Wyjście z sauny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Schröder obiecał Rosjanom tylko "pomoc w samopomocy"
Sam fakt, że doszło do wizyty i prezydent Borys Jelcyn o własnych siłach powitał Gerharda Schrödera, uznano za sukces. Entuzjazm wygasł jednak z chwilą wypowiedzenia przez kremlowskiego gospodarza pierwszych słów: Jelcyn uznał, że kanclerz Niemiec przybył do Moskwy po raz pierwszy... W rzeczywistości Schröder gościł u niego kilka tygodni po zwycięstwie wyborczym. Kanclerz Niemiec udał jednak, że nie dostrzegł luki w pamięci prezydenta Rosji.

Z okresu gorącej przyjaźni, zapoczątkowanej przez kanclerza Helmuta Kohla i prezydenta Jelcyna wspólną sauną, nie zostało już nic. Dziś pocą się tylko szefowie protokołów dyplomatycznych obu państw, by kontakty między Bonn a Moskwą bardziej się nie ochłodziły. Jelcyn i Schröder nie przypadli sobie do gustu od pierwszego wejrzenia. Najpierw kandydat SPD na kanclerza stwierdził, że przyjaźń między dwoma krajami nie może polegać wyłącznie na przyjaźni dwóch mężczyzn. Jelcyn "odwdzięczył się" za to Schröderowi w czerwcu ubiegłego roku, gdy pomagał w Bonn w kampanii wyborczej Kohla - zgodził się zjeść śniadanie z liderem SPD, lecz wyprosił wszystkich kamerzystów i fotografów, by Schröder nie wykorzystał spotkania do celów propagandowych.

Następny ruch należał do Schrödera, który mówiąc w rządowym exposé o "sąsiadach na Wschodzie", wymienił jedynie Polskę i Węgry. Rosji nie poświęcił ani jednego słowa. Natomiast z chwilą objęcia władzy przez koalicję SPD/Zieloni Jelcyn zapomniał o istnieniu Niemiec. Pierwszy raz Schröder przybył do Moskwy dopiero w listopadzie 1998 r. - po wizytach w Paryżu, Waszyngtonie, Londynie, Hadze i Warszawie.
Dialog z Rosją przygasał wcześniej. Kanclerz Kohl zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciel przestał być odpowiedzialny za losy Rosji i własne zachowanie. Gdy w marcu ubiegłego roku wraz z Jacques?em Chirakiem zasiedli do rozmów dotyczących stworzenia trójkąta niemiecko-francusko-rosyjskiego, nieprzytomny Jelcyn powiedział: "Otwieram konferencję prasową, proszę zadawać pytania". Jelcyn personifikował dramat kraju tak chorego i bezsilnego, jak jego prezydent. Kontrowersyjny projekt nowej triady trafił do lamusa.
Po wstępnej wymianie "dowodów szacunku" z prezydentem Rosji nowo wybrany kanclerz wrócił do zasad Realpolitik. Niemcy utrzymywały dotychczas najlepsze stosunki z Moskwą i w nich Zachód pokładał nadzieję na podtrzymanie dialogu. Sprawa okazała się trudna. Gdy w listopadzie 1998 r. Schröder przybył do kremlowskiej sali malachitowej, stanął przed nim człowiek przypominający późnego Breżniewa: tak samo wyniszczony, nieświadomy, nieobliczalny i uporczywie trwający przy władzy. Schröder już na wstępie wyjaśnił, że nie wziął książeczki czekowej. Dzięki swej stanowczości szybko zyskał wśród rosyjskich dziennikarzy przydomek Herr Njet. Nieprzytomny Jelcyn - jak napisał "General Anzeiger" - "sprawia wrażenie zdalnie sterowanej kukły, której wyczerpują się baterie". Pożegnał on Schrödera słowami: "Wierzę, że w tym samym tempie wkroczymy w następne stulecie"...
