Tłum egoistów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego jesteśmy zbiorowiskiem ludzi obojętnych na cudze nieszczęście?

Na oczach tłumu nie potrafiącego pomóc przez kilka minut walczył o życie mężczyzna, pod którym załamał się lód na jeziorze niedaleko Poznania. Przez kilkadziesiąt minut żaden z kierowców nie zareagował na rozpaczliwe wezwania licealistek rannych w wypadku samochodowym na trasie Krosno-Jasło. W Szczecinie z głodu zmarła kobieta, której mąż miał zawał serca, a ich losem nie zainteresowali się sąsiedzi. Kilkaset metrów od jednej z głównych ulic miasta zamarzła ranna mieszkanka Krynicy, mimo że przez wiele godzin wzywała pomocy. W warszawskim tramwaju dotkliwie pobito i okradziono mężczyznę i nikt z pasażerów nie wystąpił w jego obronie. Nikt nie pomógł radomskiemu policjantowi, który próbował zatrzymać trzech młodocianych złodziei i został przez nich ciężko pobity. W lokalu w Warszawie skatowano na śmierć 25-letniego mężczyznę. Żaden z gości nie tylko nie pomógł ofierze, ale nawet nie chciał zeznawać w tej sprawie. Polscy kierowcy boją się (zwykle z powodu niewiedzy) reanimować ofiary wypadków, co jest rutynowym postępowaniem w krajach cywilizowanych. Nie informujemy policji o demolowaniu własności bliźnich. Nie reagujemy na przemoc w rodzinach sąsiadów, na zakłócanie spokoju czy znęcanie się nad zwierzętami. Czy jesteśmy społeczeństwem ludzi pozbawionych elementarnych odruchów solidarności, obojętnych, nieczułych?
W samo południe w jeziorze Biezdruchowo niedaleko Poznania utonęli niedawno trzej młodzi mężczyźni. Tragedii ostatniego z nich przyglądali się liczni gapie i strażacy, którzy zrezygnowali z akcji ratowniczej w momencie, gdy zaczął się pod nimi załamywać lód. "Gdy dotarliśmy nad jezioro, jeden z mężczyzn jeszcze żył. Powiązaliśmy drabiny i ułożyliśmy je na tafli lodu. Doszliśmy niemal na wyciągnięcie ręki i wtedy lód zaczął pękać. Czy mogłem narażać któregokolwiek ze strażaków?" - pytał po akcji komendant miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. W większości krajów Zachodu jego odpowiednicy zdecydowaliby się na takie ryzyko bez wahania.
- Kodeks karny już w drugim artykule mówi o specjalnej odpowiedzialności za zaniechanie działania, jeżeli takiego działania należało oczekiwać - mówi Krzysztof Piesiewicz, adwokat, scenarzysta, senator RP. - Od ludzi, którzy są naznaczeni pewnymi funkcjami publicznymi związanymi z niesieniem pomocy, oczekuje się podjęcia działania nawet wtedy, gdy narażają własne zdrowie czy życie. Równocześnie jednak kodeks nie wymaga od policjanta, strażaka czy ratownika górskiego, by działał w sposób szaleńczy bądź nieodpowiedzialny. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat za nieudzielenie pomocy w sytuacji zagrożenia utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu skazano w Polsce 264 osoby. Dotyczyło to wyłącznie sytuacji, kiedy udzielenie pomocy nie wiązało się z poważnym niebezpieczeństwem dla ratującego życie. - Norma prawna nie może nikogo zmusić do reagowania na krzywdę innych. Konieczna jest budowa etosu wspólnotowego, na tyle silnych więzi międzyludzkich, by każdy z nas czynił maksimum tego, co w określonej sytuacji może uczynić - tłumaczy Krzysztof Piesiewicz.
