Szarża kultury

Dodano:   /  Zmieniono: 
Penderecki, Wajda, Miłosz - coraz więcej polskich artystów wchodzi w obieg światowy
 


Przyznanie Andrzejowi Wajdzie honorowego Oscara, Krzysztofowi Pendereckiemu - tytułu Najlepszego Żyjącego Kompozytora Roku, triumfy Krystiana Lupy w Paryżu - te wydarzenia nasuwają wniosek, że kultura polska być może ma przed sobą pomyślną koniunkturę międzynarodową. Świadczyć może o tym także wiele innych faktów, do których przywykliśmy: ulicami Krakowa spaceruje aż dwoje naszych noblistów z dziedziny literatury, Zbigniew Preisner, również związany z tym miastem, podobnie jak kilku jego kolegów, coraz częściej pracuje dla Hollywood. Do Polski przyjechał z najnowszym filmem "Dziewiąte wrota" Roman Polański, zaliczany do grona najwybitniejszych współczesnych reżyserów.




Najbardziej spektakularnie dźwignęła się w ostatnim roku polska kinematografia. Wprawdzie "Ogniem i mieczem" i "Pan Tadeusz" wydarzeniami będą pewnie tylko w kraju, ale przyczyniły się do tego, że nasza produkcja filmowa zaczęła się opierać nie na dotacjach, lecz inwestycjach. Banki i inne instytucje finansowe wykładające pieniądze na realizację "Quo vadis", "W pustyni i w puszczy" i "Przedwiośnie" traktują film jak intratne przedsięwzięcie. Z drugiej strony, niskobudżetowe kino (choćby "Dług" Krzysztofa Krauzego) próbuje po dziesięcioletniej zapaści z sukcesem zwabić do kina widownię zainteresowaną polską problematyką współczesną.
Wbrew pozorom epatowanie czytelnika rodzimym kolorytem nie przysparza naszej literaturze popularności za granicą. Uznanymi w świecie pisarzami są bowiem ci, których twórczość jest uniwersalna, choć nie pozbawiona lokalnego wydźwięku. Przykładem może być poezja Zbigniewa Herberta i Tadeusza Różewicza. Zdaniem krytyka Dariusza Nowackiego, przyczynili się oni do powstania tzw. polskiej szkoły poezji - nie wikłają się w problematykę narodową, nie rozgrzebują ran zadanych nam przez historię, dlatego są rozumiani i rozpoznawalni przede wszystkim w Europie. Noblista Czesław Miłosz ceniony jest również przez Amerykanów. Więcej: kiedy bywa w Stanach Zjednoczonych i spotyka się z czytelnikami, ci przyjmują go jak jednego z czołowych intelektualistów własnego obszaru kulturowego. Zresztą Miłosz publikuje w dwu językach: polskim i angielskim. - Czy tego chcemy, czy nie, musimy się pogodzić z tym, że o koniunkturze w słowie pisanym decyduje Ameryka - stwierdza Nowacki. Wisława Szymborska, zanim otrzymała Nagrodę Nobla, była czytana i tym samym obecna w świadomości literackiej świata właśnie dzięki przekładom. Konserwatywna Akademia Szwedzka, nim przyzna wyróżnienie, czeka, aż pozycja pretendenta się ugruntuje. Nie zostanie dostrzeżony twórca, który tkwi w narodowym getcie.
Sukcesów nie może natomiast odnotować polska proza. Wprawdzie Andrzej Szczypiorski czy Maria Nurowska wyszli poza nasz rynek czytelniczy, ale zatrzymali się na granicy języka niemieckiego. - Obecność w obszarze niemiecko- czy nawet francuskojęzycznym to ciągle za mało - mówi Nowacki. Brakuje nam pisarza na miarę chociażby Czechów: Milana Kundery czy Bohumila Hrabala. Sytuacji nie zmieni też wzrost popularności pisarstwa kobiet. Kinga Dunin, Olga Tokarczuk czy Izabela Filipiak nie zaciekawią już świata, opisując polską odmianę feminizmu. Chyba jedynie twórczość Ryszarda Kapuścińskiego i Hanny Krall jest doceniana również poza krajem. O ich popularności świadczą błyskawiczne przekłady co najmniej na kilka języków. - Na Zachodzie tłumaczy się poszczególne utwory, a nie pisarzy - zauważa Marek Zaleski, krytyk literacki. - Podobnie jak my tłumaczymy Węgrów, Austriaków, Ukraińców czy Portugalczyków - dodaje. Janusz Fogler, prezes Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, winą za taki stan naszej beletrystyki obarcza instytucje, które w niedostatecznym stopniu promują tę literaturę. Uważa on, że należy spowodować efekt domina - jeżeli będzie więcej przekładów i reklamy, autorzy polscy będą czytani nie tylko w swoim kraju.
