Koza w sosie aspirynowym

Koza w sosie aspirynowym

Dodano:   /  Zmieniono: 
Do dziś pamiętam smak jogurtu jaki dostałem kiedy w wieku siedmiu lat byłem pierwszy raz w Paryżu. Jogurt ten trwale ukształtował mnie pod względem politycznym
Wchłaniamy we Francji wiele rzeczy smacznych i sympatycznych dzięki którym wiemy że żyjemy i dzięki którym mamy mniej zawałów - a może także paru innych scho- rzeń - niż inni. Różne rodzaje sałat i sałatek owoce z dawnych kolonii wina jakich mało rozmaite sery serki i jogurty...

Do dziś pamiętam smak jogurtu truskawkowego marki Danone jaki dostałem kiedy w wieku siedmiu lat byłem pierwszy raz w Paryżu. Jogurt ten trwale ukształtował mnie pod względem politycznym. W rozumowaniu siedmiolatka instynktownie sięgającego istoty rzeczy bez jej niepotrzebnego gmatwania ustrój który potrafi robić tak nadzwyczajnie dobre rzeczy nie może być gorszy od tego który nie potrafi. To właśnie wtedy olśniło smarkacza że komunizm wytwarza jedynie produkty jogurtopodobne a nie mógł się o tym dowiedzieć wcześniej ponieważ prawdziwych jogurtów nie można było spróbować bez wyjazdu na Zachód - a to było wówczas trudne. Co ciekawe dzisiaj znajduję że jogurty firmy Danone - w każdym razie jagodowe - są lepsze w Polsce niż w ich francuskiej ojczyźnie. Receptura jest zapewne ta sama we wszystkich filiach firmy ale kto wie czy polskie surowce wyjściowe nie są lepsze mniej "przemysłowe" pełniejsze w smaku. We Francji w żadnym normalnym sklepie nie uświadczysz świeżych jagód. Są tylko mrożone zresztą często importowane z Polski. Jeśli do produkcji jogurtów używa się tych mrożonych to tajemnica różnic w smaku przynajmniej częściowo się wyjaśnia. Polska odeszła już tak daleko od komunizmu i jego produktów produktopodobnych że gdybym był Danone?em to swoje jogurty jagodowe sprowadzałbym z Polski do Francji i zrobiłbym furorę na własnym rynku. Tak by podpowiadał nieskażony rozum siedmiolatka ale dorosła rzeczywistość musi - jak wiemy - takie podpowiedzi trochę pogmatwać stawiając na przykład pytanie co należałoby w takim wypadku zrobić z ludźmi którzy obecnie zajmują się produkcją tych jogurtów we Francji. Ponieważ nie potrafiłbym udzielić rozsądnej odpowiedzi na to pytanie przeto wycofuję się na z góry upatrzone pozycje czyli na łóżko z sałaty. To była bowiem druga rzecz która - już w wieku dojrzałym - mile mnie zaskoczyła we francuskiej gastronomii. Siedziałem niewinnie w restauracji z żoną i synami i nic nie zapowiadało gwałtownych zmian w naszym życiu. Czytamy sobie menu aż tu nagle trafiamy na przystawkę która nie może przemknąć nie zauważona. Jej nazwa brzmiała w dosłownym tłumaczeniu: "ciepła koza na swoim łóżku z sałaty". Nie zamówić czegoś takiego to tak jakby przejść obojętnie obok furtki z napisem "Claudia Schiffer czeka tu dziś na Pana począwszy od 22.30". Francuzi umieją świetnie sprzedać to co robią do jedzenia. Przyrumienione plasterki koziego sera na grzankach i liściach kilku rodzajów sałaty to rzecz przepyszna ale gdyby nie nazwa pewno długo jeszcze czekalibyśmy na okazję by się przekonać że sery z koziego mleka są równie warte uwagi jak te z krowiego czy owczego. Wchłaniamy więc substancje pożywne smaczne i zdrowe ale to nam nie wystarcza. Chcemy być jeszcze zdrowsi i bardziej tryskający formą - i to nawet kosztem zepsucia sobie smaku. Francuzi należą bowiem równocześnie do największych pożeraczy lekarstw na świecie. Od 1970 r. liczba wypisywanych recept wzrosła we Francji dwukrotnie a spożywanych lekarstw - czterokrotnie. Jej obywatele wydają na leki 134 mld franków (ok. 87 mld zł) rocznie chociaż tylko połowa tej sumy jest zwracana przez ubezpieczalnię. Nie liczą się ani z kosztami ani ze skutkami. Ocenia się że ok. 3 proc. hospitalizacji w skali rocznej wiąże się z konsekwencjami nie przemyślanego zjadania leków. To zresztą i tak wielkie szczęście jeśli się pamięta że aż 30 proc. sprzedawanych we Francji lekarstw nabywa się bez recepty a więc bez konsultacji z lekarzem. "Samoleczenie" jest bardzo popularne i polega także na stosowaniu wedle własnego uznania medykamentów wymagających recepty i decyzji specjalisty a pozostałych w apteczce po poprzednich chorobach i wizytach u lekarza. Podobno w krajach anglosaskich jest jeszcze gorzej ale ich mieszkańcom można się dziwić o tyle mniej że smak ich buł z mięsem oraz produktów jogurtopodobnych i kawopodobnych nawet w słońcu Kalifornii nie odbiega wiele od smaku syropów na przeczyszczenie a w pozostałych okolicach pogoda nie zawsze zachęca do spacerów lub biegania. Można więc zrozumieć że ktoś woli łykać lekarstwa zamiast dobierać sobie potrawy i zajęcia na świeżym powietrzu. Francuzi mają miły łagodny klimat i świetne jedzenie oparte w dużej mierze na zdrowych warzywno-owocowo-mlecznych elementach. Wystarczyłoby zdrowo jeść i częściej wychodzić z domu żeby uniknąć większości dolegliwości które skłaniają ich do niezależnego i samorządnego pochłaniania leków. Niektórzy powiadają że to wyraz wzrostu autonomii współczesnego człowieka oraz zakwestionowania zbyt "ojcowskiego" autorytetu lekarzy. Być może. Ale czy nie moglibyśmy się umówić że wyzwolimy się spod jarzma lekarzy bardziej dbając o siebie i w konsekwencji bezczelnie mniej chorując?
Więcej możesz przeczytać w 16/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.