Internetowe spotkanie z WOJCIECHEM MALAJKATEM
"Wprost": - Ubiegły rok był szczególny dla polskiego filmu. Zobaczyliśmy "Ogniem i mieczem", a potem "Pana Tadeusza". Czy rodzime kino, powracając do repertuaru klasycznego, złapało wiatr w żagle?
Wojciech Malajkat: - To chyba przypadek, że w ostatnim roku tyle się stało w polskim filmie, dzięki klasyce. Raczej chodzi o to, że pojawiły się duże pieniądze, wzięli się do robienia filmu specjaliści i to jest - moim zdaniem - recepta na to, by polski film nie umierał
Irek S.: - Którą ze swoich dotychczasowych ról uważa pan za najważniejszą?
- Hm... najważniejsza to na razie Rzędzian - wzbudził on chyba najwięcej emocji. Była to wspaniała przygoda. To przecież trzecia część filmu, na którym się wychowałem. Brałem udział w pierwszej takiej superprodukcji w Polsce. Dzięki temu, że Jerzy Hoffman ponad dwanaście lat czekał na produkcję, film był świetnie przygotowany, reżyser wiedział dokładnie, czego od nas oczekuje, no a ja mogłem w nim zagrać. Poza tym Hoffman jest wielkim profesjonalistą i - co ważne - lubi aktorów.
User: - Co nowego zobaczymy teraz z udziałem pana w kinie lub telewizji?
- W teatrze telewizji już powstał spektakl w reżyserii Jana Englerta "Nauka o barwach", gdzie gram sekretarza Goethego u boku Zbigniewa Zapasiewicza. Powinno to wejść niedługo na ekrany. Wydaje mi się, że odkryłem tu u siebie nowe możliwości. Goethe, grany pięknie przez pana Zapasiewicza, jest niezwykle samolubny i myśli tylko o sobie. Ja gram sekretarza, który poświęca całe swoje życie i życie swej żony, by spełniać jego oczekiwania.
User: - Czy prowadzenie interesu (chodzi o założoną wspólnie z kolegami restaurację "Prohibicja") nie przeszkadza panu w pracy aktorskiej?
- Nie. Wraz z Markiem Kondratem, Bogusławem Lindą i Zbigniewem Zamachowskim ustaliliśmy, że będziemy przede wszystkim uprawiać nasz zawód. Zdajemy sobie sprawę, że póki będziemy grać, póty istnienie "Prohibicji" będzie miało sens. Teraz są już dwie restauracje: "matka" w Warszawie i "córka" w Łodzi. Dalsze dzieci będą w Mikołajkach, Zabrzu i Rzeszowie.
EjKi: - Korzysta pan z sieci?
- Jestem początkujacym internautą, właściwie raczkuję. Ale jestem z siebie dumny, bo już zrobiłem pierwszy krok.
Motaba: - Dlaczego nie ma pan własnej witryny, tak jak Bogusław Linda?
- Pracuję nad własną stroną, ale - powtarzam - jestem na razie niemowlakiem w Internecie.
Majkel: - Co sądzi pan o występowaniu popularnych aktorów w reklamach?
- Wychodzę z założenia, że żadna praca nie hańbi. Dopóki nie jest to reklama papierosów czy alkoholu, nie widzę problemu. Sam reklamowałem fundusz emerytalny z jego dobrodziejstwami oraz jedną z platform cyfrowych.
User: - Fundusze reklamowali też Linda, Zamachowski i Kondrat, czyli cała "Prohibicja". Przypadek?
- Myślę, że tak. Nie umawialiśmy się, siedząc w "Prohibicji", że "podzielimy się" funduszami w Polsce.
Dennis: - Czy miał pan propozycje pracy za granicą?
- Tak, zagrałem już w trzech filmach w Rosji, a teraz czekam na wiatr z Zachodu.
"Wprost": - Dawniej aktorzy niemal dzierżyli rząd dusz. Jak pan dziś ocenia własny status społeczny, rolę aktora?
- Hm... no cóż, czasy się zmieniły, aktorzy nie muszą już za pomocą aluzji i "Wielkiej Improwizacji" dawać publiczności do zrozumienia, co trzeba wybrać i że wszyscy chcemy wolności. Nie dalej jak w miniony poniedziałek graliśmy w Łodzi ze Zbyszkiem Zamachowskim i z Olą Justą przedstawienie "Sie kochamy" i jedna z pań na widowni, siedząca w pierwszym rzędzie, pod koniec spektaklu się rozpłakała. To nas wzruszyło. Zapytaliśmy ją, co się stało, dlaczego płacze, przecież to była komedia! Odpowiedziała, że płacze ze szczęścia... Dobrze by było, żeby rola aktora sprowadzała się do tego, że ludzie na jego widok płaczą ze szczęścia.
