Powódź na Zakarpaciu

Powódź na Zakarpaciu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy prezydent Leonid Kuczma wzywa NATO do niesienia pomocy mieszkańcom zagrożonych terenów, szczególnie my, Polacy,nie możemy się odwracać do Ukraińców plecami
Kiedy półtora roku temu przeżywaliśmy w Polsce gigantyczną powódź, do rodaków dotarło prawdziwe znaczenie słowa "kataklizm". Do tej pory z prawdziwymi katastrofami stykaliśmy się jedynie za pośrednictwem telewizji. Ofiary na ekranie - czy to wojen, czy też różnego rodzaju kataklizmów - wydają się odległe, nierealne i jakby nieprawdziwe. A przede wszystkim nas nie dotyczące.

Ten nierealny obraz tragicznie ziścił się w połowie roku 1997, kiedy wszyscy z zapartym tchem śledziliśmy stany wód, wsłuchiwaliśmy się w radiowe komunikaty. Ta tragedia dotknęła nas wszystkich, była tuż za płotem, a na zalanych terenach byli nasi najbliżsi lub znajomi. Okazało się, jak wielu ludzi znamy we Wrocławiu, Kłodzku czy Kędzierzynie-Koźlu. Przez cały czas towarzyszył nam strach o ich los. Tego nie da się zapomnieć. Tak jak nie da się zapomnieć chwalebnej roli mediów w tamtym okresie. Tych wszystkich małych stacji radiowych, będących często jedynym łącznikiem między ludźmi, których dzieliła tylko szerokość zalanej ulicy. Pamiętam, że ja i moja rodzina w napięciu czekaliśmy na kolejny reportaż z zalanych terenów. Wtedy cała Polska odczuła siłę i znaczenie mediów. I wszechogarniającą bezsilność władz, zaskoczonych i przerażonych rozmiarami katastrofy. Ale pamiętamy także wielki społeczny zryw, chęć niesienia pomocy nieznanym ludziom, którzy stracili dorobek całego życia. Administracja nie była w stanie zapewnić podstawowej opieki ludziom poszkodowanym przez powódź. Brakowało dosłownie wszystkiego: lekarstw, ubrań, żywności, koców i wielu, wielu innych rzeczy. Wtedy też odczuliśmy, jak ważne jest mieć suche zapałki, wodę zdatną do picia czy świeczkę. Do wielu z nas dotarło wtedy, że w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia tylko rzeczy podstawowe mają tak naprawdę jakąś wartość. Sznury ciężarówek kierujących się z różnych stron kraju w rejony zalane przez wodę wiozły to, co najbardziej powodzianom było potrzebne. Jednocześnie przywoziły nadzieję, że Polska o nich nie zapomniała, i zwykłą ludzką solidarność w nieszczęściu. Ktoś może powie, że przecież Polacy w momentach zagrożenia zawsze tak reagowali, nie patrząc na poglądy, uprzedzenia i animozje. To prawda. Myślę jednak, że historia nauczyła nas o wiele więcej, niż nam samym się wydaje. Dlaczego? Bo przypominam sobie, jak do Kazachstanu, Bośni, Czeczenii wyruszały konwoje, choćby Polskiej Akcji Humanitarnej, z pomocą zebraną od zwykłych ludzi, z pomocą, którą trudno zmierzyć w cyfrach. Z drugiej strony - widać, jak wiele mają jeszcze do zrobienia władze, żeby sytuacje krytyczne nie stały się sprawdzianem tylko dla społeczeństwa. Żeby w tym wyścigu z żywiołami ludzie potrzebujący mogli liczyć przede wszystkim na swoje państwo i jego administrację, która opłacana jest po to, by ludziom służyć. My, urzędnicy i politycy, powinniśmy sobie tę prawdę co rano powtarzać jeszcze przed myciem zębów. A i po myciu by nie zaszkodziło. Kiedy półtora roku temu woda zalewała Czechów, Polaków, Niemców, nikt nie przypuszczał, że tak szybko podobna tragedia wydarzy się znowu tuż obok, na Ukrainie. Media donoszą o ofiarach, wysiedleniu kilkudziesięciu tysięcy ludzi, ponad setce zatopionych miast i wsi. Ukraina to wielki sąsiad, z którym na przestrzeni ostatnich kilku wieków nie zawsze żyliśmy w zgodzie. Do dziś w obydwu społeczeństwach funkcjonują jeszcze negatywne stereotypy, prowadzące niekiedy do skrajnych zachowań i wystąpień. I kiedy teraz prezydent Leonid Kuczma wzywa NATO do niesienia pomocy mieszkańcom zagrożonych terenów, szczególnie my - w imię zwykłej solidarności i budowy pojednania pomiędzy naszymi państwami - nie możemy się odwracać do Ukraińców plecami. Pomoc Ukrainie jest naszym obowiązkiem. Tym bardziej że świeżo mamy jeszcze w pamięci żołnierzy ukraińskich pomagających usuwać zniszczenia po powodzi w Polsce. Kiedy po apelu prezydenta Kuczmy podjęliśmy decyzję o dostawie najniezbędniejszych rzeczy dla Ukrainy, okazało się, że możliwe jest zorganizowanie przez MSWiA w ciągu kilkunastu godzin 27 ciężarówek z pomocą: wodą pitną, ubraniami, kocami, żywnością, namiotami, śpiworami i innymi rzeczami, które znajdowały się w magazynach policji, straży pożarnej i jednostek nad- wiślańskich. Kiedy spotkaliśmy się z prezydentem Kuczmą w Warszawie na obchodach Święta Niepodległości, decyzje zapadały w tak błyskawicznym tempie, że umowę o polskiej pomocy podpisywaliśmy w Teatrze Wielkim na plecach (dosłownie!) jednego z urzędników państwowych. Prawie natychmiast podjęto także decyzję o przygotowaniu transportu z pomocą medyczną. Sami Ukraińcy byli zdziwieni tak szybkim odzewem z naszej strony. Tym bardziej że jest to pierwsza pomoc humanitarna organizowana przez rząd polski po 1945 r. Tak szybka organizacja pomocy możliwa była między innymi dzięki sprawnej akcji Zespołu Reagowania Kryzysowego MSWiA. Powołany przed kilkoma miesiącami zespół i praca jego członków są już przydatne "zwykłym" ludziom. Również naszym sąsiadom w potrzebie.

Więcej możesz przeczytać w 47/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.