Miasto pokonane

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak przeżyć w Warszawie
Warszawa jest twardym miastem i w przeszłości wielokrotnie tego dowodziła. Stąd gloria "miasta niepokonanego". Lecz oto na progu trzeciego milenium proza dnia powszedniego dwumilionowej metropolii staje się trudna do zniesienia. Nawet dla tych, którzy w genach odziedziczyli męstwo i ofiarność.
Od pewnego czasu mieszkańcy stolicy Polski obserwują dziwne przepychanki na szczytach władz komunalnych. Najwyraźniej chodzi w nich o układy polityczne, a nie o wybór najlepszych i najuczciwszych fachowców. Z tej perspektywy problemy miasta wydają się drugorzędne.
Nie dla warszawiaków. Dla nich sprawy metra są ważniejsze niż zarobki siedmiuset już, chwalić Boga, rajców miejskich i zawrotne apanaże mnożących się dyrektorów. Budowę kolei podziemnej przeżywa już trzecie pokolenie. Niedawno dowiedziało się ono, że jakiś parlamentarzysta z Podkarpacia, zapewne znawca problematyki wielkich miast, zabiegał o obcięcie o 25 mln zł dotacji na metro (ostatecznie Sejm zadecydował o kontynuowaniu budowy). Niby wiadomo, że władza porusza się po mieście samochodami z pierwszeństwem przejazdu, a nie środkami transportu miejskiego, jednak trochę to dziwne.
Najwyżsi urzędnicy państwa i parlamentarzyści traktują swój pobyt w pierwszym mieście Polski jak niegdyś szlachta przybywająca tutaj na sejmiki. Mieszkańcy stolicy dowiadują się co chwila, że nie wystarczy pieniędzy na podstawowe inwestycje, nie ma więc szans na rychłą poprawę komunikacji w cierpiącej na arteriosklerozę Warszawie. A stan taboru miejskiego jest w metropolii żałosny: wiele tramwajów i autobusów przywodzi na myśl wraki jeżdżące po Hawanie. Dziurawe nawierzchnie ulic - nawet pryncypalnych, na przykład Marszałkowskiej - przypominają drogi na głębokiej Białorusi. Mówi się, że na przyjazd Jana Pawła II trzeba będzie załatać głębsze dziury, bo papamobile ma kiepskie resory. Papież i prezydenci nie spacerują, niestety, chodnikami. Szkoda - może znalazłby się specjalista z wymarłego klanu brukarzy, kładący równo płyty, dzięki czemu byłoby mniej wybitych zębów.
W mieście wyrastają wyspowo - i najoczywiściej bez planu - nowe gmachy. Są obiekty udane, na przykład Biblioteka Uniwersytecka na Powiślu, ale i całkowite nieporozumienia - choćby budynek Sądu Najwyższego na placu Krasińskich w stylu średniego Mussoliniego, wtłoczony w zabytkową zabudowę. Grono wybitnych intelektualistów, w tym wielu fachowców, zaprotestowało ostatnio przeciw brakowi jakiejkolwiek koncepcji zabudowy Warszawy (miasto nie ma naczelnego architekta). Dodajmy, że cała stolica huczy o reżyserowanych przetargach, o łapówkarstwie przydzielających działki pod budowę, o biurokratach wydających zezwolenia na wszystko. Przybywa stale korupcjogennych stanowisk, kwitnie kumplostwo. Właśnie prominentny członek rady Warszawy, broniąc wysokich dochodów samorządowych dygnitarzy, przytoczył przykład Singapuru, gdzie "oficjele zarabiają 20 tys. dolarów miesięcznie, ale korupcja karana jest śmiercią". Czytaj: należy podnieść pensje! Czy jednak wtedy trup nie będzie się słał gęsto...? Ostatecznie jest jedna radosna wiadomość: ma ponoć powstać dwadzieścia nowych pomników! Zajęcie będzie miał odpowiedni minister. Nie musi już poświęcać całej energii szkalowanemu dyrektorowi Łazienek.
