Czas NATO

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polska flaga powoli wznosi się na maszt, by już na stałe zawisnąć obok flag państw członkowskich NATO
To scena, która jeszcze dziesięć lat temu mogła się pojawić tylko w powieści z gatunku political fiction. Nawet przywódcy antykomunistycznej opozycji, zdający sobie sprawę z faktu, że nieuchronnie kończy się epoka wasalnej zależności od Wielkiego Brata, nie mieli odwagi głośno deklarować woli przyłączenia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. - Mam poczucie, że realizuje się marzenie, coś, czego urzeczywistnienia nie spodziewałem się za mojego życia, a co dopiero z moim udziałem - mówi Bronisław Geremek, minister spraw zagranicznych. Oto zamyka się historyczna parabola, realizuje się zapoczątkowane w czasie walki o niepodległość pragnienie Polaków, by wstąpić do rodziny państw bezpiecznych i gwarantujących bezpieczeństwo. W istocie to właśnie w Independence i Kwaterze Głównej NATO kończy się dla Polski polityczny wiek XX, który rozpoczął się wywalczeniem i obroną niepodległości w latach 1918-1920. - Uważam za rzecz bardzo ważną, aby do świadomości publicznej dotarł historyczny wymiar tego wydarzenia - mówi minister Geremek. - Nie w postaci retoryki politycznej, nie w sformułowaniach odświętnych, ale w rzeczywistości. To przecież jest wytworzenie układu, w którym polska niepodległość, polski byt narodowy, znajduje najtrwalszą możliwą gwarancję.

Uroczystości w Independence i w podbrukselskiej kwaterze NATO to jednak dopiero początek procesu, który ma wyznaczyć Polsce rolę w sojuszu, a jednocześnie zapewnić naszemu krajowi miejsce w europejskim systemie bezpieczeństwa. Jako nowy członek NATO mamy ambicję zajęcia istotnego miejsca na wschodniej flance sojuszu. Polscy politycy, zwłaszcza prezydent Kwaśniewski, chcą, by nasz kraj pełnił funkcję nie tyle wysuniętego bastionu, ile wręcz pomostu dla niektórych naszych sąsiadów w ich drodze do NATO. Tymczasem po oficjalnym wstąpieniu do NATO konieczne będzie zachowanie daleko idącej wstrzemięźliwości, bowiem wszelkie deklaracje składane w imię regionalnej solidarności będzie można traktować jako oficjalne stanowisko państwa członkowskiego paktu. Tzw. druga fala rozszerzenia to wciąż pojęcie dość mgliste.
Najtrudniejszym zadaniem jest bez wątpienia dostosowanie polskiej armii do standardów natowskich. Nie możemy mieć złudzeń - będzie to proces długi i kosztowny. Hiszpania po wstąpieniu do NATO w 1982 r. potrzebowała ponad dziesięciu lat, aby dostosować swoje siły zbrojne do doktryny i procedur funkcjonowania sojuszu. Droga przekształceń naszego wojska będzie zapewne jeszcze bardziej najeżona trudnościami. Dzisiaj ok. 70 proc. polskich zawodowych żołnierzy ocenia sytuację w Wojsku Polskim jako złą. Polska dysponuje w większości przestarzałym uzbrojeniem. Nasi oficerowie pobierają kilkakrotnie mniejsze gaże niż ich koledzy z NATO. W tym roku budżet państwa przeznaczy na obronność zaledwie 88 USD w przeliczeniu na mieszkańca - pięciokrotnie mniej niż Niemcy. Na szczęście w NATO obowiązuje zasada ponoszenia kosztów członkostwa w skali proporcjonalnej do możliwości każdego z państw. Polska zobowiązała się do utrzymywania nakładów na obronność na dotychczasowym poziomie, systematycznej modernizacji sił zbrojnych oraz wnoszenia wkładu finansowego w wysokości 2,48 proc. całości sojuszniczych budżetów - cywilnego, wojskowego i infrastrukturalnego. Na tych samych zasadach Czesi wniosą 0,9 proc., a Węgrzy 0,65 proc. budżetu NATO.