Podczas lutowej wizyty scenariusz był podobny z tą różnicą, że w spektaklu uczestniczyło więcej aktorów. Kanclerzowi towarzyszyli ministrowie najważniejszych resortów, dwunastu przedstawicieli koncernów i banków oraz delegacja Unii Europejskiej z przewodniczącym Komisji UE Jacques?em Santerem na czele. Wykorzystując prezydencję w unii, Niemcy zorganizowali w Moskwie dwa szczyty: RFN-Rosja i UE-Rosja. Goście zgodnie podkreślali potrzebę stabilizacji i strukturalnych przeobrażeń w Rosji, co w praktyce oznacza niezadowolenie z jej dotychczasowych dokonań.
Szczyt moskiewski był trzecim z kolei (po spotkaniu w Birmingham i Wiedniu). Ta częstotliwość nie ma jednak nic wspólnego z pogłębianiem stosunków. Są to raczej próby ograniczenia strat i niedopuszczenia do całkowitego przewrócenia się dryfującego rosyjskiego tankowca. Bilans płatniczy Rosji jest katastrofalny. Dług u zagranicznych wierzycieli sięga 180 mld dolarów. Tylko w tym roku na konto MFW Rosjanie powinni przelać 8,1 mld dolarów. Aby spłacić wcześniejsze długi, rząd moskiewski musi zaciągać nowe kredyty, ale - jak podkreślił Michel Camdessus, prezydent MFW - "nie jest to jeszcze powód do dawania pieniędzy".


Ostatnim orędownikiem pożyczek dla Moskwy były Niemcy, którym Rosjanie winni są 40 mld dolarów

Rosja powinna w tym roku wypłacić zagranicznym wierzycielom 17,5 mld dolarów. Pakiet pomocy z MFW przewidywał zastrzyk w wysokości 18,5 mld dolarów, ale wypłacenie pieniędzy wstrzymano po sierpniowym "czarnym poniedziałku" dla rubla oraz wystawieniu złej oceny restrukturyzacji podatków, systemu bankowego i wydatków budżetowych. Jak argumentuje Strobe Talbott, wiceszef dyplomacji USA, Rosja musi być najpierw sprowadzona na drogę reform. W związku z brakiem postępu w przeobrażeniach tego państwa Zachód odszedł od amerykańskiej doktryny Russia-first. Ostatnim orędownikiem pożyczek dla Moskwy były Niemcy, którym Rosjanie winni są 40 mld dolarów. Dziś partnerzy z UE zamierzają wyłącznie służyć radą. Moskwa nie oczekuje jednak rad, jest już w niej bowiem wielu doradców. Rosja chce pieniędzy i wolnej ręki w ich wydawaniu.
Gerhard Schröder zaoferował wyłącznie "pomoc w samopomocy", to znaczy wspieranie konkretnych projektów. Podczas wizyty w Waszyngtonie kanclerz uzgodnił z prezydentem Billem Clintonem, że na moskiewskie konto z USA, Niemiec i innych krajów uprzemysłowionych przelane zostaną kolejne pieniądze wtedy, gdy Rosja spełni warunki Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Po ośmiu latach od rozwiązania ZSRR państwo rosyjskie pogrąża się w kryzysie i nawet najwięksi optymiści nie ośmielą się prognozować, kiedy wejdzie ona na reformatorską drogę Polski czy Węgier. Zachodni przywódcy zapewniają wprawdzie Rosjan, że odgrywają oni równoprawną rolę w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, w rzeczywistości moskiewski niedźwiedź uznawany jest za zawalidrogę, który uniemożliwia rozwiązywanie problemów destabilizacji na świecie. W tym kontekście rozmowa szefów dyplomacji Fischer-Iwanow mogła mieć tylko jeden ton. Joschka Fischer oczekuje "nacisku przyjaciół Serbii na Milos?evicia, by znaleźć pokojowe rozwiązanie konfliktu" - "alternatywą jest wojna, której nikt nie chce".