Od lat trwa zabawa z konstrukcją obwodnicy i budową mostu siekierkowskiego (właśnie unieważniono przetarg na budowę tego mostu). Wiadomo, że w Warszawie od dawna mamy do czynienia z eskalacją protestów, ale to, co się dzieje przy okazji tej niezbędnej dla miasta inwestycji, zaczęło być groteskowe. Protestują jakieś - inspirowane przez niejawne siły - siekierkowskie paniusie, groźby wygłasza burmistrz Ursynowa, zdeterminowany, by "nie dopuścić do drążenia tunelu pod dzielnicą". Lata lecą, miasto dusi się od nadmiaru pojazdów i spalin, lecz rozwiązania nie widać. Od lat nie można dokończyć obwodnicy od strony północnej.
O braku przepraw mostowych przez Wisłę, o walących się wiaduktach, o obskurnych bazarach na placu Defilad i Stadionie Dziesięciolecia - wiedzą wszyscy. Wiedzą także władze miasta i państwa. Przeciętny mieszkaniec musi cierpliwie znosić notoryczne zamykanie ulic z powodu przejazdu rodzimego lub zagranicznego dygnitarza, musi cierpieć z racji kolejnych manifestacji antyrządowych: przebiegających spokojnie lub burzliwie - z rzucaniem jajami i kamieniami. Wszyscy odczuwają też - często na własnej skórze - kiepski stan bezpieczeństwa na ulicach. Rabunki i napady zdarzają się w biały dzień. Tymczasem policja i straż miejska zajęte są wypisywaniem mandatów handlarkom i zakładaniem blokad na koła nielegalnie parkujących samochodów - złodzieje i bandyci mogą poczekać. Mundurowego policjanta widziałem w mojej dzielnicy półtora roku temu - chyba zabłądził. Większość czasu policjanci spędzają zresztą w komisariatach na wypełnianiu papierków.
Na każdym kroku towarzyszą nam akty wandalizmu: ściany domów, także te z zupełnie świeżymi tynkami, zasmarowywane są graffiti. Ta "twórczość", naśladująca bohomazy produkowane przez czarnoskórych mieszkańców Brooklynu, zdobi teraz niemal wszędzie nasze mury i wagony kolejowe, ostatnio pojawiła się na szybach tramwajów i autobusów - rysunki wydrapywane są ostrym narzędziem. W Japonii za takie graffiti sadza się artystów do "pudła", w wielu krajach karze się ich grzywną i przymusza do usunięcia zniszczeń. Chwalebną działalność wandali skomplikowali nieco konstruktorzy nowych automatów telefonicznych, które trudniej zniszczyć.
Warszawa szczyci się posiadaniem dwudziestu kilku teatrów dramatycznych, nie widać natomiast, by wstydziła się, że nie ma oczyszczalni ścieków (wszystko płynie do Wisły!) bądź specjalnie przejmowała się fatalną jakością wody czy zabiegała o budowę wysypisk, choć śmieci kipią z każdego kosza i są wysypywane w parkach i zagajnikach przez świeżo osiadłych obywateli. Od dawna działa w Warszawie mafia taksówkowa. W niektórych wydawanych za granicą przewodnikach ostrzega się zamierzających odwiedzić naszą stolicę, by nie korzystali z taksówek na lotnisku i Dworcu Centralnym. Każdego dnia mafiosi nabierają setki naiwnych. Podobnie jest z aktywnością złodziei kieszonkowych w tramwajach i autobusach - tylko pasażerowie znają ich świetnie, nawet po imieniu. Komu zależy, by ta kompromitująca sytuacja nadal trwała?
Podczas gdy Poznań i Kraków potrafiły się uporać z instalacją ulicznych parko- metrów, Warszawa czeka na to od lat. Od lat trwają również tajemnicze przetargi na kasowniki biletów w środkach masowej komunikacji. Każdy widzi grząskie błoto między hotelem Marriott a ulicą Świętokrzyską, słyszy o błądzeniu po Ursynowie, gdzie bieg i nazwy ulic mogliby rozszyfrować chyba tylko speleolodzy, a jednak nikt tego nie koryguje, nie montuje tablic z nazwami ulic i numerami domów. Jakość życia w stolicy Polski nieustannie się obniża i końca tego procesu nie widać. Pokonane miasto? 



Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.