Rewolucja w domu kultury

Rewolucja w domu kultury

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy na Białorusi wyrasta poważna opozycja?
16 maja, niedziela, dzień wyborów prezydenta - kartkę z kalendarza z takim napisem drukują na pierwszych stronach niezależne białoruskie gazety. Robią to mimo ostrzeżenia przewodniczącego Komitetu ds. Prasy Michaiła Padhajny, że jeżeli media nadal będą nagłaśniały sprawę wyborów, to będą zamykane.
Na 16 maja wyznaczyła datę wyborów prezydenckich opozycyjna Rada Najwyższa - parlament rozwiązany przez Aleksandra Łukaszenkę w 1996 r., po referendum, w rezultacie którego białoruski prezydent znowelizował konstytucję, między innymi przedłużając do 2001 r. swoją obecną kadencję. Wyników głosowania nie uznały państwa zachodnie, zarzucając, iż odbyło się ono z naruszeniem ordynacji. Do udziału w międzynarodowych spotkaniach zapraszane są więc władze rozwiązanego parlamentu. Na samej Białorusi nie ma to jednak specjalnego znaczenia - tu działa Rada Najwyższa powołana przez prezydenta. A co najważniejsze, Łukaszenka ciągle cieszy się sympatią swego narodu i chociaż poparcie dla niego spadło z ponad 60 do 39 proc., nadal o 37 proc. wyprzedza najpopularniejszego opozycjonistę Stanisława Szuszkiewicza. Powodem tego stanu rzeczy jest nie tylko charyzma głowy białoruskiego państwa, ale także słabość opozycji. Przez trzy lata nie zdołała ona podjąć właściwe żadnych konkretnych działań ani - co istotniejsze - wyjść poza granice dużych miast. Czy ostatnie wydarzenia, do których zaliczyć należy także wyznaczenie na maj daty prezydenckich wyborów, dowodzą, że sytuacja ta zaczęła się zmieniać?
W ostatni weekend stycznia gromkimi okrzykami "Żywe Białoruś!" rozpoczął się w mińskim dzielnicowym domu kultury kongres zjednoczeniowy białoruskiej opozycji. Uczestniczący w obradach przedstawiciele kilkudziesięciu partii, organizacji pozarządowych oraz niezależnych związków zawodowych postanowili powołać Radę Koordynacyjną Sił Demokratycznych. Jej pierwszym zadaniem ma być doprowadzenie jeszcze w tym roku do wyborów prezydenckich. Tydzień później w tym samym miejscu odbył się zjazd młodzieżowej opozycji. Młody Front również za jedno z głównych zadań uznał pomoc w organizacji majowych wyborów.
Zdaniem Siamona Szareckiego, przewodniczącego rozwiązanej przez Łukaszenkę Rady Najwyższej, ostatnie wydarzenia mogą się stać punktem zwrotnym w historii Białorusi. Zwłaszcza że - jak przekonywał Szarecki - 
Białorusini powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, iż odpowiedzialnym za obecną ciężką sytuację gospodarczą jest ukochany "batka", czyli prezydent. O wzroście tej świadomości mają świadczyć chociażby ostatnie manifestacje. W przededniu Kongresu Sił Demokratycznych na ulice Mińska wyszło dziesięć tysięcy robotników. Prócz haseł ekonomicznych pojawiły się także żądania polityczne, w tym odejścia Łukaszenki.


