Pistolet w kolebce

Dodano:   /  Zmieniono: 
W czasie, gdy w Polsce przygotowywano obrady "okrągłego stołu", jugosłowiańscy komuniści uruchamiali proces niszczenia Jugosławii
 Powód tego działania był prosty - za wszelką cenę utrzymać władzę i przywileje, a rodzącą się demokrację posłać na front. Wykorzystując zdominowany przez Serbów aparat bezpieczeństwa, establishment dawnej Komunistycznej Partii Jugosławii przystąpił do likwidacji dopiero co powstałej opozycji. Pod wyciągniętymi z lamusa hasłami budowania Wielkiej Serbii rozpoczął się proces destabilizacji bałkańskich narodów i wyniszczająca wojna, trwająca do dziś. Z dawnej SFRJ ostały się tylko dwie republiki.

Dzisiaj nawet najbliżsi bracia Serbów, Czarnogórcy, poszli po rozum do głowy i starają się trzymać z daleka od reżimu Milos?evicia, który ściągnął na nich kryzys gospodarczy i bombardowania NATO. Stolica republiki - Podgorica - nie chce być dłużej zapleczem logistycznym dla Serbów, nie chce karmić jugosłowiańskiego wojska, nie chce dawać ropy i posyłać swoich synów na front do Kosowa. Ten niewielki naród nie przyjmuje do wiadomości decyzji Belgradu o przyłączeniu go do unii z Rosją i Białorusią, które same nie mogą sobie poradzić z własnymi problemami. W obecnej sytuacji dla Czarnogóry jedynym wyjściem jest ogłoszenie secesji. Może to nastąpić nawet za kilka tygodni, jeżeli miejscowym władzom uda się obronić instytucje państwowe przed ingerencją jugosłowiańskich służb specjalnych i wojska. Milos?ević posunął się za daleko i nic nie jest już w stanie powstrzymać procesu odłączenia się Czarnogóry. Jeżeli nawet w Belgradzie nastąpi przewrót i radykalne zmiany - państwo nie będzie się już nazywać Jugosławia, a Serbia pozostanie na Bałkanach biedna, samotna i mała. Zaskakujące, że w Europie nadal jest wielu przeciwników ataków NATO. Uważają oni, że bomby zrzucane z samolotów uderzają w niewinną ludność, w tym także w mieszkańców Kosowa. Ci pseudoobrońcy praw człowieka powinni wiedzieć, że Albańczycy z Kosowa bardziej się boją serbskiej policji i oddziałów paramilitarnych niż nalotów NATO. Podczas gdy w Kosowie nadal dokonywany jest gwałt i kontynuowane są czystki etniczne, Serbowie organizują koncerty. Te irracjonalne zachowania mieszkańców Belgradu i Nowego Sadu przypominają słowa piosenki - "...i też orkiestra grała, gdy Titanic tonął". Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to, co się teraz dzieje w Serbii, jest ostatnim aktem rozpadu Jugosławii. Za tę sytuację bardziej odpowiedzialni są zresztą jugosłowiańscy generałowie niż sam Milos?ević. Chociaż żołnierze rzadko uczestniczyli w egzekucjach i czystkach etnicznych, to jednak wykonując rozkazy przełożonych, wspierali swym działaniem grupy uzbrojonych ekstremistów i oddziały paramilitarne.


Na oczach całego świata spełnia się sen Milos?evicia - Serbia bez opozycji i bez Albańczyków