W każdym pokoleniu przynajmniej jeden twórca przynosił naszemu teatrowi międzynarodową sławę. Wprawdzie nie wszyscy, którzy na nią zasłużyli, jej dostąpili - geniusz Wyspiański był wielkością lokalną, gdyż pisał po polsku i o Polsce. Ale Helena Modrzejewska, nauczywszy się angielskiego, podbiła Amerykę. Wspaniałe przedstawienia w Niemczech w ostatnim pięćdziesięcioleciu robił Konrad Swinarski. Sławę światową zdobył Grotowski, a europejską - Kantor. Ich śladem idzie Krystian Lupa. Rok temu zachwycił Paryż realizacją "Lunatyków" Hermanna Brocha, austriackiego pisarza z lat 20. Zapis dekadencji duchowej reżyser potraktował jako zwierciadło współczesnej świadomości europejskiej. Przedstawienie pokazane w teatrze Europy, paryskim Odeonie, otrzymało nagrodę krytyki francuskiej dla najlepszego spektaklu zagranicznego w 1999 r. W styczniu tego roku Lupa pokazał "Braci Karamazow" Dostojewskiego, wznowionych po dziewięciu latach na zamówienie Odeonu. Spektakl rzucił Paryż na kolana, a reżysera porównano - i trafnie - z wielkim twórcą filmowym Robertem Bressonem.
Najlepsze tradycje Teatru Ósmego Dnia kontynuował w ostatnim dziesięcioleciu teatr Biuro Podróży, odnoszący sukcesy także poza Europą i zdobywający coraz bardziej prestiżowe wyróżnienia. W 1996 r. spektakl "Carmen Funebre" otrzymał na festiwalu w Edynburgu niezwykle znaczącą nagrodę Hamada, co przyczyniło się do włączenia grupy w światowy obieg teatralny. W dziedzinie muzyki poważnej Polacy mają kilka atutów. W świecie klasyki nasz kraj od lat kojarzy się z trzema ważnymi imprezami: pianistycznym Konkursem Chopinowskim (choć ostatnie dwie jego edycje były mniej udane), skrzypcowym Konkursem im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu oraz festiwalem Warszawska Jesień. Znaczenie ostatniej z tych imprez jest dziś może nieco mniejsze niż w czasach "żelaznej kurtyny", gdy muzyka przyczyniała się do forsowania tej granicy. Dzięki niej zasłynęła w świecie tzw. polska szkoła kompozytorska.
Najbardziej spektakularne sukcesy przez wiele lat odnosili Witold Lutosławski i Krzysztof Penderecki. O ile jednak Penderecki od początku kariery był dzieckiem szczęścia, o tyle niezwykła przygoda spotkała jego rówieśnika Henryka Mikołaja Góreckiego, który zaledwie kilka lat temu i to dzięki utworowi napisanemu kilkanaście lat wcześniej z uznanego kompozytora stał się jednym z najsławniejszych twórców końca XX w. Świat zaczyna też nadrabiać jeszcze większe opóźnienie: poznaje muzykę Karola Szymanowskiego. Na wielki renesans tego twórcy pracują, co ciekawe, artyści światowi, na przykład dyrygenci Simon Rattle czy Charles Dutoit. Polskę rozsławiają też wykonawcy. Wielu mieszka zresztą stale za granicą. Globalny rozgłos zyskała sztuka pianistyczna Krystiana Zimermana. W świecie operowym znanych jest bardzo wielu naszych wykonawców, między innymi obdarzona wyjątkowym mezzosopranem Ewa Podleś. Na arenie międzynarodowej zaistniał też już Piotr Anderszewski.
