótce uświadomimy sobie, ile naprawdę zawdzięczamy Kenzo. Przez lata ten "podróżujący" między Wschodem i Zachodem projektant zdołał dokonać - wydawałoby się - niewykonalnego: połączył linie, cięcia, wzory charakterystyczne dla dwóch tak różnych części świata. Kenzo interpretuje i przetwarza style, tworząc z nich specyficzny rodzaj pokojowego internacjonalizmu, wyróżniającego się radykalizmem spośród twórczości innych projektantów. Nigdy nie zapomnę, jak zaczynał: neonowe kolory, obstawanie przy japońszczyźnie, stawianie kolczastych zapór obcym wpływom etnicznym. Później doprowadził do harmonijnego współistnienia wielu kulturowych wpływów. Kenzo to człowiek szalenie dyskretny, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Należy do tych obcokrajowców, bez których Paryż i paryska moda nie byliby tym, czym są.
Issey Miyake: - Pamiętam wiosnę roku 1965, kiedy Kenzo pierwszy raz pojawił się w Paryżu. Od tego czasu jest świetnym przyjacielem, dla którego niezmiennie żywię ogromny podziw i szacunek. Dla ludzi mody wciąż jest niezgłębionym źródłem inspiracji. Jest zarazem czarujący i skromny, ma zadziwiającą osobowość. Od początku należał do paryskiej awangardy, ale z jego projektów biła radość. Projektował ubrania, które bez modyfikacji nadawały się do noszenia na co dzień. Nie tylko przyjemnie było na nie patrzeć, ale też je nosić. Kenzo udowodnił, że ubieranie innych ludzi może sprawiać frajdę. Magia Kenzo polega na tym, że w jego strojach dobrze czują się zarówno młodzi, jak i starsi.
Paloma Picasso: - Po raz pierwszy byłam na pokazie kolekcji Kenzo, gdy miałam siedemnaście lat. Pamiętam: sala Galerie Vivienne, tłumek ludzi, emanujące z wybiegu energia, świeżość, radość. Jakże różniło się to od "klasycznych", zachowawczych pokazów couture. W tych latach był to przełom, dzięki niemu pokazy mody przerodziły się w prawdziwy show. Od tego pokazu Kenzo stał się dla mnie wzorem; starałam się go naśladować. W latach siedemdziesiątych zaprzyjaźniliśmy się. Cenię Kenzo za to, że zachował młodzieńcze spojrzenie na świat, entuzjazm, uprzejmość. Takie są również jego kolekcje. Sonia Rykiel: - Jaki jest Kenzo? Zawsze mi bliski. Ponieważ jest zdolnym, nieco zwariowanym projektantem, wspaniałym przyjacielem, człowiekiem niezwykle subtelnym i niebiańsko gościnnym. Jest wyjątkowy. Yves Saint-Laurent: - Kenzo przypomina mi stado motyli na kwiecistej łące oświetlonej wiosennym słońcem.
Claude Brouet: - Kenzo pierwszy przekształcił pokazy mody w sympatyczne przyjęcia. Każdy - od modeli po widzów - cieszył się, że może w nich uczestniczyć.

Magdalena Jarco: - Markę Kenzo zna dziś nawet ten, kto nie interesuje się modą.
Kenzo Takada: - Rzeczywiście. Cieszy mnie, gdy ludzie ulegają mojemu oddziaływaniu. Ale to ja poddaję się oddziaływaniu świata, czerpię z jego bogactwa - nie dzieje się odwrotnie. Gdy zaczynałem, nie myślałem o sławie. Chciałem po prostu tworzyć. Przyznaję jednak, że zawsze marzyłem o tym, by trafiać do ludzi, inspirować ich i w zamian brać od nich pomysły. W centrum mojego zainteresowania zawsze był człowiek niezależnie od rasy, koloru skóry i przekonań. Myślałem raczej o swoich przyjaciołach i ich dość specyficznych gustach niż o międzynarodowych rynkach. Niektórzy przyjmują moje pomysły jako swoje i to oni są odbiorcami mych ubiorów. Cieszę się, że moje poglądy na życie, modę znalazły tylu zwolenników.
- I nie projektuje już pan tylko dla przyjaciół...
