Program polityczny Milosevicia streszczał się w jednym słowie: władza
Nacjonalizm stał się narzędziem do jej zdobycia
W 1987 r. komunistyczne pismo młodzieżowe w Jugosławii nazwało go "nowym Mussolinim". Po dwunastu latach mówi się już o "bałkańskim Husajnie" czy "Mefistofelesie Bałkanów". Coraz częściej przypomina mu się też los "Słońca Karpatów" - Nicolae Ceausescu. Tymczasem Slobodan Milosević zamierzał być raczej "nowym Titem". W jego imieniu można się doszukać rdzenia "wolność" a w nazwisku - "miłosierdzie". Oba te słowa w odniesieniu do bałkańskiego szowinisty brzmią co najmniej ironicznie.
Po śmierci marszałka Josipa Broza-Tity narody Jugosławii szukały nowego przywódcy. Składająca się z sześciu republik i dwóch okręgów autonomicznych federacja była strukturą bardzo skomplikowaną kulturowo i etnicznie; jej przetrwanie we wspólnych granicach było w dużym stopniu zasługą autorytetu marszałka. Jego śmierć w 1980 r. postawiła pod znakiem zapytania dalszy los Jugosławii. Tito starał się nie dopuścić do konfliktów na tle narodowościowym promując ukształtowanie nowego "Jugosłowianina" dopiero na dalszym miejscu podkreślającego swoje związki z Chorwacją Serbią czy Słowenią. Slobodanowi Miloseviciowi nie udało się wprawdzie podtrzymać dzieła Tity zrozumiał jednak jak potężną bronią może być nacjonalizm i na nim oparł swoją politykę.
Punktem zwrotnym w karierze politycznej przywódcy Serbów było płomienne pełne narodowych emocji przemówienie wygłoszone w czerwcu 1989 r. w 600 rocznicę bitwy na Kosowym Polu. Milosević adresował je do swoich rodaków zamieszkujących Kosowo. "Ta ziemia - powiedział - należy do Serbów. Nikt nie ma prawa was bić". Owacjom tłumu nie było końca. W drugiej połowie lat 80. właśnie w Kosowie Milosević wkraczał do wielkiej polityki. W 1987 r. jeszcze jako prominentny działacz partyjny podróżował do Pristiny na zjazdy partii komunistycznej. W swoich przemówieniach nie ukrywał niezadowolenia z praw jakie przyznał kosowskim Albańczykom Josip Broz-Tito. Miejscowi Serbowie narzekali że w Kosowie traktowani są jak obywatele drugiej kategorii. Milosević spędzał tam dużo czasu cierpliwie wysłuchując opowieści o prześladowaniach rodaków. Kosowo to czuły punkt narodowej dumy Serbów dlatego troska o "kolebkę narodu" okazała się doskonałą inwestycją w karierę polityczną. Po śmierci Tity nie było w Jugosławii polityka o większej charyzmie niż Milosević. Tyle że w przeciwieństwie do marszałka który starał się "zamiatać problemy pod dywan" tłumiąc pojawiające się od czasu do czasu ruchy narodowe ten drugi swoją popularność budował na głoszeniu wielkoserbskiego szowinizmu i sianiu ziarna nienawiści między narodami Bałkanów.
