Pamiątka z tropików

Pamiątka z tropików

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co dziesiąty niemiecki turysta przywozi z ciepłych krajów infekcje
Niemiecką opinią publiczną wstrząsnęła śmierć 23-letniej studentki, która w Ghanie zaraziła się nową, szczególnie niebezpieczną postacią gorączki wirusowej. Zachorowała, mimo najdalej posuniętych środków ostrożności, prawdopodobnie z powodu spożycia pożywienia zanieczyszczonego odchodami pewnej odmiany szczura. Wywołało to w Niemczech prawdziwą panikę, gdyż 25 mln obywateli tego państwa wyjeżdża co roku do krajów południowych basenu Morza Śródziemnego, Afryki i Azji. Bardzo wielu odwiedza je przede wszystkim zimą.
Okazuje się, że co dziesiąty turysta po powrocie do domu z powodu mniej lub bardziej poważnych infekcji zgłasza się do lekarza. W pierwszej połowie zeszłego roku w Niemczech tylko malaria spowodowała śmierć dziesięciu osób. Winę za to ponoszą często biura podróży. Na przykład po powrocie z Kenii, zachwalanej jako wyjątkowo bezpieczny kraj, sześć osób zmarło na malarię. "W Gambii nie potrzebują państwo szczepień ochronnych" - to slogan jednego z biur turystycznych. W związku z tym zalecone przez lekarza tabletki zostały w szufladzie. Bilans: dwudziestu turystów zachorowało na malarię, w tym trzy osoby zmarły. Niechęć do profilaktycznych środków antymalarycznych ma jeszcze jedno źródło: większość z nich jest mało skuteczna, za to powoduje przykre skutki uboczne (bóle głowy, mięśni oraz nudności często uniemożliwiają normalne spędzenie urlopu). Pracownikom linii lotniczych znane są wypadki "malarii lotniskowej". Zagraża ona zarówno personelowi, jak i osobom mieszkającym w promieniu 30 km od lotniska. Właśnie taką odległość jest w stanie pokonać komar przenoszący malarię, który zabiera się często na gapę z pasażerami wracającymi z tropików. Ponieważ może on przeżyć jedynie w temperaturze powyżej 20°C, z zagrożeniem tym mamy do czynienia tylko w lecie.
Z ankiety przeprowadzonej na monachijskim lotnisku wynika, że tylko co ósmy turysta przed wyjazdem zasięga informacji na temat grożących mu niebezpieczeństw. Prawdziwym koszmarem dla lekarzy są jednak oferty typu last minute. Korzystający z nich na ogół się nie szczepią, wychodząc z założenia, że i tak jest już za późno. Co gorsza, nawet zaszczepienie się przed wyjazdem często niewiele pomaga, gdyż czas między wizytą u lekarza a rozpoczęciem urlopu jest zbyt krótki, by szczepionka mogła zacząć działać.
Jedną z najważniejszych pozycji na liście chorób tropikalnych zajmuje żółta febra (podobne jak malaria przenoszona przez komary). Co drugi jej ciężki przypadek kończy się śmiercią. Na przykład w sierpniu zeszłego roku, po powrocie z podróży wzdłuż Wybrzeża Kości Słoniowej, do szpitala przewieziono operatora filmowego Olafa Ullmanna, u którego podejrzewano zakażenie groźnym wirusem Ebola. Pięć dni w panice wywołanej obawą przed wybuchem epidemii Niemcy przyglądali się błyskawicznym postępom choroby: rozkładowi wątroby i nerek, zapaleniu mózgu, krwawieniu z żył. Dopiero po śmierci operatora ustalono jej przyczynę - była nią żółta febra. Wiele linii lotniczych nie wpuszcza na pokład pasażerów, którzy nie zaszczepili się przeciwko tej chorobie. Najwyraźniej zaniechano tego w wypadku Ullmanna - w jego książeczce szczepień pod żółtą febrą brakowało stempla.
Groźne choroby zakaźne charakterystyczne dla rejonów o gorącym klimacie występują nie tylko w tropikach. Uważać należy nawet podczas urlopu w Hiszpanii, Włoszech czy Grecji. W lecie zeszłego roku, po powrocie z wakacji w hiszpańskim Lloret de Mar, 17-letni uczeń z Chemnitz zmarł na zapalenie opon mózgowych typu B. Przeciwko tej odmianie choroby nie ma szczepionki, a ma ona na ogół bardzo gwałtowny przebieg i po kilku godzinach pacjent umiera. W basenie Morza Śródziemnego, a przede wszystkim we włoskiej Toskanii, występuje tzw. toskańska odmiana zapalenia opon mózgowych przenoszona przez muchy piaskowe. Choroba ma co prawda przebieg łagodny, ale nie ma przeciwko niej szczepionki. Równie częsta na południu Europy jest żółtaczka typu A i leiszmanioza, która nie leczona w 90 proc. wypadków kończy się śmiercią. Rozpoznanie leiszmaniozy jest trudne, gdyż rozwija się powoli: pierwsze objawy w postaci przemęczenia występują dopiero po kilku miesiącach. Potem dochodzą gorączka, powiększenie wątroby i śledziony. Zanim lekarz rozpozna ich przyczynę, często jest już za późno.