O kierunkach ataków i sposobie walki decydowało naczelne dowództwo. To ono wraz z ministerstwem spraw wewnętrznych jest odpowiedzialne za bestialskie mordy na bezbronnej ludności cywilnej na okupowanych terenach. Serbowie są w tym wszystkim zagubieni i nadal wierzą, że sprawiedliwość jest po ich stronie. Rządowa telewizja nie pokazuje nawet połowy tego, co dzieje się na świecie i milczy na temat Kosowa. By zrozumieć zachowanie mieszkańców Niszu, Belgradu, Czaczka, Panczewa i wielu innych miejscowości, należy poznać mentalność tych ludzi i wszystko, przez co przeszli. Kilkanaście lat ogłupiającej propagandy rządowych mediów robi swoje. Ameryka bombarduje fabrykę samochodów Zastawa! - wrzeszczą państwowe media kilka razy dziennie. Ta informacja brzmi dosłownie tak, jakby polskie rozgłośnie podały, że pracownicy Łucznika strajkują, bo rząd nie chce od nich kupować krajowych maszyn do szycia. Trudno się dziwić Serbom, że pewne informacje do nich już nie docierają. Po przegranej wojnie ze Słowenią, Chorwacją i Bośnią ich postrzeganie rzeczywistości jest zaburzone. W czasie, gdy światowe demokracje wzywały NATO do interwencji i powstrzymania zbrodni w Kosowie, w Serbii nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś ich może zaatakować. Reżimowa propaganda wmówiła Serbom, że są narodem wybranym i najsilniejszym na Bałkanach. Serbowie zaczęli ostatnio porównywać siebie z narodem żydowskim i jego losem podczas II wojny światowej. Uważają, że świat sprzysiągł się przeciwko nim i dalej beztrosko śpiewają popularną ostatnio piosenkę: "Ne moĎe nam niko ni?ta!" (nikt nam nic nie może), co oznacza, że są niezwyciężeni. Dla Serbów wojsko i broń były zawsze świętością. Do dziś powszechny jest w Serbii zwyczaj, że podczas chrztu nowo narodzonemu chłopcu wkłada się do kolebki pistolet. Za czasów Tity wcielenie do armii było w życiu każdego mężczyzny czymś ważnym i wyjątkowym. Gdy z dworca kolejowego wyruszał pociąg do jednostki, całe rodziny wraz z przyjaciółmi i sąsiadami radośnie odprowadzały na peron młodego rekruta. Od czasu, gdy Milos?ević rozpętał wojnę na Bałkanach, coraz więcej mężczyzn zaczęło się uchylać od poboru. Kolejnym kilku tysiącom młodych mężczyzn oczy otworzyły się po pierwszych nalotach NATO. Do Republiki Serbskiej w Bośni zaczęli uciekać ci, którzy nie mają ochoty umierać za Kosowo. To niespotykane dotychczas zjawisko sygnalizuje, że w Jugosławii rozpoczął się początek końca. Trwające już prawie miesiąc bombardowania nie nauczyły Belgradu niczego. Lokalna policja i wojsko nadal dokonują czystek etnicznych i palą wsie w pobliżu Pri?tiny. Oskarżenia dowódców NATO pod adresem żołnierzy serbskich, że używają Kosowian jako żywych tarcz, już niedługo nie będą miały uzasadnienia, ponieważ wkrótce w Kosowie może zabraknąć żywych Albańczyków. Sąsiedzi Jugosławii - Chorwaci i Bośniacy - oficjalnie współczują narodowi serbskiemu, ale ludzie dodają od siebie - niech i oni poznają na własnej skórze jak to boli. Wszystko wskazuje na to, że zbliża się krwawe zakończenie konfliktu na Bałkanach. Plan sprzed dziesięciu lat powiódł się, a komuniści utrzymali władzę i przywileje. Na oczach świata spełnia się sen Milos?evicia - Serbia bez opozycji i bez Albańczyków. Niedługo konflikt na Bałkanach się zakończy. Tak czy owak reżim w Belgradzie upadnie, ale co dalej? W Serbii są setki polityków gorszych od Milos?evicia. Trudno będzie wybrać nową demokratyczną, nienacjonalistyczną władzę. Jedyny znany na zachodzie serbski "opozycjonista" Vuk Dras?ković (obecnie wicepremier) też jest zaciekłym nacjonalistą. Właściwie tylko tym różni się od Milos?evicia, że jest zwolennikiem gospodarki rynkowej. W zachodnich armiach żołnierz po walce, w której giną ludzie, odsyłany jest na rozmowę do psychologa. Naród serbski składa się z milionów wspaniałych, ciepłych i na co dzień gościnnych ludzi. By mogli oni żyć zgodnie z innymi narodami, potrzebna jest im dzisiaj długa zbiorowa terapia i mądrzy przywódcy, których akurat na wolności i wśród żywych nie ma.
Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.