Zanim Milosević - zresztą Czarno- górzec z pochodzenia - stał się przywódcą Serbów niewiele wskazywało że wkroczy na wyżyny polityki. Urodził się w 1941 r. w miejscowości Pozarevac w Serbii. Jego rodzice popełnili samobójstwo - najpierw ojciec ortodoksyjny pop a jedenaście lat później matka wojująca komunistka. W szkole średniej uchodził za samotnika miał niewielu przyjaciół. Wtedy właśnie poznał swoją przyszłą żonę - Mirjanę Marković. Dziś jest ona socjologiem o wyraźnie marksistowskich zapatrywaniach. Milosević studiował prawo na uniwersytecie belgradzkim. Podczas studiów poznał pięć lat od siebie starszego Iwana Stambolicia przy którego boku piął się po kolejnych szczeblach kariery partyjnej. Po studiach był dyrektorem jednej z fabryk a później stanął na czele zarządu dużego banku jugosłowiańskie- go - Beobanka. Milosević dał się poznać jako świetny organizator i negocjator. W sprawach służbowych wielokrotnie wyjeżdżał za granicę głównie do Nowego Jorku. Nic wtedy nie wskazywało że pociągnie go kariera polityczna. Miał świadomość braku talentu pisarskiego i krasomówczego. Unikał dużych zgromadzeń wolał spotkania w niewielkim gronie w zaciszu swojego gabinetu. Lęk przed tłumem pozostał mu ponoć do dzisiaj.
Pracując w sektorze finansowym pozostał oddanym działaczem komunistycznym. Za namową Stambolicia wówczas przywódcy serbskich komunistów w 1984 r. został liderem partii komunistycznej w Belgradzie. Gdy dwa lata później Stambolić został prezydentem Serbii Milosević zastąpił go na stanowisku przywódcy partii. W 1989 r. wystąpił jednak przeciwko swojemu dawnemu protagoniście i przyczynił się do usunięcia go z fotela prezydenckiego. Wkrótce sam objął to stanowisko i od tego czasu pozostaje czołowym politykiem Bałkanów. Nie zapomniał o swoich najbliższych. Żona przez opozycjonistów nazywana "czerwoną wiedźmą" jest jego najbliższym doradcą i odgrywa kluczową rolę przy podejmowaniu większości istotnych decyzji politycznych. Kierowana przez nią Zjednoczona Lewica Jugosłowiańska to w istocie partia kreująca nową nomenklaturę. Syn i córka kierują siecią dochodowych firm. Krewni i przyjaciele Miloseviciów tworzą wpływowy klan polityczny.
Mimo utraty kolejnych zamieszkiwanych przez Serbów terytoriów i braku sukcesów gospodarczych Slobodan Milosević zdołał nie tylko utrzymać się u władzy już przez dziesięć lat lecz także zdobyć dla swoich działań poparcie Serbów. Stanęli oni po jego stronie gdy rozpadała się Jugosławia nie opuścili go mimo pogarszającej się sytuacji gospodarczej a dziś zgodnie - jak nigdy dotychczas - demonstrują swoje poparcie podczas wojny o Kosowo. Całe społeczeństwo poddało się psychozie oblężonej twierdzy i propagandzie głoszącej że Serbia padła ofiarą światowej zmowy z której wyłamują się tylko rosyjscy bracia. Dlatego z entuzjazmem przyjmowani są odwiedzający Belgrad rosyjscy politycy. - To nieprawda że wszyscy Serbowie podporządkowali się Miloseviciowi - to zagrożony naród zjednoczył się wokół władzy. Sprawa Milosevicia ma już charakter marginalny. Teraz nie chodzi o jego przewinienia czy decyzje. Liczy się opinia wszystkich sił politycznych całego narodu - twierdzi Ilija Marinković korespondent belgradzkiej niezależnej agencji BETA. - Rozwój wydarzeń nie zależy już teraz od Milosevicia; on stał się zakładnikiem narodu który nie zgodzi się na kapitulację. Problemem nie jest więc upór przywódcy. Serbowie liczą się z tym że do Kosowa wejdą siły lądowe i że nie uda im się zatrzymać inwazji a potem - podobnie jak w 1941 r. - trzeba będzie przejść do partyzantki.