Członkostwo w pakcie niesie z sobą skutki nie tylko natury organizacyjnej, finansowej i technicznej. Konieczna będzie głęboka zmiana mentalności wśród kadry oficerskiej. Polacy muszą się wyzbyć wyniesionego ze szlachecko-rycerskiej tradycji przekonania, że powinnością żołnierza jest "umieranie za ojczyznę". Amerykański oficer w rozmowie z polskimi dziennikarzami ujął to w prosty sposób: "Żołnierz nie ma umierać dla ojczyzny, lecz jej bronić i skutecznie zwalczać przeciwnika. Bo cóż ojczyźnie po martwych żołnierzach?". Podejście takie może wychowanym w martyrologicznej tradycji Polakom wydać się aż nazbyt pragmatyczne, ale dobrze oddaje ducha armii, które stają się właśnie naszymi sojusznikami.
Patriotyzm musi iść w parze ze skutecznością, profesjonalizmem i odpowiedzialnością. Oficerowie muszą się nauczyć samodzielnego podejmowania decyzji na polu walki, co w armiach NATO jest podstawą skuteczności operacyjnej. Całkiem nowy wymiar uzyskać musi pojęcie "pracy wychowawczej", traktowanej w polskim wojsku w sposób aż nazbyt formalny - widomym dowodem tego jest zjawisko "fali", z którym kadra nie potrafi sobie poradzić. Nowoczesne armie już dawno wpoiły dowódcom elementarny szacunek do podwładnych - do lamusa odesłano tradycję pruskiego drylu, nie mówiąc o typowo wschodniej pogardzie dla rekruta.
Znamienne, że większość polskich wojskowych dylemat "być albo nie być w NATO" rozstrzygnęła dopiero niedawno. Wojskowy Instytut Badań Socjologicznych ocenia, że pod koniec 1992 r. tylko ok. 19 proc. żołnierzy zawodowych było zwolennikami pełnego członkostwa w NATO. Prawie połowa kadry uważała, że najbardziej korzystny byłby "ogólnoeuropejski system bezpieczeństwa". Ostatnie badania WIBS wskazują, że integrację popiera już niemal 88 proc. wojskowych. Oponenci wstąpienia do NATO zadawali pytanie: "Czy warto umierać za Bośnię?". Obawiali się również, że "Polsce wyznaczona zostanie w pakcie rola bufora przed imperialnymi zakusami Rosji, a waleczni polscy żołnierze użyci zostaną jako ťmięso armatnieŤ w najbardziej ryzykownych operacjach sojuszu". O ile jednak w 1996 r. 64 proc. wojskowych popierało ewentualny udział polskich żołnierzy w operacjach wojskowych w rejonach konfliktów w innych krajach, o tyle dwa lata później wskaźnik ten wzrósł do 92,6 proc. W 1986 r. 45 proc. wojskowych aprobowało podporządkowanie polskich oddziałów dowództwu NATO. W grudniu 1998 r. odsetek ten wzrósł aż do 92,6 proc. Podobnie wysoka jest dziś aprobata dla stacjonowania w Polsce wojsk NATO.
Przeważająca część żołnierzy zawodowych uważa, że NATO może się stać remedium na większość ich bolączek. Liczą na wzrost profesjonalizmu i lepsze wyszkolenie armii, oczekują unowocześnienia sprzętu i uzbrojenia, a także poprawy poziomu życia. Tymczasem bezpośrednie korzyści z przystąpienia do NATO w najbliższych latach odniesie niewielka część wojskowych. Początkowo do struktur paktu zostanie włączonych tylko kilkanaście jednostek operacyjnych. Trzeba je będzie wyposażyć w nowoczesne uzbrojenie. Na przykład pułk lotnictwa myśliwskiego z Mińska Mazowieckiego już otrzymał sześć nieco zmodernizowanych samolotów MiG-29. Gruntowna modernizacja tych maszyn to jednak dopiero kwestia przyszłości. Nowe urządzenia elektroniczne znajdą się również w ok. 20 samolotach Su-22.
