Dyktatorzy opinii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dzieje kłamstwa w historii
Kłamstwo historyczne, za jakie uznano książkę "Tematy niebezpieczne" Dariusza Ratajczaka z Uniwersytetu Opolskiego, stało się niedawno jednym z głównych tematów polskiego życia publicznego. Autor zanegował "plan systematycznego wymordowania Żydów europejskich" i "istnienie komór gazowych do masowego uśmiercania Żydów". Wyraził też wiele innych kuriozalnych poglądów, jak ten, że światem rządzą sataniści w osobach masonów, którymi są przede wszystkim Żydzi. "Kłamstwo oświęcimskie", a przed nim inne spektakularne próby wprowadzenia w błąd opinii publicznej mają długą historię. W ciągu wieków setki razy usiłowano zmistyfikować i przekłamać fakty na użytek całych narodów. Dla naszego kręgu kulturowego wielkie kłamstwo zaczyna się od ukrzyżowania Chrystusa pod zarzutem bluźnierstwa. Dzisiaj Weddig Fricke dowodzi, że Rzymianie ukrzyżowali Jezusa jako buntownika. W XVI w. Hiszpanie i Portugalczycy dokonywali rzezi rdzennej ludności Ameryki Południowej, głosząc, że krzewią chrześcijańską wiarę i nawracają pogan. Ten sam motyw wcześniej występował w wypadku Krzyżaków. I tu, i tam autentyczna krwawa krucjata mieszała się z pospolitą grabieżą i zbrodnią. Również w XVI stuleciu w czasie reformacji katolicy i protestanci oskarżali się wzajemnie o mordy - jedni i drudzy łgali na temat własnej niewinności. Pod hasłem obrony wiary wygnano z Francji setki tysięcy hugenotów, tak jak dzisiaj wypędza się Albańczyków z Kosowa. Kłamstwo historyczne nabrało nowego rozpędu dopiero wtedy, gdy pojawiła się opinia publiczna. A ta skrystalizowała się w epoce oświecenia wraz z rozszerzającym się wpływem wysokonakładowej prasy. Czytali ją ówcześni prawnicy, lekarze, profesorowie, bankierzy i przedsiębiorcy. W kłamstwo historyczne należało więc także zaangażować "autorytety". Przykładem wykorzystania takich działań do wielkiej manipulacji stały się rozbiory Polski. Zamysł podziału naszego kraju sami rozbiorcy musieli jednak uznać za niegodny, a Fryderyk II i Katarzyna chcieli uchodzić w oczach Europy za władców chrześcijańskich, cywilizowanych i oświeconych. Wszak Katarzyna z myślą o Europie pisała płomienne manifesty "do dzielnych Korsykanów, obrońców swojej ojczyzny i wolności". Tym bardziej trzeba było przygotować dla opinii publicznej kłamstwo, które ukryłoby to, co się naprawdę stało.

Możliwości kryły się w fatalnej opinii, jaką Polska miała w tym czasie - uznawana była za kraj anachroniczny, zacofany. Oczywiście, nie należało wspominać, że trzy czarne orły od początku XVIII w. torpedują wszelkie wysiłki polskich reformatorów po to, by utrzymać ją jak najsłabszą i w stanie bezrządu. Należało również przemilczeć wady własnych krajów. W latach 1771-1772 król pruski napisał satyrę na konfederację barską; dowodził w niej, że jest ona kierowanym przez Boginię Głupotę dziełem ciemnych mnichów i magnatów. Przewodzący jej biskup kijowski nie dysponuje wprawdzie biblioteką, ale ma za to obraz przedstawiający rzeź protestantów przez katolików w noc św. Bartłomieja. Pamfletów na Polaków ukazywało się bez liku - jeden przypisywał naszej nacji to, że pochodzi od orangutana. Fryderyk II od lat urabiał opinię Zachodu w tym kierunku, karykaturalnie wyolbrzymiając niedostatki Rzeczypospolitej. Do Jeana Le Rond d?Alemberta pisał: "Biednych tych Irokezów będę się starał oswoić z cywilizacją europejską". W liście do Woltera z 1773 r. dowodził, że jedynym krajem, do którego można porównywać Polskę, jest dzika - w tym czasie - Kanada. Nasza ojczyzna miała być oazą anarchii, zacofania i niewoli ludu. Ostatecznie więc - brzmiała teza - nie została rozebrana, lecz popełniła samobójstwo albo zapadła się pod własnym ciężarem. Równoległym tropem szły starania o wskazanie "odwiecznych praw" rozbiorców do zagarniętych ziem, a potem legalizacja rozbiorów przez organizowanie w Polsce sejmów rozbiorowych i konfederacji targowickiej. W oficjalnym manifeście z 1772 r. caryca nazywała rozbiór "przywróceniem w Polsce spokoju i porządku, utrzymaniem konstytucji i wolności narodowej". Łaskawie też wyrzekła się zwrotu części terytoriów, które Rzeczpospolita dawniej miała zagrabić Rosji. W 1793 r., kiedy Rosjanie zajęli Warszawę, Katarzyna ogłosiła, że odzyskała kolebkę państwowości rosyjskiej. Pojawiło się też łgarstwo o jakobińskim ("bezbożnym i rozwiązłym") zagrożeniu, które zrodziło się w Polsce. W patencie Fryderyka Wilhelma II do mieszkańców Wielkopolski z 1793 r. czytamy idiotyzmy, że naród polski od wieków napadał na swoich zachodnich sąsiadów ("pruskie kraje przez częste najazdy uraził"), niepokoił jego mieszkańców "i źle się z niemi obchodził". Dowiadujemy się także o rewolucyjnym duchu i zamysłach zniszczenia religii chrześcijańskiej. Płyną z tego konkluzje, że nie ma innego sposobu, jak polskie prowincje inkorporować do Prus "i przez to wszelkiemu złemu, coby z trwałości teraźniejszych jej rozruchów wyniknąć mogło, zabieżać". Przy ostatecznym dobiciu Polski w 1795 r. ani Rosja, ani Prusy nie fatygowały się już, by cokolwiek tłumaczyć, ale po prostu informowały, jak przebiegają nowe granice. Caryca dorzuciła do tekstu ponure szyderstwo, że mając "tyle dowodów pieczołowitości naszej o dobro wasze", Polacy jej się za to odwdzięczą. Wielkie kłamstwo było cechą immanentną reżimów totalitarnych: przede wszystkim III Rzeszy i ZSRR, a w stadium przedszkolnym również PRL. Jego niedobitki błąkają się jeszcze po świecie. Najbardziej aktualny przykład to reżim Milos?evicia, który wprowadził cenzurę, zlikwidował niezależne źródła informacji i systematycznie okłamuje Serbów na temat tego, co dzieje się w Kosowie. Po fali publikacji odkłamujących wydarzenia II wojny światowej słabo zdajemy sobie sprawę z tego, z jak gigantycznymi manipulacjami związane były posunięcia ówczesnych agresorów. W eseju o propagandzie nazistowskiej Ernst Bloch napisał: "Ludzie chcą może być oszukiwani, ale na pewno nie chcą, by ich zanudzano". Jego zdaniem, łgarstwa komunistyczne były nudne, natomiast nazizm o wiele silniej oddziaływał na wyobraźnię - rzecz jasna - niemiecką.

