Szpital przemienienia

Szpital przemienienia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Polakom grozi obniżenie standardów leczenia w szpitalach, leżenie w zatłoczonych salach i na korytarzach?



Niektóre spośród działających w Polsce około 800 szpitali wykorzystują tylko 30-50 proc. łóżek, a więc powinny zostać zamknięte lub przeprofilowane. O tym, które z nich pozostaną na rynku, mieli zdecydować - przez swój wybór - pacjenci. Tymczasem nikt ich nie pyta o zdanie. Formalnie biorąc, właścicielami szpitali są samorządy, natomiast tak naprawdę o ich losie decydują kasy chorych, ustalające limity przyjęć i ceny usług. W najtrudniejszej sytuacji znalazły się placówki specjalistyczne, często cieszące się uznaniem chorych.


W Legnicy po znacznym zmniejszeniu (przez Dolnośląską Kasę Chorych) stawki na jednego pacjenta został zlikwidowany szpital zakaźny, uznany przez mieszkańców (w plebiscycie "Gazety Wrocławskiej") za najlepszy w regionie. W Tułowicach z powodu wysokich kosztów ogrzewania przestał istnieć bardzo dobrze prowadzony oddział rehabilitacji dziecięcej. Ludzie protestują przeciwko likwidacji oddziału chorób płuc Szpitala Miejskiego w Gdyni, gdzie leczy się rocznie 1000 osób z astmą czy chronicznym zapaleniem oskrzeli i diagnozuje się nowotwory płuc. Pod protestem podpisało się 3,5 tys. osób. Decyzję o zamknięciu podjął dyrektor szpitala, gdy Pomorska Kasa Chorych zmniejszyła o połowę kwotę na leczenie jednego chorego i znacznie ograniczyła roczny limit przyjęć. - Tym samym pacjenci zostali pozbawieni fachowej pomocy, a w innych szpitalach może zabraknąć dla nich miejsc - twierdzi Liliana Wolniak, ordynator oddziału. O braku miejsc pogotowie ratunkowe w Gdańsku informowane jest prawie codziennie.
Z kolei mieszkańców stolicy i okolicznych miejscowości zaniepokoiła informacja, że Mazowiecka Kasa Chorych z szesnastoma szpitalami podpisała umowy tylko na trzy, sześć miesięcy. Znajduje się wśród nich kilka szpitali miejskich. Tymczasem w Warszawie na oddziały internistyczne przyjmowani są ostatnio jedynie pacjenci z zagrożeniem życia i często muszą leżeć na korytarzach, a przy braku łóżek - na materacach i kozetkach. Wydłużają się też terminy przyjęcia na planowe hospitalizacje. - Tak jest codziennie już od pół roku - wyjaśnia Maciej Chruścikowski, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Warszawie. Nie ma mowy o zawiezieniu chorych do wybranej przez nich placówki. Pogotowie zostawia pacjentów w izbie przyjęć najbliższego szpitala.
- Podpisując krótkoterminowe umowy ze szpitalami, zwracamy samorządom uwagę, że muszą rozpocząć dostosowywanie struktury szpitali do rzeczywistych potrzeb - wyjaśnia Grażyna Paśniczek, specjalista ds. ekonomiczno-finansowych lecznictwa zamkniętego Mazowieckiej Regionalnej Kasy Chorych. - Powinny na przykład zmniejszyć liczbę oddziałów pediatrycznych, ginekologiczno-położniczych, kardiologicznych, urologicznych, chirurgicznych, a otwierać oddziały opiekuńczo-pielęgnacyjne i internistyczne. Na Mazowszu niektóre placówki wykorzystują dziś około połowy posiadanych łóżek. Ich liczba o 4200 przewyższa przyjęte normy, a samych łóżek pediatrycznych jest o 1500 za dużo. Przy obecnej bazie ginekologiczo-położniczej można przyjąć o 40 proc. pacjentek więcej, a wiadomo, że liczba urodzeń z każdym rokiem maleje.
Do tej pory kasy chorych kupowały usługi we wszystkich szpitalach. W sytuacji permanentnego braku środków były one jeszcze rozdrabniane, w związku z czym sumy przeznaczane na leczenie często nie gwarantowały utrzymania oddziału czy szpitala. Cierpiały na tym najlepsze szpitale. - Od 2000 r. będziemy preferować placówki proponujące usługę kompleksową: diagnostykę i leczenie na wysokim poziomie, a także zapewniające pacjentom dobre warunki pobytu. Jesteśmy zmuszeni do dokonania takiego wyboru, gdyż przyznane fundusze są mniejsze niż w roku ubiegłym z powodu nieuwzględnienia inflacji. Na szpitale możemy przeznaczyć o 2,4 proc. pieniędzy mniej, ponieważ musieliśmy zwiększyć fundusz na leki po podwyższeniu cen i wprowadzeniu podatku VAT - dodaje Grażyna Paśniczek.
