Serca miast

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czym różni się warszawski Nowy Świat od paryskich Champs Elysées, moskiewskiej ulicy Twerskaja, londyńskiej Oxford Street czy Via del Corso w Rzymie?
Nie tylko tym, że okrzyknięto go najruchliwszą arterią handlową świata. - Również tym, że będąc jedną z najchętniej odwiedzanych ulic świata, nie tętni życiem przez całą dobę. Od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano obowiązuje tu cisza nocna - zauważa Marcin Makulec, właściciel restauracji St. Traffo na Nowym Świecie. - W przeciwieństwie do rywalek z całego świata naszej ulicy ciągle brakuje kolorytu. Polscy architekci jakby wciąż obawiali się barw, reklam. W wielu miastach istnieje na przykład specjalna pula na "ożywienie ulic". Z tych funduszy wynajmuje się między innymi ulicznych grajków. Nam tego brakuje - dodaje Wojciech Bazarnik, prezes Stowarzyszenia Nowy Świat.
Nowym Światem przechodzi w ciągu godziny nawet 14,4 tys. pieszych - wynika z raportu niemieckiej firmy doradczej Blumenauer Immobilien Research. Ta warszawska ulica o długości niespełna kilometra bije na głowę drugą w rankingu Pitt Street w Sydney (prawie 11,9 tys. pieszych) czy zajmującą trzecie miejsce słynną londyńską Oxford Street, którą przemierza w ciągu godziny ponad 9,2 tys. osób. Według autorów zestawienia, Nowy Świat jest atrakcyjny również z tego względu, że w porównaniu z innymi ulicami świata relatywnie niskie są tu ceny wynajmu powierzchni. Podczas gdy na Causeway Bay w Hongkongu za metr kwadratowy najemca płaci nawet 275 funtów, na Nowym Świecie - tylko 25-35 funtów.
Opinię analityków nie do końca podzielają działający na Nowym Świecie kupcy. - Ludzie odwiedzają tę ulicę nie dlatego, że jest atrakcyjna, ale dlatego, że w jej pobliżu znajduje się dużo urzędów, ministerstw, szkół. Nie wszystkie osoby są spacerowiczami, większość najprawdopodobniej urywa się z pracy, żeby coś załatwić. Ponadto Warszawę gnębią problemy komunikacyjne: brakuje metra czy parkingów podziemnych. W innych stolicach ludzie znikają pod ziemią, u nas muszą chodzić po chodnikach - mówi Wojciech Bazarnik.
Nowy Świat, uznany za najruchliwszą polską arterię handlową, nie kusi wystawnymi dekoracjami i mnogością oferty handlowej. Przed Wielkanocą zabrakło ulicznych dekoracji, natomiast bożonarodzeniowe zniknęły zaledwie przed kilkoma tygodniami. Wystawom sklepowym na Nowym Świecie brakuje jednorodności, a przemieszaniu stylów sprzyja to, że obok ekskluzywnych butików działają szare "placówki handlowe". - Tu każdy robi, co chce. Wbrew pozorom wielu właścicieli lokali nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważna dla elitarności i klimatu ulicy jest dbałość o wystrój i dekoracje - twierdzi Bazarnik. - Przyjęliśmy kryteria ogólne wynikające z usytuowania pomieszczeń; w piwnicy nie może powstać sklep, a drugie piętro przeznaczone jest zazwyczaj na biura. Lokalizacja ulicy determinuje również branże: nie można tu otworzyć na przykład centrali rybnej - mówi Irmina Augustyniak z Administracji Domów Komunalnych nr 9, administrującej Nowym Światem.
Wiosną i latem niektóre kawiarenki i restauracje otwierają swoje ogródki. Wówczas można zjeść pączka w ogródku Bliklego, wypić piwo w pubie EMPiK czy przekąsić coś w Kuchciku. Niektóre sklepy - np. Pasadena czy Claire - wystawiają na zewnątrz stelaże z ubraniami czy obuwiem. Podobnie jest w Krakowie - na rynku i przy pobliskich ulicach działa kilkaset restauracji, pubów oraz kawiarni. Rynek jest zresztą jednym z niewielu miejsc w Krakowie, gdzie latem po północy jest tak tłumnie jak w dzień na warszawskim Nowym Świecie. Wraz z Floriańską i Grodzką stanowi on część największej arterii handlowej Krakowa, tzw. Drogi Królewskiej. Tylko na tych dwóch ulicach zarejestrowanych jest - jak podaje Wydział Handlu Urzędu Miasta Krakowa - ok. 270 lokali handlowych. Miasto nie ingeruje w ich branże. Jedyne ograniczenia dotyczą wystaw i reklam, gdyż niemal wszystkie sklepy w centrum miasta usytuowane są w zabytkowych kamienicach. Zdaniem Stefana Sapety, prezesa zarządu Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej, handel na głównych arteriach Krakowa utrudniają zbyt wysokie czynsze w niektórych kamienicach. - Traci na tym nie tylko kupiec, który musi sobie znaleźć nowy lokal, lecz także właściciel kamienicy, który w czasie poszukiwań kolejnego klienta nie otrzymuje pieniędzy za wynajem - przypomina Sapeta. Chcąc wynająć lokal na Grodzkiej, za metr kwadratowy trzeba zapłacić od 120 zł do ponad 200 zł. Być może dlatego przeważają ekskluzywne sklepy odzieżowe (np. Deni Cler czy Pierre Cardin), restauracje i kawiarnie, których nie powstydziłyby się inne europejskie miasta. - Gdy przyjeżdżają do mnie goście z zagranicy, podkreślają, że lokale te przypominają wystrojem podobne miejsca w Wiedniu czy Paryżu - mówi Andrzej Gołaś, prezydent Krakowa.


