Czeski błąd

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Vaclav Klaus lubił powtarzać, że gdy Republika Czeska swą kondycję poprawia w fitness centrum, inne kraje postkomunistyczne leżą jeszcze na sali operacyjnej.
Ostatni kryzys gospodarczy i polityczny nad Wełtawą pokazuje jednak, że rzeczywistość jest trochę inna. Polacy i Węgrzy korzystają już z owoców prorynkowych reform, a Czechom problemy stwarza nadal samo oswojenie się z myślą o konieczności poddania się operacji.

Jak doszło do tego, że wzrost gospodarczy zmienił się w recesję, dochody realne ludności zaczęły spadać, a w kraju chlubiącym się tradycyjnie niską stopą bezrobocia są już regiony, gdzie bez pracy pozostaje ponad 30 proc. osób w wieku produkcyjnym? Otóż główny problem polega na tym, że w Czechach często istniała przepaść pomiędzy retoryką a praktyką prawicowych rządów. Propagandowemu odwoływaniu się do thatcheryzmu czy zasad klasycznego liberalizmu towarzyszyła polityka charakterystyczna raczej dla socjaldemokracji - państwo jawiło się jako wprawdzie nieporadny, ale jedyny dystrybutor opieki socjalnej, oświaty, główny policjant i administrator; wolne fundusze przeznaczano na konsumpcję, a nie na inwestycje; dawano pierwszeństwo zasadzie pełnego zatrudnienia przed potrzebami wynikającymi z konieczności modernizacji przemysłu itd. To wszystko nakładało na czeską gospodarkę obciążenia, którym nie była ona w stanie sprostać.
Nie da się również ukryć, że ślepą uliczką stała się tzw. czeska ścieżka prywatyzacyjna. Preferowanie rodzimych kupców przy prywatyzacji wielkich zakładów przemysłowych, takich jak kompleks hutniczy Poldi Kladno, zakłady mechaniczne ?CKD Praha czy chemiczny gigant Chemapol. Z politycznego czy psychologicznego punktu widzenia było to wprawdzie zrozumiałe, ale w praktyce okazało się ekonomicznym niewypałem. Niedoinwestowane, bez niezbędnego know-how i oparcia w zagranicznych sieciach dystrybucji zakłady stopniowo popadały w coraz większe długi i w końcu ocknęły się w stanie bankructwa.
Podobny los stał się także udziałem wielu zakładów prywatyzowanych w programie tzw. kuponovki. Za największymi funduszami inwestycyjnymi skupiającymi ich akcje od drobnych posiadaczy stały bowiem czeskie banki. W tym zresztą nie byłoby jeszcze niczego złego, gdyby nie fakt, że wskutek oporu prawicowych rządów banki te nie zostały sprywatyzowane, co doprowadziło do sytuacji, że właścicielem większości sprywatyzowanych przedsiębiorstw pozostało dalej - za pośrednictwem wspomnianych banków - państwo. W ten sposób przedsiębiorstwa pozbawione efektywnego, dysponującego gotówką właściciela łatwo się zadłużały i z trudnością modernizowały. W efekcie finansowe problemy pojawiły się z czasem także w czeskich bankach - z największym (?Ceska Spo?ritelna) włącznie. Przed niewypłacalnością w listopadzie ubiegłego roku uchroniła go jedynie nadzwyczajna dotacja z budżetu państwa w wysokości 5 mld koron (ok. 500 mln zł) oraz rządowe gwarancje na kolejnych jedenaście miliardów koron.
W czeskiej gospodarce rozpowszechniło się zjawisko, które ochrzczono mianem "tunel". Jest to proceder polegający na zakupieniu jakiegoś przedsiębiorstwa tylko po to, by za pomocą utworzonych z niego i wokół niego firm wypompować stopniowo wszelkie aktywa, a następnie ogłosić upadłość przedsiębiorstwa-matki. Wobec takich oszukańczych praktyk czeski wymiar sprawiedliwości okazał się bezradny, a o skali zjawiska świadczy fakt, że słowo "tunel" jako tzw. termin techniczny zdołało się już zadomowić w angielsko- czy niemieckojęzycznej prasie ekonomicznej i stało się synonimem szczególnie bezczelnego rozkradania majątku.


W Republice Czeskiej ujawniła się przepaść pomiędzy retoryką a praktyką prawicowych rządów