Zachód szuka w Moskwie strategicznego partnera, ale trudno mu znaleźć wspólny język niemal we wszystkich kwestiach polityki regionalnej i globalnej. Siergiej Kryłow, boński ambasador Rosji, uważa, że jego kraj "od piętnastu lat trwa w kryzysie" i spodziewa się "następnych piętnastu lat politycznych i gospodarczych zawirowań". Trzy miesiące rządów Jewgienija Primakowa ambasador ocenia jednak jako bardziej owocne, niż się to dostrzega. Kryłow chwali stosunki premiera ze wszystkimi frakcjami w Dumie i apeluje do Zachodu o "więcej tolerancji i wyrozumiałości dla Rosji".
Gerhard Schröder i Jacques Santer obiecali premierowi Primakowowi, że będą adwokatami Rosji w rozmowach z międzynarodowymi organizacjami finansowymi. Ale podstawowym warunkiem tej adwokatury jest postęp w reformach. Przedstawiciele UE zobowiązali się też opracować nową koncepcję pomocy, która zostanie rozpatrzona na czerwcowym szczycie G-8 w Kolonii. Primakow zapewnił, że jego rząd nie zejdzie z drogi reform. Na ile wiarygodne są te słowa? Nominacja byłego szefa KGB na premiera miała tę zaletę, że uniknięto "wojny na górze", ale przeważający w Dumie komuniści oraz narodowcy zaakceptowali Primakowa właśnie za cenę spowolnienia reform.
W Moskwie powszechna jest opinia, że Zachód nie poczyni żadnych istotnych kroków wobec Rosji do czasu wyborów prezydenckich. Istotnie, nie ma miesiąca, żeby w Bonn nie prowadzono rozmów z politykami rosyjskiej opozycji. Moskiewski mer Jurij Łużkow, inżynier petrochemii i protagonista Jelcyna, liczy na socjaldemokratyczną oś Londyn-Paryż-Bonn-Moskwa. Ten stołeczny patriarcha, który przebywał nad Renem w grudniu ubiegłego roku, krytykował wszystkich i wszystko: od prywatyzacji, która była "podziałem najsmaczniejszych kąsków", po podatki "dławiące inwestycje". Udzielone kredyty "nie zostały przeznaczone na inwestycje dla rozwoju, lecz wykorzystane na wypłacenie pensji, rent i żołdu".
Łużkow potrzebował w Bonn ośmiu limuzyn, w których jechali jego doradcy i ochroniarze, a także kilkunastu przywiezionych dziennikarzy. Chciał zostawić wrażenie, że to on jest następcą Jelcyna. Trzeba przyznać, że jego wizyta nad Renem wypadła lepiej niż Aleksandra Liebiedzia czy Giennadija Ziuganowa, z którymi Schröder wolałby nie wchodzić do sauny. Szef rosyjskich komunistów Ziuganow przekonywał niemieckich polityków o potrzebie przerwania agonii prezydenta Rosji, który "nie może nawet czytać dokumentów". Ziuganow zapewniał, że jego partia wie, co robić, by "w Rosji znów opłacało się uczyć, pracować i zarabiać, a nie kraść, pić wódkę i umierać". Lider komunistów jest pewny przedwczesnych wyborów prezydenckich, a także zdobycia największego poparcia. Niemcy woleliby na tym stanowisku zobaczyć liberała Grigorija Jawlińskiego, ale jego szanse są znikome. Niezależnie od tej oceny Michael Steiner, doradca Schrödera do spraw polityki zagranicznej, zaleca nie zaniedbywać żadnego z pretendentów do pojelcynowego tronu.
Były szef dyplomacji Hans-Dietrich Genscher zauważa, że "demonizowanie Rosji jest tak samo niebezpieczne dla stabilizacji w Europie, jak iluzje i ślepota". Obecna słabość nie czyni Rosji mniej ważną, lecz bardziej wrażliwą. W budowie "partnerstwa strategicznego" z Moskwą grają dziś rolę nawet pozornie nieistotne gesty. Szczyt RFN-Rosja-UE nie wniósł niczego nowego. Komunikat o przebiegu wizyty uzgodniono z rosyjskim rządem... przed przyjazdem delegacji. Większość spraw odłożono na później.
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.