Rok czyśćca

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak mam konkurować z chińską koszulą, która w sklepie kosztuje 7-8 zł? - pyta retorycznie Paweł Tobias, wiceprezes zarządu Wólczanki.
To tylko jeden z symptomów ciężkiej choroby, na jaką zapadł polski przemysł lekki. Aby skutecznie konkurować z firmami Unii Europejskiej, krajowi producenci tkanin, odzieży i obuwia potrzebują ponad 2 mld dolarów na inwestycje. Skąd wziąć tyle pieniędzy, skoro przemysł lekki stał się niedochodowy? Unowocześnienie produkcji pozwoli zwiększyć wydajność i obniżyć koszty, nie uchroni jednak rynku przed nielegalnym i nieuczciwym importem towarów po zaniżonych cenach oraz produkcją w szarej strefie.
Dzisiejsza kondycja branży jest m.in. efektem podpisania układu stowarzyszeniowego z Unią Europejską i przystąpienia do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Z jednej strony otworzyło to Polsce rynki wielu krajów, z drugiej - spowodowało napływ wyrobów z państw o dużej koncentracji tego przemysłu i nie wykorzystanych mocach produkcyjnych. Na przykład w 1994 r. import butów z Chin wyniósł 20 mln par, a w 1997 r. już 113 mln par, tak więc przewyższył produkcję firm krajowych. Przy tym produkty z Państwa Środka są kilkakrotnie tańsze niż rodzime. Kryzys dalekowschodni przyniósł znaczne obniżenie cen wyrobów z tamtego rejonu. Natomiast załamanie w Rosji doprowadziło do zawieszenia wymiany handlowej z głównym odbiorcą odzieży, tekstyliów i obuwia. Sytuację pogarszają obowiązkowe wizy dla obywateli państw byłego ZSRR, znacznie ograniczające przygraniczną wymianę handlową. Dotknęło to głównie właścicieli małych i średnich przedsiębiorstw.
Jeszcze dziesięć lat temu większość odzieży sprzedawanej na polskim rynku pochodziła z zakładów państwowych, zatrudniających kilka, a nawet kilkanaście tysięcy pracowników. Dzisiaj firmy nie ocenia się przez pryzmat wielkości, ale elastyczności i mobilności (na przykład w Próchniku zatrudnienie zmalało z 4 tys. do 800 osób). Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. J. Marchlewskiego w Łodzi, swego czasu największe w kraju, zatrudniające 20 tys. pracowników, już nie istnieją.
Przemysł lekki tworzą trzy sektory: odzieżowy, włókienniczy (tekstylny) i skórzany. W większości branża ta jest już sprywatyzowana. Z danych Ministerstwa Gospodarki wynika, że w kraju działa ponad 1300 zakładów, zatrudniających prawie 300 tys. osób. Rentowność najlepszych spó- łek wynosi zaledwie kilka procent. Nie ma co liczyć na znaczną poprawę. W krajach mogących się poszczycić najlepszą kondycją przemysłu lekkiego jego zyskowność sięga najwyżej 5 proc.
W Polsce najtrudniejsze chwile przeżywają branże skórzana i włókiennicza. W 1998 r. sprzedaż w tej drugiej spadła o 18,4 proc. Nieco lepsza jest sytuacja w sektorze odzieżowym, choć i tu małe firmy borykają się z kłopotami. Rosnąca konkurencja - zarówno krajowa, jak i zagraniczna - sprawia, że maleją zyski i brakuje środków na inwestycje. Nie mając drogich, specjalistycznych maszyn, niewielkie zakłady nie są w stanie zapewnić odpowiedniej jakości wyrobów, mają też problemy przy negocjowaniu cen materiałów. Wiele z nich upada. W ubiegłym roku w Łodzi zbankrutowało ponad 7,5 tys. firm odzieżowych i tekstylnych. Zdaniem Jana Widza, właściciela firmy Runo, rok 1999 będzie czyśćcem dla branży włókienniczej, a zwłaszcza wełnianej. Firmy, które przetrwają, mogą liczyć na poprawę koniunktury. W krajach Unii Europejskiej zlikwidowano 50-80 proc. potencjału produkcyjnego. Tymczasem popyt na wyroby z wełny rośnie. Wiosną przyszłego roku przyjdzie zdecydowane ożywienie.
Z pewnością wielu krajowym firmom odzieżowym nie można odmówić świetnej jakości wyrobów. Około 80 proc. eksportu stanowi w tej branży tzw. przerób uszlachetniający - czyli produkcja dla znanych zagranicznych marek. Modena podpisała umowę z Pierre?em Cardinem. Próchnik szyje płaszcze dla Hugo Bossa. Z kilko- ma zachodnimi odbiorcami współpracują Vistula i Wólczanka (dwie trzecie wyrobów tej ostatniej trafia na eksport pod obcym szyldem). - Wprawdzie produkcja na zamówienie jest nawet o połowę mniej opłacalna niż pod własnym znakiem firmowym, jednak pozwala wykorzystać moce wytwórcze, znacznie większe od potrzeb krajowego rynku - mówi Maciej Wyrzykowski, dyrektor generalny Próchnika. - Nie mamy najmniejszych szans, aby na Zachodzie zaistnieć pod własna marką. Wejście na rynek niemiecki kosztuje 20-50 mln marek. Tymczasem nasz ubiegłoroczny zysk wyniósł 6 mln zł - dodaje Paweł Tobias.
Popyt na eleganckie ubrania jest w Polsce stosunkowo niewielki. Producenci oceniają go na 1-2 mln klientów rocznie. Krajowe firmy swej szansy upatrują w budowaniu silnych sieci sprzedaży. Trwają pertraktacje Vistuli z Wólczanką. Mówi się, że do przymierza mogą się przyłączyć Warmia i Próchnik. To najprawdopodobniej pierwszy krok do przyszłych, mocniejszych więzi. Być może za kilka lat będziemy świadkami fuzji największych firm w branży.