Na wzrost zagrożenia chorobami tropikalnymi mają wpływ zmiany klimatu na Ziemi, a przede wszystkim jego ocieplenie. Jak wynika z opracowanego na zlecenie Światowej Organizacji Zdrowia studium "Climate Change and Human Health" ("Zmiany klimatyczne a zdrowie ludzkie"), nawet nieznaczny wzrost temperatury spowoduje rozprzestrzenienie się epidemii takich chorób, jak malaria, żółta febra czy bilharcjoza. Tłumaczy się to tym, że im cieplej i wilgotniej, tym łatwiej rozmnażają się insekty przenoszące te choroby i tym większe tereny są w stanie opanować. Na przykład cykl rozwoju komarów przenoszących zarazki malarii przy temperaturze 20°C trwa prawie trzy tygodnie, natomiast przy 31°C - zaledwie siedem dni. Upały lubią również zarazki. Wywołujący malarię Plasmodium vivax przy 20°C potrzebuje szesnastu dni, by dać początek nowej generacji, przy 28°C jest w stanie tego dokonać po tygodniu. Wzrost temperatury na ubogich w wodę terenach zmusi w przyszłości rządy zagrożonych państw do rozbudowy systemów nawadniających. Ale wtedy pojawi się inny problem. Otóż wszelkie zbiorniki wodne i kanały to ulubiona kryjówka ślimaków przenoszących bilharcjozę (po malarii najczęściej występującą chorobę tropikalną na świecie). Obecnie cierpi na nią 200-300 mln ludzi.
Kilka lat temu odkryto, że naturalnym środowiskiem przecinkowca cholery są organizmy skorupiaków żyjących w morzach tropikalnych, a zaraza przenosi się z ławicami wodorostów i przyczepionymi do nich żyjątkami. Każde ocieplenie wód i zmiana kierunku prądów morskich stworzy ryzyko przeniesienia ławic na oddalone wybrzeża, a z owocami morza - na nasz talerz. W ten sposób w 1991 r. w Peru wybuchła epidemia cholery, podczas której zachorowało 100 tys. osób. Obecność przecinkowca cholery wykryto również w Zatoce Gdańskiej. Do rozprzestrzeniania się chorób tropikalnych przyczynia się człowiek, naruszając równowagę poszczególnych ekosystemów. I tak wycinanie lasów tropikalnych doprowadziło w 1989 r. w Wenezueli do epidemii choroby wywoływanej przez nie znany dotychczas wirus Guanarito. Jego nosicielem są szczury żyjące w poszyciu dżungli. Pył wzniecony podczas robót karczowniczych zawierał ślady ekskrementów tego zwierzęcia. Ponad stu zatrudnionych wówczas robotników zaraziło się wirusem, wdychając drobinki kurzu.
Aby zapobiec ewentualnym epidemiom, naukowcy sięgnęli po najnowsze zdobycze technologii. Od niedawna próbują wykorzystać satelity do tropienia insektów przenoszących groźne choroby. Mają przy tym nadzieję, że w ten sposób uda im się nie tylko ustalić miejsca rozprzestrzeniania się zabójczych zarazków, lecz również przewidzieć wybuchy epidemii. Satelity przeznaczone do tego celu wyposażone są w sensory o wysokiej wrażliwości, z dużą dokładnością mierzące wysyłane z powierzchni Ziemi fale elektromagnetyczne. Na przykład obszary o bujnej roślinności odbierane są przez satelity w podczerwieni jako jaśniejsze od miejsc pozbawionych flory lub tych, gdzie roślinność wymiera. Na tej podstawie można wyciągnąć wnioski dotyczące biomasy i typów flory na danym terenie, a właśnie te czynniki wpływają na rozmnażanie się insektów przenoszących zarazki chorób tropikalnych. Grupa naukowców z uniwersytetu oksfordzkiego pod kierownictwem Simona Iaina Haye spróbowała w ten sposób ustalić tereny występowania przenoszącej zarazek śpiączki muchy tse-tse. Żyje ona w środowisku, gdzie występuje określona roślinność. Aby znaleźć owada, wystarczyło ustalić wzór pomiaru satelity. Dane sprawdziły się aż w 97 proc. Podobne pomiary można również stosować w wypadku żyjących w wodzie nosicieli zarazków, na przykład słodkowodnych ślimaków przenoszących bilharcjozę.
Naukowcom udało się także znaleźć sposób na prognozowanie możliwości wystąpienia chorób tropikalnych. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest zebranie danych na temat temperatury powierzchni Ziemi, ilości opadów oraz typów roślinności występujących na danym terenie. Okazało się, że wszystkie te czynniki łącznie mają wpływ na wzrost lub spadek zachorowań na malarię. Zmiana wartości fizykalnych wyprzedza bowiem kilka tygodni wzrost liczby zachorowań. W ten sposób, dokonując regularnych pomiarów, można na przykład przewidzieć wystąpienie epidemii malarii, a władze mogą się przygotować do spryskiwania środkami owadobójczymi zagrożonych terenów. Szpitale natomiast zyskają możliwość zaopatrzenia się w wystarczającą ilość leków przeciw tej chorobie.

Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.