Wyżej opisane negatywne zjawiska w czeskiej gospodarce są o tyle groźne, że nakładają się na kryzys władzy wykonawczej. Rządzący od lata ubiegłego roku socjaldemokratyczny gabinet Milo?sa Zemana jest bowiem rządem mniejszościowym (dysponuje zaledwie 173 głosami w izbie niższej czeskiego parlamentu). W praktyce oznacza to, że rząd znajduje się w stanie permanentnych dyskusji i targów z opozycją. W czasie pierwszych sześciu miesięcy działalności gabinetowi Zemana udało się przegłosować w parlamencie tylko dwie ustawy. Równocześnie oznacza to koncentrowanie się rządu na obszarach, w których może wykazać, że ma jakąś realną władzę. Taki jest podtekst tajnej uchwały rządu z 5 sierpnia 1998 r. o konieczności poważnych zmian personalnych w organach kierowniczych przedsiębiorstw kontrolowanych przez państwo. Na jej mocy funkcjonariusze Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej pojawili się już w radach nadzorczych banków, Czeskich Zakładów Energetycznych ?CEZ, koncernu naftowego Unipetrol czy w zjednoczenia węglowego OKD. Taki jest też podtekst ostrego konfliktu z Kościołem katolickim, jaki rozgorzał w związku z odmową wydania zagrabionego mu przez komunistów majątku. Powołano się przy tym na fakt, że według pewnej analizy prawnej, majątku czeskiego Kościoła katolickiego nie zagrabili komuniści, lecz cesarz Józef II jeszcze w XVIII w.
Rząd Zemana jest nie tylko słaby politycznie, bo zdany w parlamencie na łaskę i niełaskę opozycji, ale także merytorycznie. Jak celnie zauważył dziennikarz "Mlada Fronta Dnes", gwiazdorska obsada zespołu Milos?a Zemana przypomina "radę nadzorczą dawno zlikwidowanego browaru". Po pierwsze, niemal wszyscy ministrowie są w wieku emerytalnym albo wkrótce go osiągną. Wiek - jak wiadomo - ma swoje prawa. Dobrze to widać na przykładzie ministra spraw wewnętrznych Vaclava Grulicha (68 lat), który więcej czasu spędza w szpitalu niż w swoim urzędzie, czy ministra przemysłu Miroslava Gregra oraz ministra rozwoju regionalnego Jaromira ?Cisara (obaj są siedemdziesięciolatkami).
Merytoryczna słabość rządu wynika również z tego, że jego trzon tworzą osoby związane z reformami 1968 r., ekonomiści, którzy marzyli o przejściu do tzw. socjalizmu z ludzką twarzą. To zapewne sprawia, że członkowie rządu Zemana mają cokolwiek przestarzałe poglądy na sposoby efektywnego rozwiązywania problemów gospodarczych, także na tle lewicowej myśli ekonomicznej. Zdaniem wspomnianego już ministra przemysłu Gregra, lokomotywą czeskiej gospodarki "był, jest i zawsze będzie przemysł", dlatego muszą się znaleźć pieniądze na dotacje, zwłaszcza dla wielkich fabryk, choć w rozwiniętych gospodarczo krajach od dawna to już nie przemysł, lecz usługi mają największy udział w produkcie krajowym brutto. Zupełnie z innej epoki jest też pomysł zgłoszony przez wiceprzewodniczącego Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej Zdenka Skromacha, który zaproponował wprowadzenie w prywatnym sektorze tabeli płac, uzależniającej w dodatku wysokość wynagrodzenia przede wszystkim od liczby przepracowanych lat.
Trzeba przyznać, że na tym tle forsowany obecnie przez rząd projekt zniesienia ulgowej stawki VAT, podniesienia o 2,5 proc. składki ubezpieczenia emerytalnego czy podwyższenia podatku akcyzowego na alkohol, papierosy oraz benzynę wygląda niemal sympatycznie. Choć pytanie, jak zwiększanie obciążeń podatkowych może pomóc w ożywieniu gospodarki, pozostaje, niestety, pytaniem retorycznym.
Optymizmem nie napawają również wydarzenia zachodzące po prawej stronie czeskiej sceny politycznej. ODS Vaclava Klausa przyznaje wprawdzie, że kiedy była u władzy, popełniła pewne błędy, ale odpowiedzialnością za nie obarcza wyłącznie byłych koalicyjnych partnerów, którzy ją do tego ponoć zmusili. W chadeckiej KDU-CSL trwa walka o schedę po odejściu chorego na leukemię przewodniczącego Josefa Luxa. Ponadto politycy czeskiej prawicy nie potrafią się porozumieć i ciągle wzajemnie obarczają się winą za słabe efekty swoich rządów.
Impulsu mogącego prowadzić do przełamania politycznego klinczu nie należy też raczej oczekiwać od prezydenta Havla. Dane mu przez konstytucję kompetencje są niewielkie, a i jego popularność gwałtownie maleje po tym, jak wdał się w spory sądowe z powództwa cywilnego o ochronę dóbr osobistych.
Nie ma wątpliwości, że Republika Czeska stoi przed wieloma problemami. Recesja gospodarcza, ucieczka kapitału zagranicznego i nasilenie się przestępczości gospodarczej wymagają zdecydowanych działań silnego, proreformatorskiego rządu. Tym bardziej że coraz głośniej mówi się o możliwości wypadnięcia Czech z pierwszej grupy kandydatów do Unii Europejskiej. Wspominał o tym nawet główny czeski negocjator w rozmowach z UE Pavel Teli?cka. Na razie wszystko wskazuje na to, że o prorynkowych reformach i bolesnych problemach związanych z ich wprowadzaniem Czesi jeszcze jakiś czas będą czytać jedynie w gazetach, w relacjach z zagranicy. Podobnie zresztą, jak o wzroście gospodarczym. 
Więcej możesz przeczytać w 9/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.