Wielu znawców problematyki Bałkanów uważa że Kosowo jest kluczem do zrozumienia działań Milosevicia. Determinacja z jaką dążył do przywrócenia serbskiej kontroli nad tym obszarem wynika z rzeczywistego przekonania że Kosowo jest historyczną kolebką Serbii i że Serbowie doznali tam ze strony Albańczyków okrutnych prześladowań. Odebranie w 1989 r. autonomii Kosowu i Wojwodinie stało się iskrą od której wybuchła jugosłowiańska beczka z prochem.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat serbski przywódca doskonale opanował umiejętność usuwania bądź zjednywania sobie przeciwników politycznych rozbijania demokratycznej opozycji i ścisłej kontroli wojska policji i służby bezpieczeństwa oraz pozyskiwania popularności wśród Serbów. Podporządkował sobie państwowe media głównie telewizję która odgrywa najważniejszą rolę w serbskiej machinie propagandowej podczas kosowskiego konfliktu.
Jedno jest pewne: Milosević zdołał już wygrać wojnę propagandową. Nic dziwnego skoro - jak podkreśla Ivan Zvonimir Ci'cak chorwacki publicysta i obrońca praw człowieka - Goebbels nie miał telewizji a Milosević ją ma. Na dodatek dysponuje on wszystkimi stacjami radiowymi i gazetami. - Poglądy ludzi ukształtowały środki masowego przekazu. Nie ma teraz podziału między Miloseviciem a Serbią. Kosowo jest najbardziej bolącym miejscem w sercach Serbów i wiem co dla nich znaczy je utracić. Lecz oni już je utracili i muszą być pragmatyczni. Jest to bowiem rezultat błędu który popełnili nie tylko w ciągu ostatnich dziesięciu lat ale pięćdziesięciu i stu - tłumaczy Ci'cak.
Milosević w przeciwieństwie do Tity swą popularność budował na głoszeniu wielkoserbskiego szowinizmu
Paradoksalnie lista przewinień Milosevicia wobec własnego narodu jest długa. Najpierw sprowokował wojnę ze Słowenią i Chorwacją tracąc Krainę i wschodnią Slawonię. W ich wyniku tysiące Serbów na zawsze musiało opuścić swoje domy. Potem wplątał się w konflikt bośniacki i stracił Republikę Serbską. Teraz przegrywa Kosowo. Winę zwala oczywiście na Zachód i NATO ale to on poprzez swoją nacjonalistyczną politykę doprowadził Serbów na skraj urwiska. Zdaniem komentatora "Moskowskich Nowosti" Milosević zachowuje się jak alkoholik cierpiący na marskość i obrażający się na chirurga zmuszonego usunąć mu część wątroby.
Marinković uważa że przywódca Serbów nie mógł się zgodzić na porozumienie z Rambouillet bo - według konstytucji Nowej Jugosławii - nikt nie ma prawa podpisać aktu kapitulacji. - Jeżeli Milosević zrobiłby to teraz narody Jugosławii uważałyby go za zdrajcę - tłumaczy Ilija Marinković. - Znalazł się w pułapce bo nawet gdyby chciał nie może się już wycofać gdyż nie pozwoli mu na to naród. Ludzie są bardzo zdeterminowani. On i tak przegra to jedynie kwestia czasu. W końcu będzie musiał zapłacić za błędy które popełnił w ciągu dziesięciu lat. Nie chodzi tu tylko o ludobójstwo. On popełnił największy grzech w stosunku do narodu serbskiego - skompromitował go na całym świecie. Jesteśmy teraz porównywani z diabłami.
- To co dzieje się w Serbii jest klasycznym nazizmem. I jeśli chce się go zatrzymać trzeba wprowadzić tam wojska lądowe. Obecne bombardowania nie przyniosą rezultatu dopóki nie zmieni się władza w Belgradzie. Jeżeli zachodni alianci chcą zaprowadzić pokój na całych Bałkanach muszą wkroczyć do Serbii aresztować Milosevicia znieść reżim i przeprowadzić denazyfikację. Tak jak stało się to w Niemczech w 1945 r. - uważa Ivan Ci'cak. - Błędem było liczenie na serbską opozycję. Dziś nie ma w Serbii realnej opozycji i być jej nie może. W nazistowskich reżimach nie ma opozycji. Dlatego jeżeli chcemy długotrwałego pokoju na Bałkanach musimy aresztować nie tylko Milosevicia ale też Draskovicia i innych członków rządu ponieważ oni wszyscy są odpowiedzialni za ludobójstwo w Kosowie.
