Niedorzecznicy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Od początku sądziłem, że lustracja jest niezbędna i nawet jeśli jest bolesna, nie ma co gadać trzeba ją zrobić. Niestety, rzecznik prawdy wystawia to moje przekonanie na próbę ognia za każdym razem, gdy otwiera usta
Posłem się bywa, Polakiem się jest - powiedział dumnie poseł Michał Kamiński z ZChN, pytany, czy niezależnie od groźby kary będzie głosował za odwołaniem ministra skarbu. Stawką więc nie był ani Wąsacz, ani nawet koalicja, rząd czy polityczna kariera panów Krzaklewskiego i Buzka. Stawką była Polska. Poseł Kamiński nie odwołał się do jeszcze wyższej instancji chyba tylko z obawy przed świętokradztwem. Na początku, by przywołać pewien bestseller, było słowo. A na końcu frazes.
Otóż sprawa ministra skarbu - wbrew temu, co sądzi poseł Kamiński - nie była aż taka wielka i to wcale nie ze względu na gabaryty pana Wąsacza. I dlatego z tym Polakiem, którym się jest, byłbym ostrożniejszy. Ze słowami jest bowiem trochę jak z zastawą stołową. Rosenthala trzeba trzymać na wyjątkowe okazje. Nikt nie mówi, żeby wsuwać z plastików. Ale jeśli, tak jak poseł Kamiński, serwuje się groch z kapustą, wystarczy ĺmielów. W przeciwieństwie do posła nie będę sobie wycierać buzi Polską, chociaż mógłbym, bo właśnie dostaję medal za zasługi dla obronności kraju. "Posłem się bywa, Polakiem się jest" - mówi poseł Kamiński, a ja zamiast jego głosu słyszę echo słów Dmowskiego: "Jestem Polakiem, mam więc obowiązki polskie". Ale dajmy spokój psychoanalizie. "Polakiem się jest" - mówi poseł. Może idzie mu o to, że każdego obowiązuje wierność własnym poglądom. Ale wtedy powiedziałby na przykład: "Politykiem się bywa, a zasady się ma". Lecz tu już nie o zasady idzie, ale o polskość, która wymagała głosowania za odwołaniem Wąsacza. Ucieszyłem się, że nie mam zdania w sprawie ministra. Bo może byłbym przeciw odwołaniu i jaki wtedy byłby ze mnie Polak. Dobrze, że jakiś obrońca ministra z SLD, który wbrew swoim władzom nie chciałby jego odwołania, nie powiedział, że "posłem się bywa, a Polakiem się jest", bo dostalibyśmy dwie zupełnie sprzeczne z sobą recepty na polskość. Ale też nie ma się co wyzłośliwiać. Pięknie powiedział poseł Kamiński, a jego postawa jest heroiczna. Dobrze, że gdzieś obok niego nie przepływała Elstera, bo - jak książę Józef - rzuciłby się do niej z okrzykiem "Bóg mi powierzył honor Polaków, jemu samemu go oddam".
Objawił się nam zresztą ostatnio nie tylko rzecznik polskości, ale także rzecznik prawdy. Sędzia Nizieński nie jest już bowiem tylko rzecznikiem jakiegoś tam interesu publicznego, ale właśnie rzecznikiem prawdy. Sam to powiedział, a chyba wie, co mówi. Sądziłem, że Pan Sędzia jest po prostu rzecznikiem lustracji, odgrywającym w procesie lustracyjnym rolę prokuratora. Myliłem się. Ma znacznie większe ambicje. Od początku sądziłem, że lustracja jest niezbędna i nawet jeśli jest bolesna, nie ma co gadać, trzeba ją zrobić. Niestety, rzecznik prawdy wystawia to moje przekonanie na próbę ognia za każdym razem, gdy otwiera usta, bo mówi, jakby był skrzyżowaniem Katona i Nelsona Mandeli. Boję się na dodatek, że "sumienie Warszawy" trochę przecieka. Ale na pewno czystym zbiegiem okoliczności jest to, że rzecznik prawdy zamyka się z dziennikarzem pewnej prasowej agencji w pokoju (jest świadek), a pół godziny później agencja ta puszcza w Polskę informację: "Oficer SB, występujący w środę jako świadek na procesie byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, zeznał, że był on agentem". Dziennikarz dowiedział się tego "od obecnego na sali rozpraw źródła". Cóż, "amicus Tomaszewski, sed magis amica veritas". Objawił się nam także w ostatnich dniach rzecznik wolności nauki. Profesor Bender wyjaśnił ciemnocie, że "Oświęcim nie był obozem zagłady, lecz obozem pracy. Żydzi, Cyganie i inni byli tam niszczeni ciężką pracą: zresztą nie zawsze ciężką i nie zawsze byli niszczeni". Co też tam myśli sobie w zaświatach ojciec Kolbe, gdy słucha pana profesora. Pan Bender dodał jeszcze, że kiedyś mówiło się, iż w Oświęcimiu uśmiercono kilka milionów Żydów, a teraz nawet w Izraelu mówi się o milionie stu tysiącach. No i wszystko jasne. Gadają o zagładzie, a tu sami Żydzi mówią, że milion sto. A za chwilę okaże się, że tylko 900 tysięcy, a może i mniej. Okazuje się, że naziści nie całkiem kłamali, gdy pisali na bramie obozu w Oświęcimiu "Praca czyni wolnym". Może nie wolnym, ale - według Bendera - praca. Ot, taki hufiec pracy o trochę zaostrzonym rygorze. Coś mi się zdaje, że pan Bender za pomocą słów chce zrobić to, co Świtoń za pomocą młotka. Wbić na terenie Oświęcimia kolejne krzyże i odjudaizować obóz. A że służy temu najbardziej obrzydliwa buchalteria, jaką można sobie wyobrazić? Profesor Bender mówi, że broni tylko wolności nauki. Jeśli Bender ma bronić wolności nauki, to może niech już ona pozostanie niewolnicą.
Polskość, prawda, wolność. Jedni próbują ukraść słowa. Inni w tym samym czasie próbują ukraść historię i przywłaszczyć sobie tradycję KOR, PPS i Października ?56. Trzeba się tego bać, choć nie twierdzę, że to największe niebezpieczeństwo. "Polski w rękach Leszka Millera ja się boję" - powiedział odwołany właśnie naczelny "Trybuny" Janusz Rolicki. Strachy na Lachy? No nic, siedzi sobie człowiek, coś gryzmoli, a rzeczywistość skrzeczy. Z kuchni. Chodź, wynieś śmieci, woła żona. Lecę. Felietonistą się bywa, pantoflarzem się jest. Tomasz Lis PS Poseł Kamiński w końcu w ogóle nie głosował. Posłem się bywa, koniunkturalistą się jest.
Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.