Ile i jakich szpitali trzeba zamknąć w Polsce - tak naprawdę nikt nie wie. Mamy ponad 230 tys. łóżek szpitalnych, jednak prawdopodobnie tylko na oddziałach zabiegowych jest ich za dużo o 50 tys. Najwięcej wolnych miejsc jest na Śląsku, w Warszawie i innych dużych miastach. Wiadomo, że w najtrudniejszej sytuacji znalazły się szpitale pediatryczne i ginekologiczno-położnicze. Niektóre z nich wykorzystują zaledwie połowę, a nawet jedną trzecią miejsc. Zamknięcie grozi nie tylko tym, które przyjmują mało pacjentów, ale także tym, które mają wysokie koszty utrzymania, szczególnie ogrzewania. Nieprawidłowa też jest u nas struktura miejsc szpitalnych. Podczas gdy w Europie Zachodniej tzw. łóżka opieki długoterminowej stanowią 19-33 proc. wszystkich miejsc, u nas ten odsetek rzadko przekracza 8-10 proc. (najlepszy wskaźnik w województwie opolskim - 16 proc.). W ciągu dwóch lat ich liczba musi wzrosnąć do 50 tys. Na tego typu oddziały powinny trafić osoby przewlekle chore, leczone dotychczas przede wszystkim na oddziałach wewnętrznych i neurologicznych, co wydłużało okres kosztownej hospitalizacji. Zakładami opiekuńczo-pielęgnacyjnymi będą musiały się też stać szpitale małe, posiadające mniej niż cztery podstawowe oddziały i nie więcej niż 100 łóżek. Planowane jest też czterokrotne zwiększenie w najbliższym czasie liczby łóżek opieki paliatywno-hospicyjnej dla osób chorych na nowotwory. Zaspokoi to jednak tylko połowę potrzeb, gdyż - według obowiązujących norm - jedno łóżko powinno przypadać na 20 tys. mieszkańców. Pięciokrotnie winna wzrosnąć również liczba miejsc na szpitalnych oddziałach dziennych, gdzie będą przeprowadzane proste zabiegi i diagnostyka.
Jesienią ubiegłego roku Ministerstwo Zdrowia zaakceptowało wnioski stu szpitali o utworzenie w nich zakładów opiekuńczo-leczniczych, pielęgnacyjno-opiekuńczych i ośrodków opieki paliatywno-hospicyjnej na 2,5 tys. łóżek. Na adaptację pomieszczeń na takie oddziały przeznaczono 15 mln zł, a na zakup sprzętu ponad 30 mln zł (pożyczka z Banku Światowego). Kolejne 78 mln zł ma wesprzeć restrukturyzację. Podobne sumy z budżetu ministerstwa mogą być wyasygnowane także w tym roku.
- Likwidacja szpitali w Polsce jest ostatecznością - uważa Andrzej Ryś, wiceminister zdrowia. Łatwiej jest zmniejszać koszty utrzymania poprzez lepsze wykorzystanie sprzętu i ludzi, a także skrócenie czasu pobytu chorego w szpitalu. Mamy w tym względzie bardzo duże rezerwy. Można tego dokonać poprzez usprawnienie diagnostyki, zastąpienie operacji tradycyjnych na przykład laparoskopowymi, wykonywanie prostych zabiegów w systemie jednodniowym i objęcie pacjentów fachową opieką pooperacyjną w domu przez lekarzy rodzinnych. Należy też stworzyć miejsca pobytu dla ludzi starych i przewlekle chorych, którzy teraz okupują wiele drogich miejsc w szpitalach. Średni okres hospitalizacji w polskim szpitalu wynosi dziś czternaście, piętnaście dni i jest prawie dwukrotnie dłuższy niż w Europie Zachodniej, a trzykrotnie dłuższy niż w USA. Sprawdzoną w innych krajach metodą obniżającą koszty jest - zdaniem wiceministra Rysia - łączenie szpitali, prowadzenie wspólnych aptek, hurtowni, dokonywanie wspólnych rozliczeń. Najczęściej na Zachodzie funkcjonują grupy trzech, czterech placówek, choć na przykład w Paryżu działa zespół skupiający aż 40 jednostek leczniczych. Szpitale, które nie wykorzystują wolnych miejsc, muszą zmienić profil na potrzebny w danym regionie. Powinno też przybywać oddziałów dziennych, gdzie przeprowadza się diagnostykę i proste zabiegi.
Kondycja szpitali po reformie służby zdrowia jest bardzo różna. Na liście najbardziej zadłużonych znajdują się nie tylko placówki mające zbyt wysokie koszty i nadmierne zatrudnienie, ale także te, którym kasy nie płacą za pacjentów przyjętych ponad limit. Niektóre z nich za pieniądze otrzymane z ministerstwa rozpoczynają restrukturyzację i zmieniają profil oddziałów. Są też szpitale prowadzone przez menedżerów, potrafiące za niewielkie sumy otrzymywane z kas chorych zapewnić wysoki standard usług i osiągać zyski. Dwadzieścia dziewięć z nich otrzymało certyfikat jakości, a siedemdziesiąt czeka na jego przyznanie. Zdobyć ten certyfikat nie jest łatwo, gdyż wymaga to spełnienia 210 standardów dotyczących leczenia, opieki nad pacjentem i zarządzania szpitalem. Bez długów funkcjonuje na przykład Szpital Wojewódzki im. św. Łukasza w Tarnowie. Nie przeprowadzono tam żadnej rewolucji, ale liczy się każdą złotówkę i racjonalnie ją wydatkuje. Duże oszczędności dała rezygnacja z agencji ochrony i firmy wykonującej prace porządkowe i przejęcie tych obowiązków przez pracowników szpitala. Zmieniono też dostawcę ciepła i taniej wynajęto firmę zajmującą się pielęgnacją zieleni przed szpitalem.
Takich przykładów w całym kraju jest znacznie więcej. Na szczęście wiele szpitali potrafi się dostosować do nowych warunków działania. Poprawa jakości usług medycznych i większa ich dostępność zależy teraz od szybkości procesu przekształceń i restrukturyzacji placówek służby zdrowia.

Więcej możesz przeczytać w 6/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.