Trudno pozbyć się wrażenia że Milosević gotów jest poświęcić wszystko byle utrzymać się u władzy. Ale jeśli straci Kosowo Serbowie mogą mu tym razem już nie wybaczyć. Nie może więc ustąpić gdyż albo zostanie zniszczony przez Serbów albo osądzony przez trybunał w Hadze. Nie ma innego wyjścia jak wytrwać do końca swych dni.
- To zbiorowe szaleństwo zbiorowy sadomasochizm. Milosević walczy z całym światem; w bitwie o Kosowo stawką jest jego głowa - tłumaczy ?Ci?cak. Publicysta "Die Zeit" który miał okazję poznać Milosevicia bliżej próbuje wytłumaczyć jego zachowanie powołując się na teorie Eliasa Canettiego. Jugosłowiański prezydent czuje się zagrożony. Jego sposobem na uwolnienie się od strachu jest rozpętanie szaleństwa masowej śmierci.
Serbowie poddali się psychozie oblężonej twierdzy i propagandzie głoszącej że ich kraj padł ofiarą światowej zmowy
Niektórzy znawcy najnowszej historii Jugosławii twierdzą że człowiekiem który wywołał jugosłowiańskie piekło nie był w istocie Milosević lecz Dobrica ĺosić ideolog serbskiego ruchu nacjonalistycznego sprzed 10-15 lat były prezydent Republiki Jugosławii. - To on nakreślił nacjonalistyczny program polityczny wprowadzony następnie w życie przez Milosevicia. Własny program Milosevicia zawierał się w jednym słowie: władza. Dopiero potem wymieszał swą ideologię z nacjonalistycznymi poglądami ĺosicia i grupy intelektualistów. To kombinacja nacjonalizmu i socjalizmu - nazizm. Milosević wymieszał dwie totalitarne ideologie. Zrobił się niebezpieczny przeszedł do ostatniej fazy swojego projek- tu - uważa ?Ci?cak. - Jeżeli teraz nie zostanie zatrzymany usunie rząd Djukanovicia w Czarno- górze potem zabierze się za Macedonię i spróbuje oczyścić Wojwodinę. Za każdym razem będą się pojawiać nowe problemy i jeszcze większa fala uchodźców w Europie.
Kilka lat temu Milosević uchodził za polityka z którym można się dogadać a do Belgradu pielgrzymowali dyplomaci z różnych stron świata. - Teraz Milosević stał się symbolem wszystkiego co złe. Zadziwiające jednak że Zachód przez wiele lat z jednej strony traktował go jako partnera a z drugiej - uważał za zbrodniarza - wspomina Marinković.
- Aby ocenić kto ponosi winę za zbrodnie popełnione w byłej Jugosławii przed trybunałem w Hadze trzeba postawić ludzi którzy jeszcze są u władzy: Izetbegovicia Tudjmana i Milosevicia. Istnieją dowody na to że wszyscy trzej są odpowiedzialni za tragiczne wydarzenia.
Richard Holbrooke miał kiedyś powiedzieć nieoficjalnie że dotychczas nie spotkał polityka z lepszym wyczuciem aktualnego rozkładu sił. Zdaniem amerykańskiego negocjatora na Bałkanach Milosević wie zawsze doskonale co w danym momencie jest możliwe lub konieczne. Czyżby tym razem się przeliczył? Jego z pozoru szaleńcza propozycja przystąpienia do Związku Białorusi i Rosji wydaje się desperacką próbą ratowania własnej skóry. A może po prostu kolejną zagrywką wytrawnego gracza? Stawki w jego pokerowych rozdaniach stają się coraz wyższe.
