Pokusa Witosa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Władza zbliża się do konfrontacji, w której stawką staje się prawo związkowców do protestu
Wincenty Witos znany jest dzisiaj przede wszystkim jako najwybitniejszy przywódca polskiego ruchu ludowego i niezłomny obrońca chłopskich interesów. Mniej osób pamięta, że to właśnie on kierował rządem, który doprowadził w II Rzeczypospolitej do największych napięć społecznych, grożących krajowi niemal wojną domową. Centroprawicowa koalicja, popularnie zwana Chjeno-Piastem, rządziła Polską od maja 1923 r. Kraj grzązł w kryzysie spowodowanym hiperinflacją. Koszty jego przezwyciężenia chciano przerzucić na środowiska pracownicze, które broniły się strajkami. W końcu października 1923 r. wybuchł strajk kolejarzy. Rząd Witosa odmówił rozmów z protestującymi i w obliczu paraliżu transportu zarządził zmilitaryzowanie kolei. Strajkujący mieli być traktowani jak dezerterzy i stawiani przed sądem wojskowym. Przywódcy strajku odpowiedzieli bronią równie ciężkiego kalibru. W obronie praw związkowych zarządzili na 5 listopada 1923 r. strajk generalny. Poparło go nawet Zjednoczenie Zawodowe Polskie, znajdujące się pod wpływami sympatyzującej z rządem Narodowej Partii Robotniczej. Jego liderzy dobrze rozumieli, że jeśli zachowają się inaczej, władza w przyszłości podobnymi metodami złamie także ich protest. W odpowiedzi rząd wytoczył najcięższe armaty i zagroził stanem wyjątkowym. Następnego dnia w Krakowie doszło do krwawych starć, w których zginęło 18 cywilów i 14 wojskowych. Groźba wymknięcia się wydarzeń spod czyjejkolwiek kontroli ostudziła nastroje konfrontacyjne. Konflikt pośpiesznie zaklajstrowano, ale sam Witos przypłacił go dymisją. Kiedy dziś słucha się pohukiwania ministrów na protestujących anestezjologów, w tym gróźb dyscyplinarnego zwalniania ich z pracy i zatrudniania w szpitalach cudzoziemców, odżywają widma tamtej historycznej konfrontacji. Wiele różni te sytuacje, ale jeden element niebezpiecznie je upodabnia. Jest nim niechęć rządzących do szukania kompromisu z protestującymi i zamiar przykładnego spacyfikowania niepokornego środowiska. Jemu może by się i ustąpiło, lecz cóż zrobić z lawiną kolejnych, nieuniknionych w takiej sytuacji roszczeń? Lepiej więc z nikim nie rozmawiać i sięgnąć po oręż antystrajkowych represji. Tyle że uciekając przed Charybdą związkowych roszczeń, władza zbliża się niebezpiecznie do Scylli konfrontacji, w której stawką staje się prawo związkowców do protestu. Lepiej więc nie straszyć się wzajemnie i usiąść do rozmów z dobrą wolą zawarcia kompromisu, póki jeszcze nie doszło do czynów i nie padły słowa, z których trudno będzie się wycofać.
Więcej możesz przeczytać w 4/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.