O animacji przez łzy

O animacji przez łzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
W animacji nic twórczego się nie dzieje: ciągle mamy kolorkowość, postacie naśladujące aktorskie gwiazdy, naiwny realizm
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, no i doczekał się Disney konkurenta. Firma Dreamworks, założona przez trzech wielkich ludzi Hollywood (Spielberga, Katzenberga, Geffena), wypuściła prawie jednocześnie aż dwa filmy animowane: "Mrówkę Z" i "Księcia Egiptu".
Zygmunt Kałużyński: - Nie tylko Dreamworks; także Warner otworzył konkurencyjną fabrykę. Tym sposobem monopol Disneya został naruszony, co jest ważnym zjawiskiem w sztuce filmowej. Czy pan sobie zdaje sprawę, panie Tomaszu, że w ostatnim roku mieliśmy osiem pełnometrażowych filmów animowanych, co jest zupełnym rekordem? Robi się to już poważna część repertuaru. I to się nie zmieni, ponieważ...
TR: - ... te filmy produkują komputery, a one - jak wiadomo - mogą coraz więcej i coraz szybciej. Tylko czy to dobrze? Niedawno widziałem w telewizji film ze sławnej animowanej serii o przygodach Asterixa. Zachwyciłem się: ileż tam niuansów, jaka pomysłowość i elegancja kreski! W porównaniu z tym komputerowe animacje, które mamy dziś na ekranach, wyglądają bardzo biedaczkowato. To jest - moim zdaniem - cofnięcie się w historii filmowej animacji!
ZK: - Właśnie, można się było spodziewać, że nastąpi jakiś przewrót w stylu graficznym, ale skąd! Pan wymienił Asterixa, zrobionego przez Gościnnego i Uderzo, czyli przez grafika mającego rangę artysty, wystawiającego prace w galeriach. Tymczasem w obecnych filmach nic twórczego się nie dzieje: ciągle mamy tę kolorkowość, postacie naśladujące żywe gwiazdy z normalnych filmów, brnięcie w ilustracyjny, naiwny realizm pochodzący jeszcze z XIX-wiecznych rysunków dla dzieci. Jedyna nowość to staranie, aby te filmy były również dla dorosłych.
TR: - Z tym jest różnie. W Ameryce chyba udało się namówić dorosłych do oglądania animacji, ale w Polsce nie. Kiniarze skarżą się, że "Mrówka Z" nie znalazła swojej widowni. W popłochu zdejmowano ją z ekranów (sam odszedłem z kwitkiem od kasy, gdy poinformowano mnie, że przyszło za mało widzów, więc kierownik kina w ostatniej chwili zmienił repertuar na standardową sensację). Ale jeszcze bardziej zastanawia mnie to, że twórcy filmów animowanych ostatnio coraz odważniej sięgają po nader poważne treści. Na przykład "Książę Egiptu" to opowieść biblijna. Kto wie, może będzie on nawet pokazywany dzieciom w ramach lekcji religii?
ZK: - Jeżeli, to chyba dla protestantów. Wszystko bierze się z tego starania, żeby dotrzeć do widza dorosłego. Disney też usiłuje to robić. Na przykład "Pocahontas" pomyślany był jako dramat szekspirowski wśród zwierząt, "Mulan" to z kolei wizja sztuki chińskiej. W wypadku "Księcia Egiptu" również była ta ambicja, ale trzeba jeszcze pamiętać, że w krajach protestanckich historia Mojżesza to jeden z ciągle powracających tematów. Sam Cecil de Mille, wielki mistrz religijnego kina, zrobił o tym aż dwa filmy, które się nazywają "Dziesięcioro przykazań" i "Historia Mojżesza".
TR: - Ale czy słusznie kojarzy pan to z protestantyzmem? Przecież wszyscy trzej właściciele Dreamworks są pochodzenia żydowskiego.
ZK: - No dobrze, bo legenda o Mojżeszu dotyczy także judaizmu. Ale dlaczego odgrywa ona w protestantyzmie rolę znacznie ważniejszą niż w katolicyzmie? Dlatego, że jedną z wielkich zasad protestantyzmu jest bezpośredni kontakt z Bogiem, unikanie pośredników, zmniejszanie - ile się da - roli Kościoła i kleru. A w Starym Testamencie Bóg przemawia bezpośrednio do narodu, stąd taki nacisk na te historie. To jest zresztą dla mnie jako związanego z tradycją chrześcijańską bardzo wątpliwe, dlatego, że ten Bóg Mojżeszowy jest Bogiem plemiennym, który znęca się nad Egiptem. Na przykład na życzenie Mojżesza Bóg zsyła coraz to nowe plagi, a nawet morduje pokolenie pierworodnych Egipcjan, czyli dzieci! Myślę, że Pan Bóg mógłby znaleźć jakiś prostszy i mniej krwawy sposób, żeby wyprowadzić starozakonnych z Egiptu. Jest to mit, który ma pokazać wyższość judaistycznego Boga, co dla mnie jest wręcz antychrześcijańskie, bo przecież Bóg Jezusa to Bóg wszystkich ludzi.
TR: - Czyli uważa pan, panie Zygmuncie, że "Książę Egiptu" powinien uzyskać jakiś rodzaj komentarza ze strony Kościoła katolickiego?
ZK: - Pan mnie prowokuje, panie Tomaszu. Ja się może trochę zapędziłem w zbyt poważną interpretację, bo jednak ten film stara się przede wszystkim rozerwać widzów, co czyni za pomocą wyczynowej wizualności. Egipt wygląda tu wielokrotnie lepiej niż w naturze. Piramidy są dziesięć razy wyższe, budowle dwadzieścia razy piękniejsze i bardziej kolorowe niż w Egipcie. Silny nacisk położono na stronę baśniową. Znaczna część filmu to historia dwóch książąt: Ramzesa i Mojżesza, który został jako dziecko uratowany przez panią faraonową i wychowuje się na dworze w przekonaniu, że należy do rodziny królewskiej i jest rodzonym bratem Ramzesa. Oni sobie figlują, jest bardzo popisowy wyścig kwadryg przez cały Egipt, na tle luksusowej cywilizacji. Kiedy jednak zaczynają się klęski i część ponura filmu, coś się załamuje, mimo że przejście przez morze jest znowu wyczynem animacji. Krótko mówiąc - to film wątpliwy.
TR: - Ale ma swoje atrakcje. Należy do nich piosenka śpiewana po polsku przez Ofrę Hazę, izraelską wokalistkę, która specjalnie na potrzeby tego filmu nauczyła się polskiego. Było zresztą życzeniem producentów filmu, aby Haza zaśpiewała we wszystkich kilkunastu wersjach językowych filmu. Wykonała to imponująco. Ciekawa też była procedura powstawania polskiego dubbingu. Jak się okazuje, nasze studio opracowań filmów zostało zobowiązane, aby przeprowadzić regularne castingi do każdej z ról, a następnie przesłać taśmy z głosami do Hollywood. Ostatecznie to twórcy filmu wybierali, który z polskich aktorów będzie podkładał głos pod rysunkowe postacie "Księcia Egiptu". Spowodowało to ponoć poruszenie wśród aktorów, którzy uchodzą za gwiazdy polskiego dubbingu. Wielu z nich nie chciało się poddać tej procedurze.
ZK: - Serce się ściska. To znaczy, że nawet nasz dubbing został skolonizowany przez Amerykanów.
TR: - Nasi robią, ale Amerykanie decydują.
ZK: - Gdy człowiek pomyśli, że nasza szkoła animacji była - obok czeskiej i kanadyjskiej - potęgą światową (Borowczyk, Lenica; "Bolek i Lolek"), a teraz wszystko się rozpadło, to łzy w oczach stają.
Więcej możesz przeczytać w 3/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.