W 1987 r. komunistyczne pismo młodzieżowe w Jugosławii nazwało go "nowym Mussolinim". Po dwunastu latach mówi się już o "bałkańskim Husajnie" czy "Mefistofelesie Bałkanów". Coraz częściej przypomina mu się też los "Słońca Karpatów" - Nicolae Ceausescu. Tymczasem Slobodan Milosević zamierzał być raczej "nowym Titem". W jego imieniu można się doszukać rdzenia "wolność" a w nazwisku - "miłosierdzie". Oba te słowa w odniesieniu do bałkańskiego szowinisty brzmią co najmniej ironicznie.
Po śmierci marszałka Josipa Broza-Tity narody Jugosławii szukały nowego przywódcy. Składająca się z sześciu republik i dwóch okręgów autonomicznych federacja była strukturą bardzo skomplikowaną kulturowo i etnicznie; jej przetrwanie we wspólnych granicach było w dużym stopniu zasługą autorytetu marszałka. Jego śmierć w 1980 r. postawiła pod znakiem zapytania dalszy los Jugosławii. Tito starał się nie dopuścić do konfliktów na tle narodowościowym promując ukształtowanie nowego "Jugosłowianina" dopiero na dalszym miejscu podkreślającego swoje związki z Chorwacją Serbią czy Słowenią. Slobodanowi Miloseviciowi nie udało się wprawdzie podtrzymać dzieła Tity zrozumiał jednak jak potężną bronią może być nacjonalizm i na nim oparł swoją politykę.
Punktem zwrotnym w karierze politycznej przywódcy Serbów było płomienne pełne narodowych emocji przemówienie wygłoszone w czerwcu 1989 r. w 600 rocznicę bitwy na Kosowym Polu. Milosević adresował je do swoich rodaków zamieszkujących Kosowo. "Ta ziemia - powiedział - należy do Serbów. Nikt nie ma prawa was bić". Owacjom tłumu nie było końca. W drugiej połowie lat 80. właśnie w Kosowie Milosević wkraczał do wielkiej polityki. W 1987 r. jeszcze jako prominentny działacz partyjny podróżował do Pristiny na zjazdy partii komunistycznej. W swoich przemówieniach nie ukrywał niezadowolenia z praw jakie przyznał kosowskim Albańczykom Josip Broz-Tito. Miejscowi Serbowie narzekali że w Kosowie traktowani są jak obywatele drugiej kategorii. Milosević spędzał tam dużo czasu cierpliwie wysłuchując opowieści o prześladowaniach rodaków. Kosowo to czuły punkt narodowej dumy Serbów dlatego troska o "kolebkę narodu" okazała się doskonałą inwestycją w karierę polityczną. Po śmierci Tity nie było w Jugosławii polityka o większej charyzmie niż Milosević. Tyle że w przeciwieństwie do marszałka który starał się "zamiatać problemy pod dywan" tłumiąc pojawiające się od czasu do czasu ruchy narodowe ten drugi swoją popularność budował na głoszeniu wielkoserbskiego szowinizmu i sianiu ziarna nienawiści między narodami Bałkanów.
Zanim Milosević - zresztą Czarno- górzec z pochodzenia - stał się przywódcą Serbów niewiele wskazywało że wkroczy na wyżyny polityki. Urodził się w 1941 r. w miejscowości Pozarevac w Serbii. Jego rodzice popełnili samobójstwo - najpierw ojciec ortodoksyjny pop a jedenaście lat później matka wojująca komunistka. W szkole średniej uchodził za samotnika miał niewielu przyjaciół. Wtedy właśnie poznał swoją przyszłą żonę - Mirjanę Marković. Dziś jest ona socjologiem o wyraźnie marksistowskich zapatrywaniach. Milosević studiował prawo na uniwersytecie belgradzkim. Podczas studiów poznał pięć lat od siebie starszego Iwana Stambolicia przy którego boku piął się po kolejnych szczeblach kariery partyjnej. Po studiach był dyrektorem jednej z fabryk a później stanął na czele zarządu dużego banku jugosłowiańskie- go - Beobanka. Milosević dał się poznać jako świetny organizator i negocjator. W sprawach służbowych wielokrotnie wyjeżdżał za granicę głównie do Nowego Jorku. Nic wtedy nie wskazywało że pociągnie go kariera polityczna. Miał świadomość braku talentu pisarskiego i krasomówczego. Unikał dużych zgromadzeń wolał spotkania w niewielkim gronie w zaciszu swojego gabinetu. Lęk przed tłumem pozostał mu ponoć do dzisiaj.
