Lekcja na ekranie

Lekcja na ekranie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Klik uczy czytać, Barbie projektować modę, a Liczaki wyjaśniają matematykę - z edukacyjnych multimediów polskie dzieci korzystają dużo chętniej niż z nudnego podręcznika czy klasycznej encyklopedii.
- Multimedialna nauka jest efektywna, bo angażuje wszystkie zmysły. Nie może jednak zastąpić rozmowy z rodzicami albo nauczycielem. Wielogodzinne przesiadywanie przed komputerem grozi kilkulatkowi wyobcowaniem i utratą kontaktu z rzeczywistością - ostrzega dr Barbara Smolińska z Laboratorium Psychoedukacji.
Multimedia stanowią coraz większą część materiałów edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Po multimedialnych encyklopediach, atlasach i kursach języków obcych przyszła kolej na interaktywne śpiewniki, tablice pierwiastków, a nawet kursy rysowania komiksów. Symulacje reakcji chemicznych, animowane pokazy geometrii czy pracy serca, dyktanda, archiwalne nagrania przemówień i protestów z okresu PRL przyciągają niekonwencjonalną grafiką, pomysłowością i łatwością obsługi. - Świat wirtualny jest atrakcyjniejszy, bardziej syntetyczny. Dlatego szkoła poświęcająca całą godzinę na omówienie jednego zagadnienia coraz częściej przegrywa z techniką medialną. Przecież nawet małe dzieci uprawiają dziś channel surfing, bo nie są w stanie skupić na dłużej uwagi na jednym programie - przekonuje prof. Wacław Strykowski z Katedry Technologii Kształcenia Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wraz z zespołem stworzył on koncepcję kształcenia multimedialnego, zakładającą współistnienie w procesie nauczania tradycyjnych i nowoczesnych środków dydaktycznych.
Multimedia stają się znakomitą kontrpropozycją nie tylko dla nudnych wykładów czy schematycznych ćwiczeń. Z powodzeniem zastępują też nauczycieli, którzy - zamiast ciekawości świata - wzbudzają niekiedy w uczniach strach, złość albo zniechęcenie. Program multimedialny jest dość drogi (100-200 zł), ale naukę nawet najbardziej znienawidzonego w szkole przedmiotu pozwala traktować jako zabawę i współzawodnictwo. To zaś - jak twierdzą psycholo- dzy - sprzyja szybszemu i lepszemu przyswajaniu wiedzy. - Przyzwyczajone do multi- mediów dziecko jest tradycyjną książką po prostu znudzone. Tymczasem lekcja na ekranie wywołuje emocje, które są świetnym bodźcem do nauki. Poza tym słabe oceny wystawione przez komputer pozostają tajemnicą. Nie wzbudzą gniewu rodziców, tylko będą dopingować do zdobycia lepszego wyniku - mówi prof. Edward Polański z Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego.
Komputer ma już co dziesiąty Polak - wynika z badań SMG/KRC. Najczęściej jest on wykorzystywany do gier (67,2 proc.) i do nauki (44,6 proc.). Wyposażenie szkół nadal jednak odbiega od standardów przyjętych w krajach zachodnich, gdzie multi- medialne programy edukacyjne wykorzystywane są już w przedszkolu. Uczniowie tylko co piątej polskiej szkoły podstawowej i średniej mają dostęp do komputera - informują badacze z UAM w Poznaniu. Najczęściej wykorzystywany jest on wyłącznie na lekcjach informatyki. - Zalety używania programów multimedialnych są niepodważalne, ale aby nauczyciel mógł z nich korzystać, na każdym biurku uczniowskim powinien stać komputer. Którą szkołę na to stać? Przecież nawet telewizor lub wideo są często zamykane na klucz w gabinecie dyrektora - mówi dyrektor jednej z warszawskich szkół średnich.
Zwolennicy lekcji na ekranie przekonują, że multi- media uczą dzieci koncentracji, potrafią zmobilizować do wykonywania ćwiczeń do końca, a w razie porażki zachęcają do ciągłego ponawiania próby. Kilkuletni użytkownicy programów najczęściej chwalą komputer za to, że jest cierpliwy, nie krzyczy i nie stawia jedynek. Nie trzeba się go bać ani oszukiwać. Ich starsi koledzy doceniają także inne zalety multimedialnych lekcji: programy nie są nudne, dzięki czemu czterdzieści pięć minut spędzone przed komputerem mija znacznie szybciej niż w szkolnej ławce. - Dla małego dziecka słowo jest puste, przemawia do niego obraz. Kilkulatek chłonie go całym sobą. Przekaz audiowizualny wymusza aktywność, działa na sferę emocjonalną. To sprzyja nie tylko pogłębianiu wiedzy, ale też kształtowaniu postaw i przekonań - mówi prof. Strykowski.


