Dorobione serce Bonda

Dorobione serce Bonda

Dodano:   /  Zmieniono: 
W filmie "Świat to za mało" Bondowi dorobiono uczucia, a przecież charakter słynnego agenta 007 nie ma prawa się zmieniać
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, rok 2000 rozpoczął się od zaprezentowania kolejnego filmu z najdłuższego w historii kina cyklu - o przygodach agenta 007, Jamesa Bonda. Czy uważa pan "Świat to za mało" za film udany?
Zygmunt Kałużyński: - Zawiodłem się, panie Tomaszu, na tym filmie, a jestem wielkim amatorem Bonda. Nie mam pretensji, jeśli idzie o jego widowiskowość. Wyścigi na motorówkach, pościg helikopterem, konkursowa jazda na nartach połączona ze starciem z przeciwnikami...
TR: - To wszystko jest jak ze snu współczesnego człowieka o gadżetach, które mogłaby mu podarować cywilizacja.
ZK: - Rzeczywiście, pod tym względem film spełnia nasze oczekiwania. Miłośnicy Bonda w każdym filmie spodziewają się znaleźć to, co znają jako typowe dla spektaklu.
TR: - Czym jest pan więc rozczarowany, panie Zygmuncie? Zgodnie z regułami gatunku "Świat to za mało" jest bardziej filmem rozrywkowym niż sensacyjnym. W najważniejszych momentach widzowie nie łapią za poręcze foteli, lecz... uśmiechają się. Albo odczuwają satysfakcję, że tak efektownie udał się ten numer kaskaderom.
ZK: - Bo to jest gra, której zasady znamy.
TR: - I pozostają one niezmienne, nikt nie próbuje szachrować w tej grze!
ZK: - To, co nie jest znane - bo jednak w każdym obrazie są jakieś nowości - zawiera się w tym, czego się spodziewamy. Tyle że panie Tomaszu, filmy o Bondzie to nie tylko akcja. Równie ważna jest postać głównego bohatera.
TR: - Ale o co teraz panu chodzi, panie Zygmuncie? W historii cyklu Bonda grali różni aktorzy, jedni lepiej, drudzy gorzej. Gdy się starzeli, byli wymieniani na młodszych. Od kilku lat Bondem jest Pierce Brosnan, który właśnie tym razem wywiązał się z zadania lepiej niż dotychczas.
ZK: - Nie idzie mi o charakter wykonawcy, lecz w ogóle o profil osoby Bonda. Jest on postacią mityczną. W gruncie rzeczy nic o nim nie wiemy. Przez te kilkanaście filmów nie dowiedzieliśmy się nawet, czy on w ogóle ma jakieś miejsce zamieszkania. Nagle się zjawił, nie wiemy, skąd pochodzi, jakich ma rodziców, jaką miał przeszłość emocjonalną. Jest niejako "gotowy" i z tego się też bierze jego atrakcyjność, gdyż dla naszej wyobraźni jest szansą, żeby weń włożyć nasze - może nawet naiwne - marzenia. Dlatego Bond musi być typowy. Jego cechy to nonszalancja, brak skrupułów polegający na tym, że ma wielkie powodzenie u pań i korzysta z niego, ale nie zakochuje się nigdy i nigdy się tym nie przejmuje. O przygodach nie pamięta. Bond jest również groźny i zabija przeciwników...
TR: - ...bo ma licencję na zabijanie.
ZK: - Tak, przydzielono mu ten numer 007, dla agentów mających przywilej samodzielnego decydowania o życiu przeciwnika bez odpowiedzialności karnej. Zresztą, nawiasem mówiąc, tych poprzednich sześciu nigdy nie poznaliśmy i nie poznamy zapewne. Jest kimś, kto ma absolutną pewność tego, co robi i jego uczucia typu sentymentalnego nie mieszają się do krwawych rozpraw. Nie przypominam sobie, aby Bond kiedykolwiek żałował po zgładzeniu jakiegoś przeciwnika. Otóż w tym filmie ta zasada została zachwiana. Bond okazał się osobą o dodatkowym bogactwie psychologicznym, które jest zupełnie niepotrzebne, a nawet przeszkadza. Do tego stopnia, że po raz pierwszy w historii cyklu jego przeciwnikiem jest osoba płci żeńskiej...
TR: - Miewał przecież dziewczyny przeciw sobie. Tylko zwykle nie były one mózgami intrygi, lecz jej elementami. Tym razem mamy rzeczywiście kobietę w roli głównego wroga, ale takie czasy, panie Zygmuncie: kobiety zajmują dziś najważniejsze stanowiska, są szefami wielkich przedsiębiorstw, dlaczego nie miałyby rzucić wyzwania Bondowi? Dzięki temu otrzymaliśmy bodaj najlepiej zagraną postać kobiecą w całym filmowym cyklu o Bondzie - wcieliła się w nią Sophie Marceau.
ZK: - Właśnie to jest wada, panie Tomaszu. Czasy się mogą zmieniać, ale charakter Bonda nie ma prawa. Mówi pan, że jego przeciwniczka została zagrana z bogactwem psychologicznym. Jemu także dorobiono uczucia! Tyle że to pochodzi z zupełnie innego filmu i innego gatunku - obyczajowego.
TR: - Ale gdy przychodzi co do czego, Bond pozostaje przy swoim przeznaczeniu i nie ulega chwilowej słabości...
ZK: - Niezupełnie. Jest zmuszony do posunięcia dramatycznego i widzimy, że tego żałuje. Na swoją ofiarę patrzy z bólem, prawie że bierze ją w objęcia. Nie, panie Tomaszu, tak nie powinno być!
TR: - Może to właśnie znak czasu? Może XXI w. oznacza powrót ludzkich odruchów, nawet u tak kartonowych bohaterów jak Bond?
ZK: - W tym wypadku te nowe odruchy niszczą mitologię. A w Bondzie najważniejsza jest właśnie ona. Gdy to się robi, ja protestuję, to mi się nie podoba. Żadnych psychologizmów w Bondzie! To deformacja!
TR: - Niesłusznie pan się tak unosi, jednak wypełnia on swoje zadanie w sposób profesjonalny. Mimo że nie tylko on, ale nawet M. jest w tarapatach.
ZK: - No właśnie. M. to był zawsze mężczyzna. A teraz szefa Bonda gra kobieta (Judi Dench). To też mi się nie podoba, bo jedyna w gruncie rzeczy ciepła cecha Bonda to traktowanie szefa jak ojca. Również do sekretarki M., która nazywa się Moneypenny, ma on stosunek braterski. To właściwie wszystko, co jest dopuszczalne, jeśli idzie o emocjonalność Bonda.
TR: - Jest pan zatwardziałym konserwatystą, panie Zygmuncie.
ZK: - Nie, ja po prostu bronię tego, co jest najbardziej oryginalne w całym cyklu. Przypisuję te niekorzystne zmiany psychologiczne temu, że producenci filmów o Bondzie, którzy byli geniuszami - Salzman i Broccoli, już się tym nie zajmują. Cała siła Bonda, cała jego pomysłowość zależała od nich; reżyserowie się zmieniali. Teraz ich nie ma. Jednym z producentów została natomiast... córka Broccolego i to ona pozwoliła sobie na odstępstwo, do którego ja muszę się odnieść z potępieniem!
TR: - Wynika z tego, że panie może i zdobywają władzę, ale wciąż nie potrafią się bawić męskimi zabawkami...
Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.