Na liście najruchliwszych arterii handlowych świata znalazł się warszawski Nowy Świat

Pod pewnym względem zarówno warszawski Nowy Świat, jak i krakowskie ulice mogą jeszcze konkurować z Oxford Street - znaną nie tylko z tego, że mają tu swe siedziby największe sieci sklepowe, ale również z nielegalnego handlu. Najtłumniej odwiedzają to miejsce turyści. Niektórzy londyńczycy twierdzą, że wybierają się tam najwyżej raz na pięć lat. Sprzedawcy "markowych" perfum, okularów i koszulek zjawiają się i znikają jak kamfora, gdy w okolicy pojawi się policja. Mniej wyrobieni turyści łatwo dają się nabrać na okazję kupienia perfum "Chanel 5" za dziesięć funtów (kilkakrotnie mniej niż w sklepie obok) albo biżuterii, która później okazuje się kawałkiem taniego metalu. Zdarza się, że sprzedawcy tanich koszul lub skarpetek prawem kaduka zajmują opustoszałe sklepy. Luki w prawie umożliwiają bowiem przedsiębiorczym handlowcom wątpliwego pokroju przejąć pusty lokal. Stąd kontrasty na tej samej ulicy: jest tu zarówno ekskluzywny Selfridges, jak i sklep z byle jakimi koszulami za pół ceny. Barów mlecznych nie ma, ale funkcjonuje McDonald?s oraz sklepiki z pizzami i kanapkami. Jest także duży supermarket spożywczy Tesco - obsługuje głównie turystów i pracowników okolicznych sklepów i biur. Przy Oxford Street znajdują się bowiem nie tylko sklepy, lecz także agencje pośrednictwa pracy i szkoły językowe. Tradycja kupiecka zrodziła się na Oxford Street pod koniec XIX w. Wcześniejsze zakłady tapicerskie, sklepy meblarskie i szewskie (niektóre z nich funkcjonują do dziś) zaczęły ustępować miejsca domom handlowym. Jednym z najbardziej znanych jest Selfridges, mieszczący się w kilkupiętrowym okazałym budynku. Na parterze - podobnie jak w innych placówkach tego typu - znajdują się stoiska z kosmetykami; w dziale spożywczym można kupić delicje kuchni całego świata, również kiełbasę wiejską bądź myśliwską. Klienci nabywają tu przede wszystkim ubrania i galanterię. Równie znane sieci to D.H. Evans, British Home Stores i niezwykły John Lewis. Przy Oxford Street ma swoją siedzibę największy oddział sieci Marks & Spencer (niedaleko stacji metra Marble Arch, od zachodniej strony), w pobliżu stacji Bond Street znajdują się dwa sklepy muzyczne HMV (His Master?s Voice) oraz Virgin Megastore, największy Body Shop (artykuły kosmetyczno-higieniczne), a także po kilka oddziałów takich sieci, jak Sock Shop (artykuły pończosznicze), Tie Rack (krawaty i apaszki), Benetton, Dixon?s (elektronika), Stefanel oraz Next (ubrania).
Zupełnym przeciwieństwem londyńskiej arterii jest Twerskaja w stolicy Rosji. Przy tej alei mieszczą się niemal wyłącznie luksusowe sklepy, drogie nocne kluby i hotele. Znajdujące się tu nieruchomości należą do najdroższych w Moskwie. Mer Jurij Łużkow dba o to, by na szyldach pojawiały się tylko renomowane nazwy największych i najbogatszych firm. Jeszcze w XIX w. powstał tu wielki sklep kupca Jelisiejewa. Do dziś stylowo wyposażone wnętrza tych delikatesów przyciągają klientów z całego świata. W czasach ZSRR Jelisiejew był zwykle lepiej zaopatrzony niż inne stołeczne sklepy i zawsze ustawiały się tu większe niż gdzie indziej kolejki. W restauracji Centralnaja (kilkadziesiąt metrów dalej w stronę Kremla) nigdy nie było wolnych miejsc, choć sala świeciła pustkami. Na Twerskiej, dawniej Gorkiego, zawsze było dostojnie i metropolitalnie. Czasy jej świetności zaczęły się dopiero na początku lat 90. Najpierw pojawił się butik Diora, potem salon fryzjerski i sklep Yves Rocher. Zapachniało zachodnią cywilizacją i europejskimi cenami. Nie wolno tu eksperymentować architektonicznie. Nigdy nie pojawią się tutaj wieżowce ani budynki ze szkła i aluminium. Twerskaja ma zachować swe dawne oblicze, czyli moskowskij modern (styl moskiewskiej burżuazji z początku XX w.). Stare, niefunkcjonalne kamienice są burzone, ale pozostawia się ich fasadę. W ciągu ostatnich lat powstało tu kilka pięciogwiazdkowych hoteli, m.in. sieci Marriott i Sheraton. Twerskaja jest w nocy bajką,
Disneylandem - przekonują moskwianie. Taki efekt uzyskano, artystycznie podświetlając fasady kamienic. Twerskaja błyszczy czystością. Na każdym skrzyżowaniu milicjanci z drogówki ze specjalnych budek sami sterują światłami. Dzięki temu samochody nie stoją, choć po ośmiu pasach ruchu w obie strony wolno przesuwa się gęsty strumień tysięcy pojazdów. Tylko jednej sprawy władzom rosyjskiej stolicy nie udało się rozwiązać od lat. W Moskwie nie ma ulic z "czerwonymi latarniami", dlatego nocą co najmniej kilkaset z kilkudziesięciu tysięcy moskiewskich prostytutek opanowuje bramy Twerskiej.
Paryskie Pola Elizejskie nie są miejscem do mieszkania. Trudno uzyskać precyzyjne informacje o właścicielach budynków na tej ulicy o długości zaledwie 1,9 km. Mówi się, że wiele budynków wykupili szejkowie naftowi. Tak czy inaczej - właściciele tych nieruchomości nie chcą mieć kłopotów z lokatorami mieszkań i jeśli decydują się na wynajem, ich klientami są firmy, które zamierzają tam założyć swoje biura czy salony handlowe. Na Champs Elysées salony sprzedaży otworzyły największe firmy samochodowe: Alfa Romeo, Citroën, FIAT, Mercedes, Peugeot, Renault, Volvo. To samo dotyczy wielu linii lotniczych, m.in. Air France, British Airways, Aerofłot. Bardzo charakterystyczne dla Pól Elizejskich są supereleganckie pasaże handlowe, niepozornie zaczynające się w bramach. Dopiero po wejściu okazuje się, że ciągną się daleko w głąb zabudowań, zwykle przynajmniej na dwóch poziomach. Przeważają sklepy z biżuterią, markową odzieżą i luksusowymi kosmetykami. Champs Elysées są też dużym centrum rozrywki z wytwornymi kinami i jednym z najbardziej znanych paryskich kabaretów - Lido. Nie brakuje lokali gastronomicznych: od najbardziej ekskluzywnych, jak Café Fouguet?s, po McDonalda. Przestrzeń finansową i jakościową między nimi wypełnia wiele typowo paryskich kafejek i restauracji. O ile wynajęcie samego lokalu reguluje umowa z właścicielem budynku, o tyle na otwarcie tarasu na chodniku trzeba mieć koncesję od miasta. Za metr kwadratowy chodnika trzeba zapłacić - jeśli taras nie jest kryty - od 55 do 441 franków (36-290 zł) rocznie. Nazwa "Pola Elizejskie" pojawiła się dopiero w 1709 r. W czasach Henryka IV były tu jeszcze prawdziwe pola, a nawet bagniska. W 1616 r. powstała w tym rejonie pierwsza aleja z prawdziwego zdarzenia. Dopiero ponad 200 lat później Champs Elysées stały się ulubionym miejscem przejażdżek i przechadzek bogatej socjety.