Programy multimedialne dla dzieci i młodzieży stanowią coraz większą konkurencję dla tradycyjnej szkoły

Pedagodzy polecają programy multimedialne jako pomoc w indywidualnej nauce albo formę korepetycji, gdy uczeń jest długo nieobecny w szkole. Jednak rodzice fundujący dziecku najnowszy CD-ROM nie mogą się oszukiwać, że siedmiolatek, który ma problemy z czytaniem, nadrobi zaległości dzięki lekcjom z komputerem. Złośliwi twierdzą nawet, że popularność multimediów dla dzieci wzięła się właśnie stąd, że rodzice w końcu odkryli receptę na "święty spokój": nawet najbardziej ruchliwa pociecha posadzona przed ekranem komputera potrafi wytrwać w ciszy i skupieniu kilka godzin. - Rodzice ciągle powinni towarzyszyć dziecku, tłumaczyć, podpowiadać i przede wszystkim kontrolować czas spędzany przed ekranem. W ten sposób mogą też zachęcić dziecko do ciągłego poszukiwania, pogłębiania wiedzy o świecie - mówi dr Bożena Muchacka z Katedry Pedagogiki Przedszkolnej i Wczesnoszkolnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. - Trzeba też pamiętać, że sam dostęp dziecka do zasobów wiedzy nie oznacza wcale, że przyswoi ono te wszystkie wiadomości - zauważa prof. Strykowski.
Obecność rodzica lub opiekuna to najskuteczniejsza recepta na największe zagrożenie ze strony komputera: ucieczkę dziecka w wirtualną rzeczywistość, bardzo często fałszywą. Do rąk przedszkolaka może trafić "program edukacyjny", z którego dowie się, że Wisła nie wpada do morza, a serce jest po prawej stronie ciała. Dowodem na poprawność merytoryczną programu jest rekomendacja MEN. Na razie ma ją kilkadziesiąt multimedialnych programów edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Aby ją zdobyć, producent musi uzyskać pozytywną opinię dwóch rzeczoznawców z listy sporządzonej przez ministerstwo. Nie jest jednak do tego zobowiązany. - Dlatego w niektórych dostępnych na polskim rynku multimedialnych programach edukacyjnych można znaleźć elementarne błędy. To wina m.in. niewłaściwie uregulowanego problemu ich recenzowania. W razie wydania opinii negatywnej producent, zamiast poprawić program, szuka innych rzeczoznawców. Trud mu się opłaca, bo rekomendacja MEN kwalifikuje program jako pomoc szkolną, od której podatek VAT to 7 proc., a nie 22 proc. - mówi prof. Bronisław Rocławski z Zakładu Logopedii Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej w Warszawie.
Recenzenci ostrzegają też przed programami z Zachodu, zbyt wiernie tłumaczonymi na nasz język i nie uwzględniającymi polskich realiów. Zbyt często producenci stawiają na atrakcyjność, zapominając o walorach edukacyjnych czy choćby estetycznych. - Program edukacyjny nie może przypominać bezmyślnej telewizyjnej gry - zauważa dr Małgorzata Żytko z Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Niedawno recenzowała program mający pomagać w nauce ortografii: - Przypominał grę kosmiczną: dzieci odwiedzały różne planety i w pewnym momencie były "bombardowane" przez wyrazy. Należało zestrzelić słowa z błędem ortograficznym. Wszystko działo się jednak w tak błyskawicznym tempie, że dziecko nie miało szansy, by zastanowić się nad odpowiedzią. Po prostu strzelało automatycznie. - Taki program, gdzie dziecko "strzela do błędów", może przynieść wręcz odwrotne efekty. Kilkulatek będzie przecież szukał na ekranie złych form ortograficznych i istnieje ryzyko, że właśnie ich się nauczy - dodaje prof. Polański.
Szczególnie niebezpieczne mogą być programy eksponujące przemoc i okrucieństwo. Ostrożność w wyborze CD-ROM-u powinna być tym większa, im młodszy będzie jego użytkownik. - Przedszkolak, który zamiast spokojnie układać na ekranie literki albo razem z sympatycznym bohaterem rozwiązywać łamigłówkę, musi przed kimś uciekać i kogoś zabijać, przeżywa bardzo silny stres. Tak skonstruowany program nie zachęca do pogłębiania wiedzy, wręcz przeciwnie, może poważnie zaszkodzić - tłumaczy dr Bożena Muchacka. Prof. Rocławski potwierdza, że ryzyko upodobnienia się programów edukacyjnych do gier rozrywkowych jest bardzo duże. - Te ostatnie w większości żerują przecież na najniższych ludzkich instynktach: nienawiści, żądzy zabijania. Kto wie, czy za kilka miesięcy nie powstanie program, w którym dziecko będzie miało za zadanie rozstrzelać literki. "Nauka" w takiej formie ma w sobie wiele agresji. I chociaż MEN nie zatwierdzi tego programu, to i tak trafi on do sklepów - przewiduje prof. Rocławski.
Czy wszechobecność komputerów zniechęci dzieci do "prawdziwego życia" i czytania tradycyjnych podręczników? - Mam nadzieję, że będzie odwrotnie: siedmiolatek, który obejrzy program o wierszach Jana Brzechwy, zaciekawiony sięgnie po książkę. Kiedy polskie szkoły pokonają przeszkody techniczne i finansowe, program multi- medialny stanie się jednym z wielu wykorzystywanych przez nauczycieli środków dydaktycznych. Wtedy dzieci zaczną traktować komputer jako narzędzie pomocnicze, a nie superatrakcję - mówi dr Małgorzata Żytko. - Nie uchronimy naszych dzieci przed wirtualną rzeczywistością, jednak oglądanie zwierzątek na szklanym ekranie nigdy nie zastąpi przedszkolakowi wizyty w prawdziwym zoo czy spaceru z mamą po parku - uważa dr Barbara Smolińska. Z kolei prof. Rocławski przewiduje: - W przyszłości zwaliste tomy zostaną przecież zastąpione przez dyskietki. Dzieci w szkołach będą korzystać z elektronicznych podręczników. Nie demonizowałbym więc roli komputera jako narzędzia odciągającego od książek. Oczywiście, sama książka nigdy nie zginie, ale będzie na pewno droższa, dostępna tylko dla wąskiego grona.
Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: