Poczta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Cyberpiraci
Jestem studentem Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej, więc problematyka poruszana w tekście "Cyberpiraci" (nr 10) nie jest mi obca. Już od dawna wiadomo, że Internet jest świetnym sposobem udostępniania materiałów uważanych za nie- legalne. Zastanawia mnie spokój wytwórni płytowych, które działają chyba w nieświadomości, że niedługo mogą stracić klientów. Format kompresji dźwięku mpg3 stał się bardzo popularny. Sądzę, że nie ma utworu muzycznego, który byłby niedostępny w sieci w tej postaci. Nie wierzę, by ktokolwiek mógł coś na to poradzić drogą ingerencji w Internet. Nawet jeśli powstanie system kompresji z możliwością kodowania (czyli sprawdzania legalności posiadanej kopii), to - po pierwsze - nikomu nie uda się zmusić internautów do jego stosowania, po drugie - wszelkie zabezpieczenia zostaną złamane w ciągu paru tygodni. Istnieje jeden sposób na walkę z piractwem sieciowym - obniżenie cen płyt kompaktowych. Tak koncerny fonograficzne upieką dwie pieczenie na jednym ogniu, bo obniżka uderzy też w piratów sprzedających nagrania na bazarach. Polacy dobrze liczą swoje pieniądze i krótko się wahają przy wyborze: CD jednego wykonawcy za 45 zł czy trzech różnych po 15 zł, czy też dziesięć albumów w formacie mpg3 na jednym krążku za 15 zł.

MICHAŁ MALUGA
[email protected]



Nauka savoir-vivre?u
Z artykułu "Nauka savoir- vivre?u" (nr 7) wywnioskować można, że za PRL w MSZ było wszystko w porządku i dopiero "na początku lat 90. Polaków szkolonych w dobrej dyplomatycznej "szkole moskiewskiej" zastąpili amatorzy". Jestem jednym z nich. Na początku lat 90. właśnie byłem dyrektorem departamentu personalnego MSZ, a potem przez kilka lat podsekretarzem stanu w tym resorcie. Tak, to prawda - byliśmy amatorami w tym sensie, że przedtem nie mieliśmy wstępu do peerelowskiej dyplomacji zarezerwowanej dla partyjnej nomenklatury. Tak, to prawda - nie kończyliśmy "dobrej dyplomatycznej "szkoły moskiewskiej"". Zapewniam, że nie kończył jej również szef resortu minister Krzysztof Skubiszewski, który mimo tej rażącej luki w wykształceniu był uznawany, i to nie tylko w Polsce, za wielki autorytet w dziedzinie prawa międzynarodowego, wyśmienitego dyplomatę i człowieka - horribile dictu - bardzo eleganckiego, o rzeczywiście niewymuszonych salonowych manierach. Tak więc, choć nie kończyliśmy MGiMO, akademii dyplomatycznej w Pekinie czy Berlinie Wschodnim, byli wśród nas absolwenci polskich szkół wyższych przede wszystkim, a także osoby, które studiowały w Oxfordzie, Institut des Sciences Politiques w Paryżu czy w College d?Europe w Brugii. Nikomu spośród tych dyplomatycznych amatorów nie przyszło do głowy, by głosić, że posiada dyplom, gdy miał tylko absolutorium. Z artykułu wynika, że wejście tych "nowych" zaowocowało skandalami, a ponadto ci "nowi" bywali alkoholikami, tańczyli krakowiaka na stole, przyjmowali korpus dyplomatyczny w koszulkach sportowych i spodenkach (i koniecznie z niemowlęciem na ręku), nie potrafili się dogadać, a dla rozrywki zajmowali się też bijaniem żon. Słowem, degrengolada i kompromitacja, zwłaszcza na tle dystyngowanych absolwentów "moskiewskiej szkoły kindersztuby". Rozumieć można, iż żal "moskwiczan" za utraconym monopolem na sprawowanie polskiej służby dyplomatycznej wyrażał się w manipulacjach, pomówieniach i plotkach pod adresem nowych dyplomatów, które ochoczo lub naiwnie powielały niektóre media. Choćby przykład konsula z Australii przyjmującego korpus dyplomatyczny (w pierwotnej wersji plotki była mowa tylko o "gościach wystrojonych w ciemne garnitury") w ubraniu gimnastycznym i z dzieckiem na ręku zaistniał jedynie w wyobraźni pewnego eksesbeka i marnego dziennikarza. Pojawiły się na ten temat sprostowania podpisane przez poważne osoby. Sama historyjka jest zaś na tyle niewiarygodna, że przytaczanie jej narusza powagę przytaczającego. Faktem jest natomiast, że owego konsula oficjalnie żegnał przy odjeździe premier Australii, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Sądzę, że rząd australijski wyrażał w ten wyjątkowy sposób swoje uznanie za jego misję, a nie zachwyt dla jego swobodnego sposobu ubierania się. Przykłady, które znalazły się w artykule, pochodzą z dawno już ośmieszonych donosów, skrupulatnie zbieranych przez skompromitowaną podkomisję sejmową z czasów koalicji SLD-PSL.

IWO BYCZEWSKI
przewodniczący Sekretariatu Programowego
ds. Kontaktów Zagranicznych Sojuszu Konserwatywno-Ludowego



Od autorki: Nie była moją intencją krytyczna ocena przemian w polskiej dyplomacji. Dziś polska kadra dyplomatyczna uznawana jest za jedną z najbardziej kompetentnych w Europie Środkowej, co jest zasługą wszystkich, którzy współtworzyli ją po roku 1989.

Joanna Kostyła
Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.