Wojciech Malajkat: - To chyba przypadek, że w ostatnim roku tyle się stało w polskim filmie, dzięki klasyce. Raczej chodzi o to, że pojawiły się duże pieniądze, wzięli się do robienia filmu specjaliści i to jest - moim zdaniem - recepta na to, by polski film nie umierał
Irek S.: - Którą ze swoich dotychczasowych ról uważa pan za najważniejszą?
- Hm... najważniejsza to na razie Rzędzian - wzbudził on chyba najwięcej emocji. Była to wspaniała przygoda. To przecież trzecia część filmu, na którym się wychowałem. Brałem udział w pierwszej takiej superprodukcji w Polsce. Dzięki temu, że Jerzy Hoffman ponad dwanaście lat czekał na produkcję, film był świetnie przygotowany, reżyser wiedział dokładnie, czego od nas oczekuje, no a ja mogłem w nim zagrać. Poza tym Hoffman jest wielkim profesjonalistą i - co ważne - lubi aktorów.
User: - Co nowego zobaczymy teraz z udziałem pana w kinie lub telewizji?
- W teatrze telewizji już powstał spektakl w reżyserii Jana Englerta "Nauka o barwach", gdzie gram sekretarza Goethego u boku Zbigniewa Zapasiewicza. Powinno to wejść niedługo na ekrany. Wydaje mi się, że odkryłem tu u siebie nowe możliwości. Goethe, grany pięknie przez pana Zapasiewicza, jest niezwykle samolubny i myśli tylko o sobie. Ja gram sekretarza, który poświęca całe swoje życie i życie swej żony, by spełniać jego oczekiwania.
User: - Czy prowadzenie interesu (chodzi o założoną wspólnie z kolegami restaurację "Prohibicja") nie przeszkadza panu w pracy aktorskiej?
- Nie. Wraz z Markiem Kondratem, Bogusławem Lindą i Zbigniewem Zamachowskim ustaliliśmy, że będziemy przede wszystkim uprawiać nasz zawód. Zdajemy sobie sprawę, że póki będziemy grać, póty istnienie "Prohibicji" będzie miało sens. Teraz są już dwie restauracje: "matka" w Warszawie i "córka" w Łodzi. Dalsze dzieci będą w Mikołajkach, Zabrzu i Rzeszowie.
EjKi: - Korzysta pan z sieci?
- Jestem początkujacym internautą, właściwie raczkuję. Ale jestem z siebie dumny, bo już zrobiłem pierwszy krok.
Motaba: - Dlaczego nie ma pan własnej witryny, tak jak Bogusław Linda?
- Pracuję nad własną stroną, ale - powtarzam - jestem na razie niemowlakiem w Internecie.
Majkel: - Co sądzi pan o występowaniu popularnych aktorów w reklamach?
- Wychodzę z założenia, że żadna praca nie hańbi. Dopóki nie jest to reklama papierosów czy alkoholu, nie widzę problemu. Sam reklamowałem fundusz emerytalny z jego dobrodziejstwami oraz jedną z platform cyfrowych.
User: - Fundusze reklamowali też Linda, Zamachowski i Kondrat, czyli cała "Prohibicja". Przypadek?
- Myślę, że tak. Nie umawialiśmy się, siedząc w "Prohibicji", że "podzielimy się" funduszami w Polsce.
Dennis: - Czy miał pan propozycje pracy za granicą?
- Tak, zagrałem już w trzech filmach w Rosji, a teraz czekam na wiatr z Zachodu.
"Wprost": - Dawniej aktorzy niemal dzierżyli rząd dusz. Jak pan dziś ocenia własny status społeczny, rolę aktora?
- Hm... no cóż, czasy się zmieniły, aktorzy nie muszą już za pomocą aluzji i "Wielkiej Improwizacji" dawać publiczności do zrozumienia, co trzeba wybrać i że wszyscy chcemy wolności. Nie dalej jak w miniony poniedziałek graliśmy w Łodzi ze Zbyszkiem Zamachowskim i z Olą Justą przedstawienie "Sie kochamy" i jedna z pań na widowni, siedząca w pierwszym rzędzie, pod koniec spektaklu się rozpłakała. To nas wzruszyło. Zapytaliśmy ją, co się stało, dlaczego płacze, przecież to była komedia! Odpowiedziała, że płacze ze szczęścia... Dobrze by było, żeby rola aktora sprowadzała się do tego, że ludzie na jego widok płaczą ze szczęścia.
Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.