Niebawem sto tysięcy pracowników przemysłu lekkiego może stracić pracę

Problemem przemysłu lekkiego jest nasycenie rynku własną i importowaną produkcją. - Poza doraźnymi działaniami chroniącymi rynek krajowi producenci powinni mieć preferencje w zamówieniach rządowych, na przykład dla wojska i policji - uważa Zbigniew Kaniewski, przewodniczący Federacji NSZZ Przemysłu Lekkiego. Jego zdaniem, należałoby również ograniczyć import odzieży używanej. Rocznie sprowadza się jej ok. 85 tys. ton. Producenci domagają się też wprowadzenia unijnych oznakowań produkowanych wyrobów. Pozwoliłoby to ograniczyć przemyt i produkcję w szarej strefie.
Na początku roku Federacja NSZZ Przemysłu Lekkiego ogłosiła bezterminową akcję protestacyjną, domagając się ochrony krajowych producentów przed nieuczciwym importem, przygotowania programu ratunkowego dla branży oraz wprowadzenia polityki proeksportowej. - Nasz wniosek o ustanowienie ceł minimalnych na towary importowane został przyjęty. Problem polega na tym, jak będzie realizowany - zastanawia się Kaniewski. Według niego, ochrona rynku bez dokładnych kontroli celnych nie przyniesie oczekiwanych zmian. Zresztą działania te są podejmowane o kilka lat za późno. Związkowcy ostrzegają, że bez szybkich zmian w tym roku pracę straci 80-100 tys. osób. Tylko w minionym roku zwolniono ok. 33 tys. pracowników. Ministerstwo Gospodarki podkreśla, że zwolnienia w przemyśle lekkim nie są niczym nowym. W latach 80. odeszło z niego kilkaset tysięcy ludzi.
- Od 1993 r. import w branży odzieżowej, tekstylnej i obuwniczej z krajów o gospodarce nierynkowej zaczął gwałtownie rosnąć. Sprowadzano do nas wyroby niskiej jakości, po dumpingowych cenach. Poprzednie ekipy rządowe w latach 1994-1997 nie zrobiły nic, by temu przeciwdziałać. Obecny rząd przygotowuje strategię dla przemysłu lekkiego na lata 1999-2002 - mówi Dariusz Klimek, podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki.
Resort gospodarki chce znowelizować trzy tzw. ustawy okołocelne, dotyczące ochrony przed nadmiernym przywozem towarów, importu niektórych wyrobów tekstylnych i odzieżowych oraz przeciwdziałania dumpingowi. Ich nowelizacja uprości postępowanie wobec państw nie będących członkami WTO, na przykład Chin i Wietnamu. Kolejna sprawa to import towarów z Turcji. Ponieważ nie mamy umowy o współpracy z tamtejszymi urzędami celnymi, nie można zweryfikować danych z faktur. W efekcie sprowadzana jest odzież po absurdalnie niskich cenach. Umowa z urzędami celnymi została już parafowana i ma być podpisana razem z umową o wolnym handlu. Nie wiadomo jeszcze, kiedy to nastąpi. Główny Urząd Ceł ma wydzielić ok. 40 wyspecjalizowanych punktów celnych, które będą odprawiały wyłącznie wyroby przemysłu lekkiego.
Na razie trudno ocenić, jak skuteczne będą te wszystkie działania ochronne. Zresztą nie rozwiążą wszystkich problemów nieefektywnych przedsiębiorstw. Największego producenta wyrobów dziewiarskich, łódzką Olimpię, uratowało bankowe postępowanie ugodowe. Spłacono drobnych wierzycieli, część długu umorzono, resztę zamieniono na akcje firmy, w większości przejęte przez skarb państwa. Od dwóch lat firma przynosi zyski. Inny producent dzianin, płocki Cotex, czeka na upadłość. Zadłużenie firmy pod koniec ubiegłego roku przeszło trzykrotnie przekraczało wartość jej majątku. Zdaniem przedstawicieli załogi, rozpoczęcie procesu upadłościowego jest w dzisiejszej sytuacji jedynym sensownym rozwiązaniem, ponieważ zapewnia wypłatę wynagrodzeń z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych.
Gdyby nie powiodła się sanacja branży, może jej grozić efekt domina. Słabe przedsiębiorstwa zaczną stosować dumping, co pogorszy ich sytuację i doprowadzi wiele z nich do upadku. Na wyniszczającej walce stracą też nieliczne spółki znajdujące się w dobrej kondycji finansowej. One również będą musiały sprzedawać wyroby poniżej kosztów produkcji. - Część firm będzie dryfować, a pozostałe utoną - ostrzega Kaniewski.

Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.