Białoruska opozycja jeszcze w tym roku chce doprowadzić do wyborów prezydenckich

Sytuacja ekonomiczna Białorusi rzeczywiście nie wygląda najlepiej. Przyznaje to sam prezydent, który ostatnio zbeształ swoich ministrów za to, że chociaż oficjalne dane mówią o wzroście gospodarczym, ludziom żyje się coraz gorzej. W ciągu kilku miesięcy średnia płaca spadła ze 100 do 30 dolarów miesięcznie, inflacja sięgnęła kilkuset procent, drastycznie obniżyła się produkcja przemysłowa. W dodatku - według niezależnych ekonomistów - w wyniku mizernych ubiegłorocznych zbiorów Białorusi może grozić głód.
Niewykluczone, że to właśnie stan gospodarki sprawił, iż Łukaszenka postanowił "uciec do przodu", czyli przyspieszyć integrację z Rosją. Wprawdzie dotychczas wszelkie zjednoczeniowe działania ograniczały się do propagandowych gestów, ostatnie białorusko- rosyjskie deklaracje wyglądają jednak bardziej konkretnie. Między innymi powołana została specjalna grupa robocza. Ma ona przygotować referenda, w których obywatele obu państw wypowiedzą się, czy chcą nowego związku. Ekonomiści ostrzegają, że z gospodarczego punktu widzenia zjednoczenie dwóch pogrążonych w kryzysie państw może mieć wyłącznie negatywne skutki. Sceptycy zaś przypominają, iż przez długie lata w tej części Europy argumenty ekonomiczne zawsze ustępowały politycznym. Tymczasem powrót do czegoś, co Białorusinom i 
Rosjanom przypominałoby utracony Związek Radziecki, może się stać dobrym hasłem zarówno dla części rosyjskich ugrupowań politycznych, które w grudniu czekają wybory do Dumy Państwowej, jak i dla prezydenta borykającej się z coraz poważniejszymi problemami gospodarczymi Białorusi. Tym bardziej że w tym wypadku dążenia Łukaszenki pokrywają się z życzeniami dużej części narodu. Jak wykazały badania, 60 proc. Białorusinów chce integracji z Rosją.
Czy wobec wciąż wysokiej popularności Łukaszenki i jego polityki opozycja ma jakiekolwiek szanse? Fakt, że po niemal trzech latach bezczynności ugrupowaniom opozycyjnym udało się zorganizować kongres i przyjąć plan wspólnych działań, oczywiście wart jest odnotowania. Ale to dopiero pierwszy krok. W dodatku niewielki, zważywszy, że jedynym konkretnym postanowieniem kongresu była decyzja o powołaniu Rady Koordynacyjnej Sił Demokratycznych i zorganizowaniu przez nią wyborów prezydenckich. Sprawa owych wyborów może być swego rodzaju próbą sił.
Szanse na zorganizowanie ich 16 maja są raczej nikłe, przyznaje to zresztą sama opozycja. Liczy ona jednak na co innego. Zgodnie z białoruską konstytucją sprzed nie uznanej przez Zachód nowelizacji, 20 lipca kończy się kadencja obecnego prezydenta. Być może dzięki wsparciu państw demokratycznych uda się skłonić Łukaszenkę do przeprowadzenia jesienią wyborów prezydenckich i jednocześnie przyspieszonych parlamentarnych, co byłoby z kolei dowodem dobrej woli opozycji. Dotychczas prezydent na wszelkie sugestie zachodnich dyplomatów był raczej odporny. Opozycjoniści mają nadzieję, że do bardziej ugodowej postawy zmusi go stan gospodarki. Aleksander Łukaszenka coraz bardziej potrzebuje pieniędzy, których nie może mu dać Moskwa.
Inna sprawa, że zgoda na przyspieszone wybory wcale nie musi oznaczać końca ery Łukaszenki. Ma on wszelkie szanse na wygranie w ewentualnym jesiennym głosowaniu i przedłużenie swej kadencji o kolejne cztery lata. Opozycja bowiem, nawet zjednoczona, cieszy się niewielką popularnością. W dodatku ma problemy z wyłonieniem wspólnego kandydata na prezydenta. Pytani o to przedstawiciele prezydium Kongresu Sił Demokratycznych dawali wymijające odpowiedzi.
Kończąca kongres manifestacja odbywała się przy dwudziestostopniowym mrozie. Do grupki zmarzniętych policjantów podszedł zachodni dziennikarz. Chciał się dowiedzieć, co o tym wszystkim myślą. W odpowiedzi usłyszał: "My nie myślimy, my pilnujemy porządku. Niech pan zapyta tych ludzi, może oni myślą".
Więcej możesz przeczytać w 9/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.