Podstawowy problem to wciąż zbyt szczupłe środki finansowe, które Polska może przeznaczyć na unowocześnienie armii. Pieniędzy nie starcza nie tylko na godziwe płace, ale także na szkolenie. Polscy piloci przebywają w powietrzu kilkakroć krócej niż ich koledzy z NATO, bowiem godzinny lot samolotem myśliwskim MiG-29 kosztuje 48,4 tys. zł. Program integracji i modernizacji sił zbrojnych przewiduje, że do 2012 r. marynarka wojenna powinna otrzymać na nowe wyposażenie ok. 5 mld zł. Tymczasem wydatki na zakupy wynoszą zaledwie 140-160 mln zł rocznie.
Większość środków, jakimi dysponuje MON, zostanie przeznaczona na przygotowanie jednostek wchodzących w skład sił natychmiastowego i szybkiego reagowania NATO, a także na nie związane bezpośrednio z paktem, lecz traktowane prestiżowo jednostki działające w wielonarodowych strukturach (wielonarodowy korpus ze Szczecina, batalion polsko-ukraiński itp.). Generałowie nie ukrywają, że odbędzie się to kosztem innych jednostek, również operacyjnych. Jest więc niemal pewne, że w Polsce będziemy mieć dwie armie: małą, liczącą najwyżej kilka procent obecnego stanu, nieźle uzbrojoną - na potrzeby NATO - i liczebniejszą, ale gorzej wyposażoną armię drugiej kategorii. Zrodzi to nieuniknione konflikty wśród wojskowych, podzielonych na "lepszych" i "gorszych".
Jeśli przyjąć, że po wstąpieniu Polski do NATO lwią część naszych wydatków na cele wojskowe pochłonie modernizacja sił zbrojnych, to warto sobie uświadomić, że koszty te nie byłyby wcale niższe, gdybyśmy musieli dokonać rekonstrukcji armii poza strukturami sojuszu. Przeciwnie, uczestnictwo we wspólnych programach inwestycyjnych pozwoli na zmniejszenie wydatków. W 1999 r. nasza składka na wspólne fundusze centralne NATO nie powinna przekroczyć 25 mln USD (w latach następnych będzie rosła), w zamian jednak w ciągu najbliższych dziesięciu lat możemy liczyć na natowskie inwestycje w wysokości 650 mln USD. Już uczestniczymy w czterech programach inwestycyjnych. Jednym z pierwszych beneficjentów integracji naszego kraju z paktem jest Telekomunikacja Polska SA, która w styczniu zawarła kontrakt wartości 566 tys. USD na oddanie do 1 marca i wydzierżawienie przez następny rok specjalnie zabezpieczonego światłowodowego łącza między Sztabem Generalnym Wojska Polskiego w Warszawie a dowództwem regionu Północ w Brunssum w Holandii. Wszystko wskazuje na to, że Narodowe Centrum Wspomagania Operacji Powietrznych będzie wykorzystywać polskie radary produkowane przez Państwowy Instytut Telekomunikacji.
Słabością przeciętnego polskiego oficera pozostaje kiepska znajomość angielskiego. NATO wymaga, aby nasi oficerowie upoważnieni do bezpośrednich kontaktów z Kwaterą Główną i Komitetem Wojskowym Paktu Północnoatlantyckiego władali językami obcymi, przede wszystkim angielskim, na poziomie drugiego stopnia. Specjaliści od łączności, kontroli powietrznej oraz lotnicy powinni znać angielski jeszcze lepiej. MON ocenia, że 1 marca 1999 r. po angielsku mówiło już 8650 żołnierzy, jednak większość jedynie w stopniu podstawowym. Generał brygady Mieczysław Cieniuch, szef Zarządu Dowodzenia Sztabu Generalnego WP, mówi wprost, że wymagany przez NATO poziom znajomości języka prezentuje dzisiaj zaledwie około tysiąca żołnierzy.