Pracując w sektorze finansowym pozostał oddanym działaczem komunistycznym. Za namową Stambolicia wówczas przywódcy serbskich komunistów w 1984 r. został liderem partii komunistycznej w Belgradzie. Gdy dwa lata później Stambolić został prezydentem Serbii Milosević zastąpił go na stanowisku przywódcy partii. W 1989 r. wystąpił jednak przeciwko swojemu dawnemu protagoniście i przyczynił się do usunięcia go z fotela prezydenckiego. Wkrótce sam objął to stanowisko i od tego czasu pozostaje czołowym politykiem Bałkanów. Nie zapomniał o swoich najbliższych. Żona przez opozycjonistów nazywana "czerwoną wiedźmą" jest jego najbliższym doradcą i odgrywa kluczową rolę przy podejmowaniu większości istotnych decyzji politycznych. Kierowana przez nią Zjednoczona Lewica Jugosłowiańska to w istocie partia kreująca nową nomenklaturę. Syn i córka kierują siecią dochodowych firm. Krewni i przyjaciele Miloseviciów tworzą wpływowy klan polityczny.
Mimo utraty kolejnych zamieszkiwanych przez Serbów terytoriów i braku sukcesów gospodarczych Slobodan Milosević zdołał nie tylko utrzymać się u władzy już przez dziesięć lat lecz także zdobyć dla swoich działań poparcie Serbów. Stanęli oni po jego stronie gdy rozpadała się Jugosławia nie opuścili go mimo pogarszającej się sytuacji gospodarczej a dziś zgodnie - jak nigdy dotychczas - demonstrują swoje poparcie podczas wojny o Kosowo. Całe społeczeństwo poddało się psychozie oblężonej twierdzy i propagandzie głoszącej że Serbia padła ofiarą światowej zmowy z której wyłamują się tylko rosyjscy bracia. Dlatego z entuzjazmem przyjmowani są odwiedzający Belgrad rosyjscy politycy. - To nieprawda że wszyscy Serbowie podporządkowali się Miloseviciowi - to zagrożony naród zjednoczył się wokół władzy. Sprawa Milosevicia ma już charakter marginalny. Teraz nie chodzi o jego przewinienia czy decyzje. Liczy się opinia wszystkich sił politycznych całego narodu - twierdzi Ilija Marinković korespondent belgradzkiej niezależnej agencji BETA. - Rozwój wydarzeń nie zależy już teraz od Milosevicia; on stał się zakładnikiem narodu który nie zgodzi się na kapitulację. Problemem nie jest więc upór przywódcy. Serbowie liczą się z tym że do Kosowa wejdą siły lądowe i że nie uda im się zatrzymać inwazji a potem - podobnie jak w 1941 r. - trzeba będzie przejść do partyzantki.