- Nieprawda. Nadal projektuję głównie dla przyjaciół. Należą do nich między innymi Luciano Pavarotti, Isabelle Adjani, Ines de la Fressange, Jean-Michel Jarre, Emilie Jarre, Naomi Campbell, Jerome Dreyfus, Jean-Jacques Picard. Staram się wprowadzać do szarego i przygnębiającego świata trochę radości, ożywionych kolorów, które tak bardzo kocham. Tak też "przyjmują" moje kreacje ludzie kupujący je pod różnymi szerokościami geograficznymi.
- Jest pan uważany za najbardziej wielokulturowego kreatora mody na świecie. Za inspirację służą panu zarówno spódnice rumuńskich wieśniaczek, meksykańskie rebozos, jak i ubiór, który zwykł nosić Nehru. Kiedyś kolekcją złożył pan nawet hołd Alowi Capone. Czy oprócz walorów estetyczno-artystycznych miało to głębsze przesłanie?
- Gdybym chciał wyczerpująco odpowiedzieć na to pytanie, musiałbym zdradzić sekret mej twórczości. W każdej kreowanej przeze mnie rzeczy jest - rzecz jas- na - cząstka mej osobowości. W sztuce najpiękniejsza jest jednak otaczająca ją aura tajemniczości. Moje kolekcje nie są odbiciem rzeczywistości, ale odzwierciedleniem doświadczeń, emocji, których doznałem w różnych częściach świata: w Rumunii, Egipcie czy Meksyku.
- Dzieła każdego artysty tworzą jego zawodową biografię.
- Ja piszę swoją od trzydziestu lat. Zawiera takie rozdziały, jak różnorodność, tolerancja, poszanowanie tradycji i kultur, piękno świata i swobody.
- Jednocześnie luz, optymizm, prostota i otwarcie na odbiorcę cechują wszystkie pana kolekcje. Jeden z najbardziej znanych brytyjskich krytyków mody napisał: "Kenzo jest pierwowzorem projektanta traktującego modę, kulturę i swoje życie z poczuciem humoru i podchodzącego do ubiorów z ciekawością". To również pański sposób na życie?
- Paradoksalnie mój styl życia jest tego odwrotnością. Zaskoczę panią - moje motto brzmi: ciężka praca, niewolnicze oddanie się twórczej pasji. Do mody nie podchodzę z poczuciem humoru, ale raczej z emocjami, jakie we mnie drzemią. Czasami znajduje się w nich szczypta humoru, niekiedy odrobina smutku i zadumy. Ciekawość świata rzeczywiście jest siłą, która pcha mnie do działania. Bez niej nie moglibyśmy odkrywać, zdobywać, uczyć się. Wartość naszych odkryć możemy docenić jednak dopiero wówczas, gdy je zaakceptujemy. Moda też jest odkrywaniem, nie kończącą się, pasjonującą przygodą tworzenia.
- Zaczynał pan w latach 60. jako projektant sweterków stylizowanych na liche ubrania biedaków. Nie stronił pan od modeli wzorowanych na szatach duchownych, mundurach wojskowych, kimonach. Czy do stworzenia niepowtarzalnego stylu potrzeba jedynie talentu, inwencji, czy ważniejsze jest doświadczenie - umiejętność syntezy, znajomość mechanizmów rynku mody, czyli profesjonalne promocje, wiedza o konkurencji etc.?
- Niepowtarzalny styl to funkcja procesu twórczego zachodzącego w umyśle ludzkim. Rodzi się w nim talent i pomysły, bez których nie można się poruszać w świecie mody. Bez inwencji nie zaistniałbym w branży. Ważne jest również całkowite oddanie się projektowaniu. Tu nie ma miejsca na pracę na pół gwizdka. Trzeba być nie tylko najlepszym, ale też najlepiej ze wszystkich żyć w harmonii ze światem zewnętrznym, który jest odbiorcą naszej twórczości. Umiejętności, wiedza o mechanizmach rynkowych, chwyty marketingowe są ważne, ale drugorzędne. Istotne jest także zbieranie doświadczeń, które kształtują formy artystycznego wyrazu. Nie można ich jednak wykreować. Trzeba je przeżyć. Dlatego staram się łączyć nie tylko style w modzie, ale i zajęcia: projektuję perfumy, kostiumy operowe, reżyseruję filmy. Najbardziej fascynuje mnie ostatnio projektowanie perfum, bo są to produkty ponadczasowe - w przeciwieństwie do ubiorów, których linie musimy "odświeżać" co pół roku. Inspirującym doświadczeniem jest też podróżowanie, czym zamierzam się teraz zająć.
- Zawsze podkreśla pan, że woli podróżować, by odpocząć, nie zaś - jak większość twórców - aby szukać "gorączkowych inspiracji". "Wena przychodzi sama".
