Wielki Tydzień

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nad światową polityką najwyraźniej zaczyna ciążyć syndrom Scarlet O'Hara, która w konfrontacji z każdym poważnym problemem mówiła: "Pomyślę o tym jutro"
Nic, co ludzkie i co światowe, nie jest mi obce. Starając się nadążyć za najnowszą modą, ze śmiertelną powagą podchodzę więc do instrukcji najlepszych ginekologów, którzy mówią, że największa szansa na narodziny potomka 1 stycznia przyszłego roku to spłodzenie go 8 albo 9 kwietnia. Każdy chce mieć w końcu "pierwsze dziecko nowego tysiąclecia". Nieistotne, że zaczyna się ono tak naprawdę rok później. Szansa na niezbędną do odniesienia sukcesu koncentrację jest tym większa, że wchodzimy właśnie w ogłoszony przez Ogólnopolską Radę Ruchów Katolickich Biały Tydzień, czyli tydzień bez telewizji. To jest tydzień dla mnie, bo nigdy nie spędzam przed telewizorem więcej niż 15 minut dziennie.

Biały Tydzień to dobry pomysł. Tym bardziej że właśnie skończył się czarny tydzień. Był to także tydzień wielki, ale przecież nie dla niewiernych muzułmanów z Kosowa. Dla nas był to na pewno tydzień bardzo pouczający. Rzadko udaje się człowiekowi w ciągu kilku dni stracić tyle złudzeń. Małych i dużych. Na przykład złudzenia, że nasi piłkarze są warci cokolwiek więcej niż w rzeczywistości, czy złudzenia, że narodowy hymn jest ważniejszy niż reklamy sponsorów. Oglądałem telewizję przed meczem Polska-Szwecja (to było tych 15 minut) i już wiem, że nie jest. Padły i poważniejsze złudzenia. Na przykład, że chcemy być w NATO i jednocześnie jesteśmy gotowi nadstawiać za NATO karku. Z sondażu wynika, że większość Polaków popiera wprawdzie naloty
NATO na pozycje Serbów, ale jednocześnie jest przeciwna udziałowi polskich żołnierzy w interwencji. Okazuje się, że naród romantyków zamienił się w naród pragmatyków. W swoim pragmatyzmie moglibyśmy jednak pójść jeszcze dalej. Z tajnego raportu MON wynika przecież, że głupiej amunicji mamy na jakieś cztery dni walki, a żadna nasza jednostka wojskowa nie nadaje się do tego, by brać udział w operacjach NATO. Gdybyśmy to wiedzieli wcześniej, już zupełnie spokojnie z całego serca moglibyśmy poprzeć nasz udział w interwencji.
Padło jeszcze jedno złudzenie. Że współczując bitym i prześladowanym, jesteśmy im w stanie dać cokolwiek poza słowami otuchy. Pieniądze na konta ciekną jak krew z nosa, składy z darami dla Albańczyków świecą pustkami. Mądrzy eksperci mówią, że to dlatego, iż byliśmy strasznie zabiegani przed Wielkanocą. Bzdura. Dziesięć lat temu w wigilię Bożego Narodzenia 1989 r., gdy o wolność walczono w Rumunii, o siódmej rano musiałem się ustawić w kolejce, by oddać krew dla Rumunów. A kolejki honorowych dawców były bardzo długie w całej Polsce. Czy ktoś chce mnie przekonać, że wtedy ludzie oddawali krew, bo już było nakryte do stołu? A może jest nam wszystkim trochę za dobrze, by zrozumieć, jak jest tym, którym dobrze nie jest. Roberto Benigni, odbierając Oscara za film "Życie jest piękne", podziękował swoim rodzicom, którzy dali mu wspaniały dar: biedę. My najwidoczniej - dobrze czy niedobrze - tego daru zostaliśmy pozbawieni.
Chyba największe unicestwione w zeszłym tygodniu złudzenie to złudzenie, że nasi sojusznicy z NATO, mówiąc A, wiedzą, jakie jest B, C i D, i chcą je wypowiedzieć. Bill Clinton, przekonując Amerykanów do poparcia nalotów na Jugosławię, powiedział, że jeśli Ameryka nie będzie działać, Slobodan Milo?sević uzna to za zgodę na zabijanie. I NATO ruszyło do ataku, co - jak wszyscy wiemy - Milo?sević odebrał jako znak do zabijania. "Czy bombardowanie nie przyspiesza czystek?" - zapytał potem reporter prezydenta. "Absolutnie nie" - usłyszał w odpowiedzi. Nie mam pretensji do Billa Clintona, który nauczony - jak my wszyscy - doświadczeniem Bośni, wie, że nie można pozwolić na pączkowanie zła. Ale czy naprawdę nikt w Białym Domu i w NATO nie wiedział tego, co wielu z nas podświadomie wyczuwało: że teraz Serbowie pójdą na całego? Czy teraz nie okaże się, że upokorzenie w efekcie działania będzie większe, niż gdyby do działania nie doszło? I czy nikt nie mógł o tym, co się stanie, pomyśleć już dziś? Nad światową polityką najwyraźniej zaczyna ciążyć syndrom Scarlet O?Hara z "Przeminęło z wiatrem". W konfrontacji z każdym poważnym problemem mówiła ona: "Pomyślę o tym jutro". Amerykanie od miesięcy bombardują Irak. I nic. Teraz bombardują Jugosławię. I skutek przeciwny, niż by chcieli. A jeśli trzeba będzie wysłać do Jugosławii wojska lądowe, bo będzie to jedyna szansa na ocalenie Albańczyków? Oczywiście, że nikt się na to nie zgodzi, a już na pewno nie prezydent Clinton. Amerykanie też popierają interwencję pod warunkiem, że żaden Amerykanin nie zginie. Zresztą czy poparłby wepchnięcie swoich żołnierzy w pułapkę wojny lądowej Amerykanin, który widział "Szeregowca Ryana"? Poza tym - jak zupełnie niecynicznie mówią w Pentagonie - "we do deserts, not mountains" (lepiej nam idzie na pustyni niż w górach). Prawda. "Sutieska" to specjalność jugosłowiańskiej kinematografii.
Na szczęście nie wszyscy zapadają na syndrom Scarlet. Jeśli potwierdzą się informacje o inwigilowaniu SLD przez UOP w czasach, gdy rządy sprawowała koalicja SLD-PSL, okaże się, że ktoś jednak myśli perspektywicznie. Czy ci, którzy podjęli tę decyzję (jeśli ją podjęli), wiedzieli coś, czego nie wiemy, a co może powinniśmy wiedzieć?
Przed napisaniem pierwszego felietonu sprawdziłem, że felieton to publicystyczny utwór w formie lekkiej i zajmującej. Co do zajmującej - nie mi oceniać. Co do lekkości - z góry (a właściwie z dołu) przepraszam, ale tydzień był ciężki. Ten też będzie ciężki, bo przecież trzeba wycyrklować, by zdążyć z potomkiem na 1 stycznia 2000 r. Zresztą, pomyślę o tym jutro.
Więcej możesz przeczytać w 15/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Spis treści tygodnika Wprost nr 15/1999 (854)

  • Playback11 kwi 1999Wicemarszałek Sejmu Marek Borowski (SLD) i rzecznik SLD Andrzej Urbańczyk13