Zaprzeczeniem gracji i przepychu Pól Elizejskich jest najbardziej ruchliwa, handlowa ulica Rzymu - Via del Corso, prowadząca od centralnego Plazza Venecia do Plazza del Popolo. W ciągu ostatnich lat znacznie została przekształcona. Miejsce tradycyjnych, powstałych w ubiegłym stuleciu sklepów i atelier (krawieckich, jubilerskich itp.) zajęły nowoczesne shopy z dżinsami, foot-lockersy i fast-foody. Zakupy robią tam głównie teenagers zapatrzone w telewizyjne reklamy, czyniące z niektórych marek status-symbols. Przez Via del Corso przelewają się tłumy turystów. Przy tej ulicy znajdują się także siedziby rządu i parlamentu oraz kilka hoteli, m.in Plaza (gdzie zatrzymali się np. Madonna), Take That. Ceny wynajmu lokali handlowych są tu horrendalne: wysokość miesięcznego czynszu za 100 m2 sklepu sięga 100-300 mln lirów (60-180 tys. dolarów). Na Via del Corso tylko towar ma gorszą jakość. Prawdziwie eleganckie damy z całego świata zaopatrują się na pobliskiej Via Condotti i w kwadracie między placem Hiszpańskim a Plazza del Popolo, Via del Corso i Via del Mercede. Właśnie tam znajdują się butiki wszystkich najsłynniejszych projektantów mody, jubilerów, producentów dodatków. Za fular można tu zapłacić nawet 500 dolarów. I to w prźt-ą-porter, bo kreacje szyte na zamówienie nie kosztują mniej niż 50 tys. dolarów, a często trzeba wydać nawet pół miliona dolarów.
Doskonałym przykładem ilustrującym funkcjonowanie współczesnego "wielkiego targowiska" jest Lizbona. Po tragicznym trzęsieniu ziemi w 1755 r. od podstaw stworzono w niej całą infrastrukturę i wyłącznie handlowe dzielnice. Dolne Miasto - Baixa - było niegdyś centrum portugalskiego imperium kolonialnego. Dziś drogie, nowoczesne sklepy i salony szanujących się dyktatorów mody, tradycyjne składy oraz drogie hotele i restauracje znajdują się na Avenida Liberdade, czyli portugalskich Polach Elizejskich. Natomiast Guerra
Junquero jest ulicą ekskluzywnych salonów designerskich, gdzie zaopatrują się portugalskie damy (głównie z "de" przed nazwiskiem) oraz przedstawicielki afrykańskiej arystokracji, potrafiące zapłacić rachunek opiewający na ponad 5 tys. euro. Jej przedłużenie stanowi Avenida Roma, gdzie oferowane są towary na każdą kieszeń. Nową pasją lizbończyków są centra handlowe - kompleksy z 650 sklepami, ponad 50 restauracjami, 10 kinami, kilkoma supermarketami, a nawet wesołym miasteczkiem. Najnowszy tego typu obiekt nosi nazwę Colombo.
Choć Nowy Świat stał się jedną z najruchliwszych arterii świata, musi sporo nadrobić, by dorównać wielkomiejskości i rozmachowi swych konkurentek. Z powodzeniem może jednak rywalizować z innymi rodzimymi arteriami: Świdnicką we Wrocławiu (jedną z najstarszych polskich ulic, wytyczoną na początku XIII w.; znajduje się tam dużo domów handlowych, m.in. największy w kraju PDT), Grunwaldzką w Gdańsku (największe skupisko sklepów wszelkich możliwych branż, znana jest również restauracja Cristal należąca do Ryszarda Kokoszki, przyjaciela domu Wałęsów), Piotrkowską w Łodzi (mieści się tu większość łódzkich galerii; każdy wie, że salon sztuki ulokowany poza nią nie będzie się liczył; podobnie jest ze sklepami, restauracjami, bankami) czy poznańskim Świętym Marcinem (jedną z najbardziej uniwersalnych ulic w Polsce). - Ta główna ulica centrum Poznania z budynkami pochodzącymi z przełomu XIX i XX w. to kolorystyczny i architektoniczny żywioł - przekonuje Włodzimierz Figan, plastyk. Jest tu zarówno kościół św. Marcina, którego początki datuje się na XI stulecie, jak i biura projektowe, nowe budynki licowane klinkierem oraz dziesiątki sklepów. Poznaniacy podkreślają, że na tej ulicy można dobrze zjeść (m.in. w chińskiej restauracji), kupić słynne rogale marcińskie, urządzić mieszkanie, korzystając z oferty salonów meblowych czy wielu galerii, pójść do kina, a także wybrać ślubną lub wieczorową suknię w największym chyba poznańskim centrum mody ślubnej. W bramach i bocznych uliczkach ukryte są kafejki, kwiaciarnie i sklepiki.
Polskie ulice, wprawdzie wciąż mniej tętniące życiem niż ich zachodnie odpowiedniczki, zmieniają charakter. - W latach 80. polska ulica służyła głównie do przechodzenia. Była lodowata, szara i opustoszała - przekonuje prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog. - W tym samym czasie ulica paryska była zadbana i kolorowa, a mieszkańcy miasta troszczyli się o nią. Po upływie dekady zauważam zaskakującą różnicę w naszym podejściu do ulic: ludzie zaczynają doceniać wspólną przestrzeń, jaką one tworzą, i spotykają się w niej.

Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.