Jesienią większość obcokrajowców w Niemczech otrzyma pełne prawa obywatelskie
Niemcy obok Szwajcarii są jedynym krajem w Europie nie uwzględniającym prawa ziemi. Zgodnie z projektem przedstawionym przez nowego szefa MSW Ottona Schily'ego (SPD), obowiązujące od 1913 r. prawo krwi ma być wkrótce zniesione. Jeśli projekt przewidujący duże ułatwienia w uzyskiwaniu niemieckiego obywatelstwa zostanie wprowadzony w życie, wkrótce 3-4 mln cudzoziemców staną się pełnoprawnymi Niemcami. W liczącej ponad 80 mln mieszkańców RFN ludność obcego pochodzenia stanowi aż 9 proc. Ponad 30 proc. "zagranicznych współobywateli" mieszka w Niemczech od ćwierćwiecza, a trzy czwarte z nich urodziło się w RFN.
Cudzoziemcy w Niemczech to zagadnienie budzące wiele emocji. "Obywatele drugiej kategorii", "zagraniczni współobywatele" (jak bywają określani), a na pewno "nie-Niemcy" to grupa licząca dziś 7,3 mln osób, zatem jest ich więcej niż mieszkańców Szwajcarii. W 1955 r. w RFN żyło zaledwie sześciu Turków. Teraz jest ich najwięcej wśród napływowej ludności - ponad 2,1 mln. Obcokrajowcy nie pojawili się w RFN z dnia na dzień. Najpierw stanowili pożądaną siłę roboczą, potrzebną do urzeczywistnienia "cudu gospodarczego". Na archiwalnych zdjęciach można zobaczyć uroczyste powitanie na dworcu w Kolonii milionowego gastarbeitera, któremu wręczono motocykl, by szybciej dojeżdżał do fabryki. Zagranicznych robotników sprowadzano nawet czarterowymi samolotami. W latach 80. liczba obcokrajowców, czyli gastarbeiterów, azylantów i imigrantów ekonomicznych, przekroczyła możliwości zatrudnienia i pomocy socjalnej. Po zjednoczeniu Niemiec wywołało to falę niechęci, agresji, a nawet zamachów.
W latach 90. chrześcijańscy demokraci uznali, że "łódź jest już pełna", zaostrzyli więc przepisy o obcokrajowcach i zakończyli azylowe eldorado. Równocześnie jednak chadecy i liberałowie nie zrobili nic na rzecz asymilacji przybyszów i akceptacji nowych Niemców przez społeczeństwo. Przeciwnie - rozwiązanie problemu integracji obcokrajowców rozpoczęto od odwołania ze stanowiska niewygodnej rzeczniczki rządu Liselotty Funcke (CDU) zaangażowanej w obronę praw obcokrajowców. Zastąpiła ją Cornelia Schmalz-Jacobsen, uległa wobec gabinetu Kohla. W ostatniej kampanii wyborczej bawarscy konserwatyści przestrzegali przed powstaniem "islamskiej republiki Niemiec", co SPD i Zieloni uznali za "podżeganie do ksenofobii", zapowiadając rewolucję w niemieckich przepisach o cudzoziemcach. Po wyborach rzeczniczką ds. obcokrajowców została posłanka Zielonych Marieluise Beck.
Rupert Scholz, ekspert prawny CDU, uznał, że zmiana ustaw o obywatelstwie godzi "w podstawy tożsamości niemieckiego narodu", a Michael Glos przestrzegł przed "trwałym zagrożeniem dla spokoju wewnętrznego, nawarstwieniem problemów na rynku pracy i zwiększeniem obciążenia kas socjalnych". Cornelia Sonntag-Wolgast, rzeczniczka SPD, uważa te argumenty za demagogię; ułatwienia w uzyskaniu obywatelstwa dotyczą ludności od dawna mieszkającej w Niemczech, nie mającej żadnych praw oprócz zezwolenia na pobyt i pracę.
Sprzeciw chadeków budzi "zbyt radykalne" skrócenie wymaganego okresu zamieszkania w Niemczech, a przede wszystkim możliwość posiadania podwójnego obywatelstwa "rodzącego konflikt lojalności wobec państwa". Aby powstrzymać zamiary koalicji, chadecy chcą wyjść na ulice. We Frankfurcie nad Menem zaczęto zbierać podpisy pod listami protestacyjnymi, a od 24 stycznia akcja ta obejmie całe Niemcy. CDU/CSU zapowiedziały także złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Opozycja zdaje sobie sprawę, że SPD i Zieloni mają większość w obu izbach parlamentu i zablokowanie projektu możliwe jest tylko w ten sposób. Według badań Instytutu Forsa, podpisanie list protestacyjnych deklaruje 39 proc. Niemców, a 53 proc. zamierza zignorować tę akcję.
