Plaster na AIDS

Dodano:   /  Zmieniono: 
W okresie władztwa PSLD szczególną troską objęto niepełnosprawnych, bądź precyzyjniej - pełnosprawnych inaczej
W tym celu z żelazną konsekwencją, godną Margaret Thatcher, realizowano dwie zasady. Pierwsza głosiła, że jeśli już jakaś duża firma państwowa cokolwiek produkuje, to dzięki wysokim cłom nie musi martwić się o zbyt. Druga zasada powiadała, że do kraju można wpuścić obcą żywność dopiero wtedy i w takich ilościach, gdy już wszystko co polskie zostanie zjedzone. W rezultacie konsumenci może i trochę sarkali na marny wybór na sklepowych półkach oraz drożyznę, ale generalnie cel został osiągnięty. Średniacy i nieudacznicy - czyli lwia część elektoratu PSLD - mogli poczuć się jak w raju, a obydwa rządzące ugrupowania osiągnęły to, czego pragnęły najbardziej: święty spokój. W okresie władztwa PSLD szczególną troską objęto też niepełnosprawnych w całkowicie dosłownym rozumieniu tego pojęcia. Ich potrzebom służył, a raczej miał służyć, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Dość powiedzieć, że PFRON wdał się w bardzo ryzykowne interesy o czysto politycznym charakterze, że niegospodarność i gigantyczne nadużycia finansowe zmusiły do odejścia sześciu kolejnych szefów PFRON. Wśród pracowników tej instytucji krążyła w tamtej epoce wysoce niestosowna anegdota: "Jeśli coś się nie zgadza w papierach, to prezes M. przymknie na to oko". Niestosowność, w dobie political correctness, tej anegdoty polegała na tym, iż rzeczony M. - naonczas wiceprezes PFRON, poseł PSL, który podpisał około tysiąca decyzji dotyczących wydatkowania ogromnych sum - jest niewidomy. Od niewidomego zarządcy funduszu, jeszcze w 1996 r. obracającego niemal (sic!) 10 bilionami starych złotych z kieszeni podatników, przejdźmy błyskawicznie do krótkowzroczności obecnej władzy. Całkiem niedawno największy problem sterników III RP - państwa, które rade, nierade, jeśli marzy o wejściu do Unii Europejskiej, musi burzyć mur celny - sprowadzał się do odpowiedzi na pytanie, czy za kilogram żywca wieprzowego płacić należy w ramach tzw. skupu interwencyjnego 3,20 zł, do której to kwoty pod presją jednoznacznie nielegalnych protestów rolników ugiął się rząd, czy parędziesiąt groszy więcej - którą to sumę mógłby ewentualnie zaakceptować niejaki Lepper Andrzej i łaskawie zrezygnować z dalszego, całkowicie bezkarnego paraliżowania państwa średniej wielkości w środku Europy. Świadomie pominę inny nabrzmiały problem rządzących, mianowicie, "jak określić stopień społecznej szkodliwości blokad dróg" (za "Wiadomościami" TVP), bowiem sam fakt publicznego ujawnienia tak zdefiniowanego dylematu to hańba dla kraju, który mieni się być "państwem prawa". Pominę też wielce złożoną kwestię zasadności chłopskich postulatów, choć warto zauważyć, iż rząd wcale nie musiał upokarzać się paktowaniem z człowiekiem, który powiada o sobie z dumą, że "ma 72 sprawy w sądach i kolegiach" (vide: "Trybun ludu"). Wystarczyło raz jeden, odpowiednio wcześniej - za pośrednictwem rozlicznych agencji rolnych (zwanych niegdyś towarzyskimi) - zapoznać się z prostą jak świński ryj kalkulacją tzw. wysokotowarowego hodowcy statystycznego wieprzka. Śmiem twierdzić, że porozumienie, jakie zawarli ostatnio rolnicy i rząd, to klęska zarówno proreformatorskich sił władzy, jak i przede wszystkim polskiej wsi. Bo problem wcale nie polega na konieczności interwencyjnych dopłat do hodowli świń i drobiu, czy też produkcji mleka w proszku i masła; zasadniczy problem polega na tym, że tak jak polskiej gospodarce u progu lat 90. niezbędna była terapia szokowa, tak polska wieś u progu trzeciego tysiąclecia czeka na swego Balcerowicza, który odpowiedziałby na jedno pytanie: co zrobić z co czwartym dorosłym Polakiem, który umyka prawom wolnego rynku? Na razie rząd, któremu dotychczas nie brakowało odwagi oraz wyobraźni, zdecydował się na półśrodki i zakup - na społeczny kredyt - plastra na AIDS (zespół nabytego braku odporności). Jest wszakże jeden, sprawdzony w dodatku, sposób, aby zadowolić wszystkich narzekających i sfrustrowanych: włączyć rolników, lekarzy, pielęgniarki, górników, bezdomnych, pracowników zbrojeniówki, przemysłu lekkiego, oświaty oraz innych branż, kierowanych przez "lepperopodobnych" (vide: "Ruch oporu"), w struktury wciąż funkcjonującego Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Postawmy znów na jego czele kogoś, kto - w imię, rzecz jasna, zachowania tzw. spokoju społecznego - "przymyka oko".
Więcej możesz przeczytać w 7/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.