Minister i cham

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pojazdy dostojników muszą być uprzywilejowane, ale nie wolno nadużywać tego prawa
Przed warszawskim kolegium ds. wykroczeń zakończyła się rozprawa wytoczona Elżbiecie B. przez stołeczną policję. Pozwana została skazana na 300 zł grzywny za to, że nie ułatwiła przejazdu pojazdowi uprzywilejowanemu. Niby wszystko jest w porządku, bo kodeks drogowy wyraźnie mówi, kto w takiej sytuacji korzysta z pierwszeństwa. Szlag jednak człowieka trafia, kiedy bliżej przygląda się tej sprawie. Ukarano bowiem nie groźnego pirata drogowego, a Bogu ducha winną kobietę, która zagapiła się na skrzyżowaniu i nie zauważyła rządowego BMW, wiozącego bardzo ważnego ministra. Natychmiast drogo za to zapłaciła zniszczeniem samochodu. Rozpędzona limuzyna staranowała jej tico, którego remont kosztował 11 tys. zł. BOR-owscy mistrzowie kierownicy nie uznali za stosowne zwolnić i uniknąć kolizji z zagubioną na jezdni warszawianką. Albo pędzili za szybko, albo własnoręcznie wymierzyli karę, demolując zawadzający im samochód. Każdy z członów tej alternatywy jest naganny i zasługuje na napiętnowanie. Przed kolegium trafiła jednak ofiara tego incydentu, a nie jej prześladowcy.
Bardzo smutny to precedens. Przywodzi on na myśl zamierzchłe czasy, kiedy poddany, widząc pański powóz, zobowiązany był zejść z drogi, zdjąć czapkę i nisko się ukłonić. I nikt się temu wtedy nie dziwił. Wszyscy przecież wiedzieli, że ludzie dzielą się na panów i chamów, którzy z racji swojego podłego stanu winni tym pierwszym ustępować miejsca.
Kiedy dzisiaj widzi się rządowe limuzyny rozpychające się na zatłoczonych ulicach Warszawy, trudno się oprzeć wrażeniu, że niektóre osoby tęsknią za tamtymi czasami. Jasne, że pojazdy najwyższych dostojników państwa muszą być uprzywilejowane. Prawa tego nie powinno się jednak nadużywać, a przy jego egzekwowaniu nie wolno traktować innych użytkowników jezdni jak stada bawołów tarasujących dzikie trakty afrykańskiego bantustanu.
Stanowczo piętnowane powinno być również aroganckie poprawianie sobie samopoczucia przez mniej utytułowanych dygnitarzy, ochoczo posługujących się głośnym wyciem niebieskiego "koguta". Do warszawskiej "czarnej" legendy przeszedł minister, poprzedniej zresztą koalicji, który do Sejmu jeździł pod prąd ulicą jednokierunkową. I nic mu nie można było zrobić, bo poruszał się pojazdem uprzywilejowanym. Najwyższy czas, by nasi ministrowie zrozumieli, że szacunku rodaków nie da się zdobyć wymuszaniem pierwszeństwa przejazdu. Nawet na sygnale, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi, trafić można tylko w ślepy polityczny zaułek.
Więcej możesz przeczytać w 47/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.