Zgodnie z zapowiedzią ministra Ottona Schily?ego, nowe przepisy mają być zatwierdzone do 30 czerwca i wejść w życie jesienią tego roku. Złagodzenie kryteriów uzyskania obywatelstwa nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów związanych z obcokrajowcami w RFN. Następnym krokiem powinno być oficjalne uznanie, że Niemcy, których przyrost demograficzny jest ujemny, są krajem osiedleńczym, a także ustalenie limitów i priorytetów w przyjmowaniu cudzoziemców oraz zwiększenie kontroli napływu imigrantów.
Cudzoziemcy w Niemczech to zagadnienie budzące wiele emocji. "Obywatele drugiej kategorii", "zagraniczni współobywatele" (jak bywają określani), a na pewno "nie-Niemcy" to grupa licząca dziś 7,3 mln osób, zatem jest ich więcej niż mieszkańców Szwajcarii. W 1955 r. w RFN żyło zaledwie sześciu Turków. Teraz jest ich najwięcej wśród napływowej ludności - ponad 2,1 mln. Obcokrajowcy nie pojawili się w RFN z dnia na dzień. Najpierw stanowili pożądaną siłę roboczą, potrzebną do urzeczywistnienia "cudu gospodarczego". Na archiwalnych zdjęciach można zobaczyć uroczyste powitanie na dworcu w Kolonii milionowego gastarbeitera, któremu wręczono motocykl, by szybciej dojeżdżał do fabryki. Zagranicznych robotników sprowadzano nawet czarterowymi samolotami. W latach 80. liczba obcokrajowców, czyli gastarbeiterów, azylantów i imigrantów ekonomicznych, przekroczyła możliwości zatrudnienia i pomocy socjalnej. Po zjednoczeniu Niemiec wywołało to falę niechęci, agresji, a nawet zamachów.
W latach 90. chrześcijańscy demokraci uznali, że "łódź jest już pełna", zaostrzyli więc przepisy o obcokrajowcach i zakończyli azylowe eldorado. Równocześnie jednak chadecy i liberałowie nie zrobili nic na rzecz asymilacji przybyszów i akceptacji nowych Niemców przez społeczeństwo. Przeciwnie - rozwiązanie problemu integracji obcokrajowców rozpoczęto od odwołania ze stanowiska niewygodnej rzeczniczki rządu Liselotty Funcke (CDU) zaangażowanej w obronę praw obcokrajowców. Zastąpiła ją Cornelia Schmalz-Jacobsen, uległa wobec gabinetu Kohla. W ostatniej kampanii wyborczej bawarscy konserwatyści przestrzegali przed powstaniem "islamskiej republiki Niemiec", co SPD i Zieloni uznali za "podżeganie do ksenofobii", zapowiadając rewolucję w niemieckich przepisach o cudzoziemcach. Po wyborach rzeczniczką ds. obcokrajowców została posłanka Zielonych Marieluise Beck.
Rupert Scholz, ekspert prawny CDU, uznał, że zmiana ustaw o obywatelstwie godzi "w podstawy tożsamości niemieckiego narodu", a Michael Glos przestrzegł przed "trwałym zagrożeniem dla spokoju wewnętrznego, nawarstwieniem problemów na rynku pracy i zwiększeniem obciążenia kas socjalnych". Cornelia Sonntag-Wolgast, rzeczniczka SPD, uważa te argumenty za demagogię; ułatwienia w uzyskaniu obywatelstwa dotyczą ludności od dawna mieszkającej w Niemczech, nie mającej żadnych praw oprócz zezwolenia na pobyt i pracę.
Sprzeciw chadeków budzi "zbyt radykalne" skrócenie wymaganego okresu zamieszkania w Niemczech, a przede wszystkim możliwość posiadania podwójnego obywatelstwa "rodzącego konflikt lojalności wobec państwa". Aby powstrzymać zamiary koalicji, chadecy chcą wyjść na ulice. We Frankfurcie nad Menem zaczęto zbierać podpisy pod listami protestacyjnymi, a od 24 stycznia akcja ta obejmie całe Niemcy. CDU/CSU zapowiedziały także złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Opozycja zdaje sobie sprawę, że SPD i Zieloni mają większość w obu izbach parlamentu i zablokowanie projektu możliwe jest tylko w ten sposób. Według badań Instytutu Forsa, podpisanie list protestacyjnych deklaruje 39 proc. Niemców, a 53 proc. zamierza zignorować tę akcję.
Zgodnie z zapowiedzią ministra Ottona Schily?ego, nowe przepisy mają być zatwierdzone do 30 czerwca i wejść w życie jesienią tego roku. Złagodzenie kryteriów uzyskania obywatelstwa nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów związanych z obcokrajowcami w RFN. Następnym krokiem powinno być oficjalne uznanie, że Niemcy, których przyrost demograficzny jest ujemny, są krajem osiedleńczym, a także ustalenie limitów i priorytetów w przyjmowaniu cudzoziemców oraz zwiększenie kontroli napływu imigrantów.
Więcej możesz przeczytać w 4/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.