Banderola smaku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy nie tylko chcą pić dobre wino, ale i się na nim znać
W Angers po raz trzynasty zorganizowano Salon Win znad Loary. Są co najmniej dwa powody, by zwrócić na to wydarzenie uwagę. Po pierwsze, wspominanie o winach francuskich wywołuje nieomal odruchowe skojarzenia z bordo, beaujolais, szampanem i ewentualnie winami alzackimi, ale o młodszym "zagłębiu" tej produkcji, mieszczącym się w rejonie Loary, wiadomo mało nawet we Francji, a cóż dopiero poza nią. Tymczasem w 1998 r. wyprodukowano tam 2,5 mln hektolitrów markowych win, a niektóre z nich są naprawdę przedniej jakości. Pasują one w szczególności do dań rybnych, zresztą 54 proc. tamtejszej produkcji to wina białe, a tylko 25 proc. - czerwone. Reszta to różowe (14 proc.) i musujące (7 proc.). Wystarczy spróbować znakomitego Coteaux du Layon (białe półsłodkie) albo Menetou-Salon (czerwone), żeby przestać postrzegać dolinę Loary tylko jako trasę zwiedzania słynnych zamków. Warto zboczyć również do skromniejszych posiadłości, otoczonych winnicami.
Drugi powód to... Polska. Podczas tegorocznego salonu w Angers po raz pierwszy zwrócono uwagę na interesujące perspektywy otwierające się przed wytwórcami win w Europie Środkowej i Wschodniej, a zwłaszcza w Polsce, którą uznano w tym roku za "kraj-odkrycie". Tok rozumowania jest taki: Polska zapewniła sobie ogólnie dobry poziom gospodarczy i "strukturalnie stabilny rozwój", a więc jej rynek w trwały sposób może się otworzyć na towary inne niż artykuły pierwszej potrzeby, a zatem między innymi na wino. Ta kalkulacja ekonomiczna znajduje już wsparcie w postaci stopniowych zmian w nawykach konsumpcyjnych, charakterystycznych dla krajów zamożniejszych. Adam Kuźmicz - który nie tylko sam ma we Francji winnice, ale skupił wokół siebie także trzydziestu pięciu innych producentów i sprzedaje ich wina do Polski - zwraca uwagę, że w 1990 r. dość marne wina stołowe stanowiły 80 proc. jego eksportu, a wina markowe - tylko 20 proc. W ubiegłym roku proporcje były już dokładnie odwrotne.
Z opinii zasłyszanych w Angers wynika, że Polska jest krajem obiecującym, lecz - z punktu widzenia producenta wina - stwarzającym dwa bardzo dziwaczne problemy. Pierwszym z nich są banderole. Nie chodzi nawet o to, że trzeba je kupować. Problem finansowy powstaje z innego powodu, a równolegle banderole stwarzają trudności techniczno-organizacyjne. Rozlewanie wina do butelek jest maksymalnie zmechanizowane, co pozwala obniżyć koszty. Jeżeli ktoś chce sprzedać transport swojego wina do Polski, musi czubek każdej butelki okleić nabytymi uprzednio przez polskiego kontrahenta banderolami - i musi uczynić to ręcznie, bo jego maszyny tego nie zrobią. Musi więc tylko w tym celu zatrudnić dodatkowo ludzi albo kazać to robić swojej załodze po godzinach. Wspomniany już Adam Kuźmicz powiada, że połowa zachęcanych przez niego do współpracy z Polską producentów rezygnuje od razu na wiadomość, że musieliby się bawić w takie rzeczy. We Francji o zapłaceniu akcyzy zaświadcza kółeczko umieszczane nad samym otworem butelki.
Druga przeszkoda jest już natury czysto finansowej. Jest nią oczywiście dwudziestoprocentowe cło. Nikt nie kwestionuje prawa Polski do chronienia swojego rynku tak, jak uważa za stosowne. Ale w tym wypadku - przed czym? W przeciwieństwie na przykład do Węgier Polska nie wytwarza przecież własnych win. Towar ten jest obłożony cłem niejako "z rozpędu", jako artykuł rolno-spożywczy. UE prowadzi już rozmowy na temat zniesienia przez Polskę cła na wino i być może przyniosą one porozumienie. Oblicza się, że mogłoby ono zaowocować zmniejszeniem cen francuskich win w polskich sklepach o niemal 40 proc.
Problem ewolucji kultury picia alkoholu może też być wart uwagi i troski. A w ślad za upowszechnianiem wina idzie na ogół pewna ogłada, związana z niezbędną nauką, z jakimi potrawami i w jakich okolicznościach należy pić poszczególne rodzaje win. Jest to przy okazji nauka wyrabiania sobie smaku i dowiadywania się, co wypada, a czego nie wypada. Rzecz jasna, zawsze będą i tacy, którzy czerwone wytrawne popijają słodkim białym i - przegryzając śledzikiem - będą zachwyceni, że jest "szumek". We Francji też tacy są. Ale to są właśnie ci, wobec których można prowadzić już tylko politykę budżetową - i to ich odróżnia od bardziej elastycznej reszty społeczeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.