W grudniu ministrowie obrony państw NATO zawarli kompromis w sprawie struktury dowódczej sojuszu - obecna jest znacznie uszczuplona: z 65 dowództw regionalnych i podregionalnych pozostało jedynie 20. Polska może liczyć na cztery stanowiska generalskie: pierwsze w Kwaterze Głównej Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie (SHAPE), drugie najprawdopodobniej w dowództwie Regionu Północnego z kwaterą w Brunssum. W wywiadzie dla PAP gen. Klaus Naumann, szef Komitetu Wojskowego paktu, powiedział, że "Polska nie może być reprezentowana we wszystkich kwaterach, lecz jedynie w tych, do których wniesie wkład, czyli w regionie Północ". Polscy generałowie mają więc szanse na etaty w dowództwach w Karup (Dania), Heidelbergu (Niemcy), Ramstein (Niemcy) lub Northwood (Wielka Brytania). Nowa struktura nie przewiduje na razie żadnych wspólnych dowództw na terenie nowych krajów sojuszniczych, choć minister Janusz Onyszkiewicz nie wyklucza w perspektywie powstania u nas jakiegoś dowództwa podregionalnego.
W natowskich strukturach wojskowych pracuje łącznie ok. 15 tys. osób. Docelowo Polsce przypadłoby 2,48 proc. stanowisk - tyle, ile wynosi nasz udział w budżecie wojskowym sojuszu. Za sześć, siedem lat powinniśmy objąć mniej więcej 300 stanowisk. Do końca tego roku Polska zaproponowała oddelegowanie 35 wojskowych, z czego 8-10 pracowałoby w SHAPE. W Kwaterze Głównej zatrudnionych jest ok. 350 najwyższej klasy specjalistów cywilnych. Teoretycznie Polska ma prawo do 2,48 proc. tych stanowisk, lecz wykorzystanie limitu zależeć będzie od kompetencji naszych kandydatów.
Historia praktycznego wchodzenia RP do struktur sojuszu rozpoczęła się jesienią 1997 r., kiedy przy NATO powstało polskie przedstawicielstwo dyplomatyczne. Wcześniej za stosunki z paktem i Unią Zachodnioeuropejską odpowiadał ambasador przy Królestwie Belgii, Andrzej Krzeczunowicz, którego usilny lobbing polityczny z całą pewnością miał duże znaczenie dla naszego przyszłego członkostwa. 26 listopada 1997 r. nowy ambasador Andrzej Towpik, dotychczasowy wiceminister spraw zagranicznych i szef zespołu międzyresortowego ds. negocjacji z NATO, złożył listy uwierzytelniające na ręce Javiera Solany, sekretarza generalnego paktu. Tym samym zainaugurowało działalność oficjalne przedstawicielstwo RP przy NATO.
Tworzenie jednej z najważniejszych polskich ambasad od samego początku odbywało się w dość trudnych warunkach, gdyż budynek nowej placówki nie został na czas oddany do użytku. W tej sytuacji część pracowników rozlokowano w czterech pokojach w Kwaterze Głównej NATO przy Boulevard Leopold III, które Polska otrzymała od paktu jako biura łącznikowe, przystępując do "Partnerstwa dla pokoju", a pozostałych (głównie z pionu administracyjnego) - w ambasadzie bilateralnej przy Avenue des Gauloises. Sytuacja znacznie poprawiła się w kwietniu ubiegłego roku, gdy w bezpośrednim sąsiedztwie Kwatery Głównej oddano do użytku nowy gmach, do którego przeniesiono większość przedstawicielstw państw należących do "Partnerstwa dla pokoju". Warunki pracy naszych przedstawicieli będą jeszcze lepsze, gdy zakończona zostanie rozbudowa Kwatery Głównej, co planowane jest na koniec kwietnia. Powierzchnia naszego przedstawicielstwa zwiększy się wtedy trzykrotnie i możliwe będzie wzmocnienie kadrowe placówki.
Mniej więcej o kilometr od naszej cywilnej misji, w budynku Agencji Konsultacji, Dowództwa i Kontroli NATO, urzęduje przedstawiciel przy Komitecie Wojskowym NATO, gen. Henryk Tacik, który jako pierwszy Polak ukończył najbardziej prestiżową uczelnię wojskową w USA - National Defense University w Waszyngtonie. Generałowi Tacikowi podlega w Brukseli kilkunastu polskich oficerów. To nasza forpoczta w NATO.
Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.