- Tak jak apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak praca inspiruje do tworzenia kolejnych kolekcji. Praca oznacza dla mnie ciągłą wolę odkrywania. Mój dzień nie dzieli się na czas pracy i odpoczynku, czas przerwy obiadowej i pogaduszek przy herbacie. Wypełnia je doświadczanie i szukanie inspirujących sytuacji. Wena przychodzi wówczas, gdy potrafimy zestroić głos naszej osobowości z głosem otaczającego nas świata. W ciągu wielu lat przekonałem się, że wygrywa najcelniejszy obserwator, osoba zrównoważona, niesamowicie cierpliwa i spokojna. Spokój jest o tyle ważny, że wszystkie nowe pomysły są niesłychanie kruche. Można je spłoszyć grymasem twarzy, ziewnięciem, nieprzemyślanym komentarzem. Dlatego każdy twórca musi pielęgnować w sobie optymizm, akceptację, umiłowanie piękna. Wtedy łatwiej stawić czoło rywalom. Konkurencja wyzwala najlepsze cechy w projektowanych produktach, a najgorsze - w ludziach. Dla mnie w świecie sztuki bardziej liczy się jednak współpraca niż współzawodnictwo. Moi przyjaciele to Claude Montana, Issey Miyake czy Chantal Thomas. Dzielimy się pomysłami. Staramy się być sobą, zachować ludzką twarz w tej trudnej branży, jaką jest moda.
- Czy takie podejście, niekonwencjonalne w dzisiejszych rynkowych czasach, obce nie tylko Amerykanom, ale również wielu Europejczykom, wynika z pana japońskich korzeni?
- Raczej z mojej filozofii życiowej. Nie czuję się ani Japończykiem, jak moi rodzice, ani Francuzem, choć mieszkam w tym kraju od przeszło trzydziestu lat. Jestem obywatelem świata, dla którego projektuję. Od najmłodszych lat marzyłem o wyjeździe do Paryża. Dla młodego człowieka do szaleństwa zakochanego w modzie stolica Francji była prawdziwą mekką. Nie żałuję, że w 1964 r. zdecydowałem się tam na stałe przenieść. W żadnym innym zakątku świata nie czułbym się tak dobrze. Tu każdy mur, każdy obłok na niebie i każdy przechodzień pomagają mi projektować. We mnie jest jednak również cząstka innych miejsc, które odwiedziłem, gdzie mieszkałem i coś przeżyłem. Nadal pamiętam o swych korzeniach. Mądry wędrowiec, którym zawsze się czułem, nigdy nie zapomina o rodzinnym kraju.
- Kiedyś wyznał pan, że trzeba być szaleńcem, by pracować w modzie. Czy przestał pan nim być? Pod koniec stycznia wycofa się pan z branży, w której od trzydziestu lat zajmował czołowe miejsce, a obroty stworzonego przez pana imperium mody przekraczają 250 mln funtów rocznie.
- Oczywiście nie znormalniałem. Zawsze otwarcie mówiłem, że jestem szalonym człowiekiem. I nadal się za takiego uważam. Całe życie poświęciłem tworzeniu i nie zamierzam z tego zrezygnować. Będę się tym zajmował, choć w nieco inny sposób. Nie mogę przecież z dnia na dzień stać się kimś innym. Zdecydowałem się przekazać stery mojego imperium następcom. Męczy mnie dźwiganie takiego ciężaru na własnych barkach, potrzebuję odpoczynku. Zdecydowałem się na taki krok teraz, ponieważ sytuacja mojej firmy nigdy wcześniej nie była tak dobra. Ufam ludziom, którzy mnie zastąpią, bo podzielają moją wizję jej rozwoju. Gilles Rosier i Roy Krejberg współpracują ze mną od kilku lat, w tym czasie przekazałem im swą projektancką strategię. Gilles będzie teraz odpowiadał za damskie kolekcje sygnowane znakiem Kenzo, a Royowi pozostawiam rozwój linii dla mężczyzn. Nie żegnam się ze światem mody definitywnie. Chcę jedynie, by moi wychowankowie podrośli, nauczyli się samodzielności i niezależności. Na jakiś czas zamierzam się poświęcić podróżom, eksperymentom, chcę mieć więcej czasu na przemyślenia. Mam już nawet na oku niewielki wiejski domek z ogródkiem, w sam raz do hodowli bonsai.

Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.