W 1996 r. w wypadku drogowym na trasie Krosno-Jasło zginęły dwie dziewczyny. Mogły przeżyć, gdyby w porę nadeszła pomoc. Niestety, przez kilkadziesiąt minut żaden z kierowców nie zareagował na rozpaczliwe wezwania rannych licealistek. Pogotowie ratunkowe i policję zawiadomili dopiero niemieccy turyści. Na pomoc było już wtedy za późno. To zdarzenie wywołało szok: krośnieńscy licealiści zorganizowali marsz milczenia przeciwko znieczulicy społecznej. - W jakimś sensie jest to skutek wielkiej przemiany, którą przechodzi polskie społeczeństwo. Osłabły łączące nas więzi społeczne. Zapanowało coś, co nazwałbym złym indywidualizmem, przejawiającym się przyjmowaniem postawy obojętności wobec innych - uważa prof. Ireneusz Krzemiński z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Przed dwoma laty w jednym z mieszkań w centrum Szczecina policjanci odkryli szczątki ciał kobiety i mężczyzny. Mężczyzna zmarł na zawał serca. Kobieta umarła później, najprawdopodobniej z głodu. Nie mogła się poruszać o własnych siłach, a po śmierci opiekuna nie było nikogo, kto podałby jej jedzenie. Sąsiedzi zaalarmowali policję dopiero wtedy, gdy poczuli woń rozkładających się ciał. Obojętność sąsiadów przyczyniła się również do śmierci dwóch staruszek mieszkających przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Kobiety zapomniały wyłączyć kuchenkę elektryczną, co spowodowało pożar. Obie zaczadziły się podczas snu. Nikt nie zareagował, mimo że swąd czuło wielu mieszkańców oficyny. Dozorczyni zawiadomiła straż pożarną dopiero po kilku godzinach, gdy korytarz wypełnił się duszącym dymem. W listopadzie 1997 r. w jednym z krakowskich mieszkań odkryto zwłoki mężczyzny, który nie żył od czterech lat. Ponieważ okno przez cały czas było otwarte, ciało nie uległo rozkładowi. Ani otwarte okno, ani przedłużająca się nieobecność mężczyzny nie wzbudziły podejrzeń sąsiadów. Sprawa wyszła na jaw tylko dlatego, że losem zalegającego z opłatami lokatora zainteresowali się urzędnicy administracji mieszkaniowej. W Szkole Podstawowej nr 5 w Łomży ojciec ucznia pobił nauczyciela muzyki w obecności dyrektora szkoły. Pechowy pedagog rozdzielił bijącego się z kolegą nastolatka, który poskarżył się potem ojcu. Rodzic uderzył nauczyciela pięścią w twarz, po czym przez nikogo nie zatrzymywany spokojnie opuścił szkołę. Pobity nauczyciel z pękniętą kością jarzmową trafił do szpitala. Z kolei nauczyciel matematyki w jednej z wieczorowych szkół zawodowych w byłym województwie olsztyńskim został brutalnie zaatakowany na ulicy przez czterech uczniów, gdy wracał z pracy. Pobity stracił przytomność. Leżał na chodniku niemal 45 minut, ale żaden z przechodniów nie zainteresował się jego losem. W holu warszawskiego kina "Wisła" kilku uzbrojonych w pistolet bandytów okradło natomiast dwóch chłopców. Mimo że w kinie znajdowało się wielu ludzi, nikt nie interweniował. Pracownicy kina tłumaczyli potem, że napadu nie zauważyli, kino jest chronione, a chłopcy tę historię z pewnością wymyślili. Niedawno dwóch niezadowolonych ze swoich ocen uczniów Technikum Elektryczno-Mechanicznego w Kętach pobiło kijem baseballowym nauczyciela. Działo się to tuż przed rozpoczęciem lekcji, kiedy w budynku szkoły były setki osób. Mało tego, wielu uczniów technikum wiedziało, że ich koledzy chcą napaść na nauczyciela, gdyż ci wcale nie kryli się z tym zamiarem. Nikt jednak nie ostrzegł ofiary. Z kolei w wypełnionym gośćmi lokalu w Warszawie skatowano na śmierć 25-letniego mężczyznę. Żaden z gości nie tylko nie pomógł ofierze, ale po przybyciu policji nie znalazł się nikt, kto chciałby złożyć zeznania. W Olsztynie czterech mężczyzn brutalnie pobiło piętnastolatka, który nie dał im pieniędzy na alkohol. Zdarzeniu przyglądało się wielu świadków, nikt jednak nie zareagował. Przez kilkanaście dni chłopak walczył w szpitalu o życie. Każdej zimy w Polsce z powodu wychłodzenia organizmu umiera ponad sto osób. Wielu dramatów można by uniknąć, gdyby ktokolwiek zawiadomił pogotowie ratunkowe, widząc leżącego na śniegu człowieka. Kilkaset metrów od domu zamarzła na przykład mieszkanka Krynicy. Wracając od koleżanki, zsunęła się z przysypanej śniegiem skarpy i wpadła do rowu. Nie miała sił, by się wydostać z pułapki. Działo się to niedaleko jednej z głównych ulic miasta. Kobieta przez wiele godzin głośno wzywała pomocy. Krzyki słyszał młody chłopak, ale pomyślał, że pomocy udzielą jej przechodzący obok dorośli.