Wielu znawców problematyki Bałkanów uważa że Kosowo jest kluczem do zrozumienia działań Milosevicia. Determinacja z jaką dążył do przywrócenia serbskiej kontroli nad tym obszarem wynika z rzeczywistego przekonania że Kosowo jest historyczną kolebką Serbii i że Serbowie doznali tam ze strony Albańczyków okrutnych prześladowań. Odebranie w 1989 r. autonomii Kosowu i Wojwodinie stało się iskrą od której wybuchła jugosłowiańska beczka z prochem.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat serbski przywódca doskonale opanował umiejętność usuwania bądź zjednywania sobie przeciwników politycznych rozbijania demokratycznej opozycji i ścisłej kontroli wojska policji i służby bezpieczeństwa oraz pozyskiwania popularności wśród Serbów. Podporządkował sobie państwowe media głównie telewizję która odgrywa najważniejszą rolę w serbskiej machinie propagandowej podczas kosowskiego konfliktu.
Jedno jest pewne: Milosević zdołał już wygrać wojnę propagandową. Nic dziwnego skoro - jak podkreśla Ivan Zvonimir Ci'cak chorwacki publicysta i obrońca praw człowieka - Goebbels nie miał telewizji a Milosević ją ma. Na dodatek dysponuje on wszystkimi stacjami radiowymi i gazetami. - Poglądy ludzi ukształtowały środki masowego przekazu. Nie ma teraz podziału między Miloseviciem a Serbią. Kosowo jest najbardziej bolącym miejscem w sercach Serbów i wiem co dla nich znaczy je utracić. Lecz oni już je utracili i muszą być pragmatyczni. Jest to bowiem rezultat błędu który popełnili nie tylko w ciągu ostatnich dziesięciu lat ale pięćdziesięciu i stu - tłumaczy Ci'cak.
Milosević w przeciwieństwie do Tity swą popularność budował na głoszeniu wielkoserbskiego szowinizmu
Paradoksalnie lista przewinień Milosevicia wobec własnego narodu jest długa. Najpierw sprowokował wojnę ze Słowenią i Chorwacją tracąc Krainę i wschodnią Slawonię. W ich wyniku tysiące Serbów na zawsze musiało opuścić swoje domy. Potem wplątał się w konflikt bośniacki i stracił Republikę Serbską. Teraz przegrywa Kosowo. Winę zwala oczywiście na Zachód i NATO ale to on poprzez swoją nacjonalistyczną politykę doprowadził Serbów na skraj urwiska. Zdaniem komentatora "Moskowskich Nowosti" Milosević zachowuje się jak alkoholik cierpiący na marskość i obrażający się na chirurga zmuszonego usunąć mu część wątroby.
Marinković uważa że przywódca Serbów nie mógł się zgodzić na porozumienie z Rambouillet bo - według konstytucji Nowej Jugosławii - nikt nie ma prawa podpisać aktu kapitulacji. - Jeżeli Milosević zrobiłby to teraz narody Jugosławii uważałyby go za zdrajcę - tłumaczy Ilija Marinković. - Znalazł się w pułapce bo nawet gdyby chciał nie może się już wycofać gdyż nie pozwoli mu na to naród. Ludzie są bardzo zdeterminowani. On i tak przegra to jedynie kwestia czasu. W końcu będzie musiał zapłacić za błędy które popełnił w ciągu dziesięciu lat. Nie chodzi tu tylko o ludobójstwo. On popełnił największy grzech w stosunku do narodu serbskiego - skompromitował go na całym świecie. Jesteśmy teraz porównywani z diabłami.
- To co dzieje się w Serbii jest klasycznym nazizmem. I jeśli chce się go zatrzymać trzeba wprowadzić tam wojska lądowe. Obecne bombardowania nie przyniosą rezultatu dopóki nie zmieni się władza w Belgradzie. Jeżeli zachodni alianci chcą zaprowadzić pokój na całych Bałkanach muszą wkroczyć do Serbii aresztować Milosevicia znieść reżim i przeprowadzić denazyfikację. Tak jak stało się to w Niemczech w 1945 r. - uważa Ivan Ci'cak. - Błędem było liczenie na serbską opozycję. Dziś nie ma w Serbii realnej opozycji i być jej nie może. W nazistowskich reżimach nie ma opozycji. Dlatego jeżeli chcemy długotrwałego pokoju na Bałkanach musimy aresztować nie tylko Milosevicia ale też Draskovicia i innych członków rządu ponieważ oni wszyscy są odpowiedzialni za ludobójstwo w Kosowie.