Uznanie dla polskiego jazzu na rynku europejskim jest bezsporne - od kilku dekad mówi się wręcz o slavic kind of jazz, czyli polskiej szkole jazzu. Nasz zachwyt z tego powodu jest przyprawiony jednak odrobiną prowincjonalizmu. Owszem, rodzimy warsztat twórczy jest łatwo rozpoznawalny. Jazzmani wykorzystują folklor, inspiracje europejską muzyką romantyczną czy słowiańską melodykę. Ale w naszym jazzie słychać wyraźny wpływ muzyki amerykańskiej. Duża liczba miłośników i twórców tego gatunku muzyki w Polsce pozwala zagranicznym gościom na opinię, że jesteśmy "nacją jazzmanów", choć tak naprawdę ważnych jest tylko kilkudziesięciu wykonawców. Ankiety wskazują, że ruch na tym rynku jest niewielki. Stabilne pozycje w rankingach polskich i zagranicznych zajmują weterani naszej sceny: Jan Ptaszyn Wróblewski, Zbigniew Namysłowski, Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Wojciech Karolak. Do tego grona dołączają na szczęście młodsi: Leszek Możdżer, Tymon Tymański i Piotr Wojtasik.
Wybitni polscy i światowi jazzmani nie mają jednak szans na wielki komercyjny sukces. Wprawdzie albumy naszych wykonawców są kupowane w nakładach porównywalnych z tymi, jakie osiągają płyty artystów niemieckich, francuskich czy włoskich, ale droga do globalnej popularności wiedzie przez Stany Zjednoczone. Dla muzyka rockowego sprzedaż dziesięciu tysięcy płyt oznacza sromotną klęskę, dla jazzmana na przykład z Niemiec - sukces. W tylu egzemplarzach wydawane są albumy naszego czołowego jazzmana Tomasza Stańki. Jego współpraca z prestiżową i modną oficyną ECM Records (na przykład przy powstawaniu "Litanii" czy "From The Green Hill") jest przepustką do wielkiej, choć, niestety, tylko europejskiej kariery. Nagrywa i koncertuje z najwybitniejszymi muzykami - od Cecila Taylora i Jacka DeJohnette?a po Dino Saluzziego i Johna Surmana.
Najbliżsi wielkich sukcesów byli z pewnością muzycy, którzy już w latach 70. zdecydowali się na emigrację do USA. Dokonania Adama Makowicza, Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka są do tej pory najważniejszymi osiągnięciami polskiego jazzu w Ameryce. Makowicz zjednał sobie przychylność publiczności i krytyków, lansując slavic kind of jazz w pianistycznej ekwilibrystyce wykonań standardów George?a Gershwina czy Cole?a Portera. Skrzypek i saksofonista Michał Urbaniak, wykorzystując modę na ludowość, odnalazł się w strukturach elektrycznego fusion-jazzu (z brawurowym hitem "Nowojorski baca"). W podobnym kierunku zmierzała Urszula Dudziak, chociaż nie wykorzystała wielkiego sukcesu przeboju "Papaya". Na amerykańskie losy Urbaniaka, Makowicza, Dudziak miała wpływ moda na Polskę, która w latach 80. zapanowała w Stanach Zjednoczonych. Owe "pięć minut" okazało się wielkim sukcesem naszego jazzu (albumy dla prestiżowych wytwórni, koncerty w najlepszych salach Ameryki oraz współpraca z najwybitniejszymi muzykami). To właśnie Urbaniak nagrywał wspólnie z Milesem Davisem i współpracował z największymi sławami: od George?a Bensona po Joe?ego Zawinulę i Wayne?a Shortera. Jego nazwisko pojawiało się wielokrotnie w ankietach prestiżowego pisma "Down Beat".
Nasz prawdziwy jazzowy sukces odnotowaliśmy już jednak wiele lat temu; wiąże się on z nazwiskiem Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego. W 1968 r. wyjechał on do USA, by pisać muzykę do nowego filmu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary". Dzieło przyniosło sławę obu Polakom. Za największy sukces polskiego jazzu uchodzi do dziś tytułowa ballada nominowana do Oscara.
Po Krzysztofie Komedzie na światowym rynku muzycznym zaistniał Wojciech Kilar. Ostatnio napisał muzykę do filmowej wersji "Pana Tadeusza" i współpracował z Romanem Polańskim przy "Dziewiątych wrotach". W Hollywood znany jest z kilku udanych dokonań. Ilustrował między innymi przeboje ekranowe "Truman Show" i "Draculę". Zbigniew Preisner zrobił europejską karierę jako twórca muzyki do filmów Krzysztofa Kieślowskiego, a swoją rynkową pozycję ugruntował świetnie przyjętym na Zachodzie "Requiem dla mojego przyjaciela". Coraz większe sukcesy międzynarodowe odnosi też Michał Lorenc.
Więcej możesz przeczytać w 6/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.