Trzy lata temu w warszawskim tramwaju dotkliwie pobito i okradziono mężczyznę. Pasażerowie nie wystąpili w obronie katowanego. Co więcej, ani jeden świadek zdarzenia nie poinformował o nim policji ani pogotowia. - Opinie na temat policji są coraz gorsze, o czym świadczy wzrastająca liczba przestępstw, o których w ogóle nie informuje się organów ścigania. Ludzie po prostu nie wierzą w skuteczność stróżów prawa - uważa prof. Krzemiński. - Stwierdzenie, że obywatele niechętnie współpracują z policją, należy do przeszłości. W opinii publicznej nastąpiły zmiany, mające odbicie w licznych sondażach. Policja cieszy się dziś zaufaniem 60-70 proc. obywateli - oponuje nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji. Rzeczywistość napawa mniejszym optymizmem. Przekonał się o tym policjant z Radomia. Nikt mu nie pomógł, gdy na ulicy próbował zatrzymać trzech młodocianych złodziei. Kilkanaście osób biernie przyglądało się, jak trójka bandytów uzbrojonych w kastety znęcała się nad policjantem. Mimo licznych obrażeń funkcjonariuszowi udało się skuć kajdankami jednego z napastników. - Nie zdajemy sobie sprawy, że im bardziej będziemy się bać, im częściej działać w pojedynkę, tym większe będzie poczucie bezkarności przestępców - przestrzega prof. Krzemiński.
W Polsce ciągle jeszcze nie udało się zbudować społeczeństwa obywatelskiego. Inicjatywy dążące do aktywizacji lokalnych społeczności, próby nawiązania współpracy między władzą a obywatelem trafiają w próżnię. Kontrowersyjna akcja "telefon antykorupcyjny", zainicjowana przez Marka Kempskiego, wojewodę śląskiego, po trzech miesiącach zaowocowała jedynie sześcioma sprawami, którymi zajęła się prokuratura. Większość spośród 900 telefonów nie miała żadnej wartości. Podobny skutek odniósł konkurs "Gazety Wyborczej" dotyczący bezpieczeństwa w miejscu zamieszkania. W ciągu kilku miesięcy jego trwania czytelnicy nadesłali zaledwie 19 projektów poprawy warunków bezpieczeństwa w swojej kamienicy, bloku czy dzielnicy. Do masowego udziału w konkursie nie zachęciły nawet wysokie nagrody pieniężne. - Rzeczywistość nie jest czarno-biała. W każdej komendzie wojewódzkiej policji i większości komend powiatowych funkcjonują telefony zaufania lub infolinie, gdzie każdy może zostawić interesującą dla nas wiadomość. Informacje, które znajdą potwierdzenie, mogą być nagradzane, choć oczywiście nie zawsze i nie wszędzie tak się dzieje. Działa też całodobowy telefon 997 - tłumaczy nadkomisarz Biedziak. Właśnie pod numer 997 zadzwoniła mieszkanka Bytomia, która chciała powiadomić, że pod jej oknem złodzieje okradają garaż. Udało się jej "porozmawiać" wyłącznie z automatyczną sekretarką: "Tu policja, zostaw wiadomość"! Kobieta opisała zdarzenie i podała dokładny adres. Policja jednak nie interweniowała. Radiowóz przybył na miejsce zdarzenia dopiero po trzech godzinach, kiedy o włamaniu najbliższy komisariat zawiadomiła właścicielka garażu.
Od kilku lat Polacy poprawiają sobie samopoczucie, uczestnicząc w akcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i różnego rodzaju działaniach charytatywnych. Stać nas wtedy na wielkie słowa i hojne datki. Dużo gorzej wygląda nasza wrażliwość społeczna na co dzień. Wygląda na to, że zamiast się włączyć w walkę z przemocą czy biedą, wolimy spuszczać głowę i spotykać się jedynie przy okazji kolejnych marszów milczenia. - Mamy coraz więcej kolorowych wystaw, ludzi biednych na dworcach i coraz więcej pozaciąganych kotar. Takie są obecne czasy. Więzi międzyludzkich nie da się odbudować deklaracjami, lecz poprzez bardzo szeroko zakrojoną pracę nad eliminowaniem tych negatywnych cech, które tak łatwo opanowały nasze życie społeczne - konkluduje Krzysztof Piesiewicz.
Więcej możesz przeczytać w 6/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.