Trudno pozbyć się wrażenia że Milosević gotów jest poświęcić wszystko byle utrzymać się u władzy. Ale jeśli straci Kosowo Serbowie mogą mu tym razem już nie wybaczyć. Nie może więc ustąpić gdyż albo zostanie zniszczony przez Serbów albo osądzony przez trybunał w Hadze. Nie ma innego wyjścia jak wytrwać do końca swych dni.
- To zbiorowe szaleństwo zbiorowy sadomasochizm. Milosević walczy z całym światem; w bitwie o Kosowo stawką jest jego głowa - tłumaczy ?Ci?cak. Publicysta "Die Zeit" który miał okazję poznać Milosevicia bliżej próbuje wytłumaczyć jego zachowanie powołując się na teorie Eliasa Canettiego. Jugosłowiański prezydent czuje się zagrożony. Jego sposobem na uwolnienie się od strachu jest rozpętanie szaleństwa masowej śmierci.
Serbowie poddali się psychozie oblężonej twierdzy i propagandzie głoszącej że ich kraj padł ofiarą światowej zmowy
Niektórzy znawcy najnowszej historii Jugosławii twierdzą że człowiekiem który wywołał jugosłowiańskie piekło nie był w istocie Milosević lecz Dobrica ĺosić ideolog serbskiego ruchu nacjonalistycznego sprzed 10-15 lat były prezydent Republiki Jugosławii. - To on nakreślił nacjonalistyczny program polityczny wprowadzony następnie w życie przez Milosevicia. Własny program Milosevicia zawierał się w jednym słowie: władza. Dopiero potem wymieszał swą ideologię z nacjonalistycznymi poglądami ĺosicia i grupy intelektualistów. To kombinacja nacjonalizmu i socjalizmu - nazizm. Milosević wymieszał dwie totalitarne ideologie. Zrobił się niebezpieczny przeszedł do ostatniej fazy swojego projek- tu - uważa ?Ci?cak. - Jeżeli teraz nie zostanie zatrzymany usunie rząd Djukanovicia w Czarno- górze potem zabierze się za Macedonię i spróbuje oczyścić Wojwodinę. Za każdym razem będą się pojawiać nowe problemy i jeszcze większa fala uchodźców w Europie.
Kilka lat temu Milosević uchodził za polityka z którym można się dogadać a do Belgradu pielgrzymowali dyplomaci z różnych stron świata. - Teraz Milosević stał się symbolem wszystkiego co złe. Zadziwiające jednak że Zachód przez wiele lat z jednej strony traktował go jako partnera a z drugiej - uważał za zbrodniarza - wspomina Marinković.
- Aby ocenić kto ponosi winę za zbrodnie popełnione w byłej Jugosławii przed trybunałem w Hadze trzeba postawić ludzi którzy jeszcze są u władzy: Izetbegovicia Tudjmana i Milosevicia. Istnieją dowody na to że wszyscy trzej są odpowiedzialni za tragiczne wydarzenia.
Richard Holbrooke miał kiedyś powiedzieć nieoficjalnie że dotychczas nie spotkał polityka z lepszym wyczuciem aktualnego rozkładu sił. Zdaniem amerykańskiego negocjatora na Bałkanach Milosević wie zawsze doskonale co w danym momencie jest możliwe lub konieczne. Czyżby tym razem się przeliczył? Jego z pozoru szaleńcza propozycja przystąpienia do Związku Białorusi i Rosji wydaje się desperacką próbą ratowania własnej skóry. A może po prostu kolejną zagrywką wytrawnego gracza? Stawki w jego pokerowych rozdaniach stają się coraz wyższe.
Więcej możesz przeczytać w 16/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.