Radziecką agresję z 17 września 1939 r. propaganda radziecka przedstawiała jako "wyzwolenie Białorusi i Ukrainy". Mikołaj Bułganin, przemawiając do Białorusinów po agresji na Polskę, stwierdził: "Kochajcie wyzwolicielkę waszą - sławną i mądrą partię leninowsko-stalinowską, kochajcie i ściślej zwierajcie swoje szeregi dookoła wielkiego wyzwoliciela narodów, naszego wielkiego Stalina". W podobnym tonie przez wiele lat po wojnie deprecjonowano na przykład powstanie warszawskie. Przewodniczący PKWN Edward Osóbka-Morawski mówił o nim: "To wynik nieodpowiedzialnej podstępnej gry, podjętej przez klikę sanacyjną, która z brudnych pobudek żądzy władzy nad narodem". Propagandzie radzieckiej sekundowała hitlerowska. Centralą nazistowskiego kłamstwa było ministerstwo propagandy ProMi (Propagandaministerium). We wrześniu 1939 r. wyszła stąd wytyczna, aby w stosunku do działań wojennych w Polsce nie używać określenia wojna, a jedynie "działania bojowe", które zostały wywołane przez polskie ataki. Zachodnioeuropejskich dyplomatów uspokajano stwierdzeniami, że Niemcy znalazły się w stanie "wrogich działań" z Polską, ale "stanu wojny we właściwym tego słowa znaczeniu jednak nie ma". Dopiero 3 września po wypowiedzeniu wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię mówiono o wywołaniu konfliktu przez "brytyjskich podżegaczy wojennych". W prasie niemieckiej o Warszawie pisano wyłącznie jako o "twierdzy Warszawa", co pozwalało usprawiedliwić bombardowania obiektów cywilnych. Po zakończeniu kampanii w niemieckich publikacjach zaczęły się ukazywać sfałszowane zdjęcia opatrzone podpisami, że są to wizerunki wsi niemieckich albo zamieszkanych przez ludność pochodzenia niemieckiego, spalonych przez wojska polskie. Aby wywołać zamieszanie opinii publicznej, we Francji i w Anglii kolportowano informacje typu: polskie wojska zastosowały w kampanii wrześniowej gazy bojowe. Chodziło także o wzbudzenie nienawiści do Polaków również wśród ludności niemieckiej. Kiedy więc na obszar Niemiec zaczęło spływać Wartą - w wyniku detonacji bomb i pocisków - wiele martwych ryb, propaganda nazistowska ogłosiła, że Polacy dokonali chemicznego zatrucia rzeki. Innym wymysłem propagandy hitlerowskiej były wiadomości o szarży ułańskiej na czołgi. Kolejnym krokiem było publikowanie setek tysięcy egzemplarzy w większości języków europejskich tzw. białych ksiąg - materiałów, które wojska niemieckie rzekomo odnalazły w archiwach polskiego MSZ w Warszawie, a które miały świadczyć, że nasz kraj jest odpowiedzialny za wybuch wojny. Do zbierania informacji o "zbrodniach polskich" szukano rzekomo neutralnych obserwatorów, np. Włocha Cesare Santoro, od dawna współpracującego z władzami hitlerowskimi. Opinia światowa na wysiłki propagandy nazistowskiej reagowała jednoznaczną niewiarą. "Białe księgi" rozpowszechniane na Zachodzie ignorowano, wielu księgarzy odmawiało ich sprzedaży, a wydawnictwa nie wyrażały zgody na ich publikację. Ciekawe, że nazistowskie rewelacje o "polskich okrucieństwach" spotkały się z nieprzychylnym przyjęciem nawet w Hiszpanii Franco i Japonii, gdzie doszło do ingerencji miejscowej cenzury w celu usunięcia szczególnie rażących idiotyzmów.

Osobną dziedziną hitlerowskiego kłamstwa był film. Do obrazu dokumentalnego "Chrzest bojowy" dokręcano sekwencje w atelier, gdzie statyści udawali polskich cywilów strzelających do niemieckich żołnierzy zza węgła albo wziętych do niewoli polskich oficerów, którzy na klęczkach prosili Niemców o wydanie im porcji sucharów. W Generalnej Guberni Hans Frank organizował konferencje prasowe, na których informował zagranicznych dziennikarzy, że pod niemieckimi rządami Polakom żyje się lepiej niż przed 1939 r., a Greiser w czasach Holocaustu posunął się tego, że nazwał Żydów "najlepszymi kolegami w pracy". W hitlerowskiej wizji powstania warszawskiego z 1944 r. Niemcy zajmowali się przede wszystkim akcją humanitarną na rzecz ludności cywilnej, z której 100 tys. osób umieszczono w obozie przejściowym w Pruszkowie. Do tego dochodziły ubolewania nad niszczeniem "zabytków niemieckiej kultury" w Warszawie i radość z uratowania kamienicy Fuggerów. Preparowanie kłamstw na temat każdego narodu skonfliktowanego ze światowymi potęgami - również wobec Polski - jest najłatwiejsze wtedy, gdy bardzo słabo istnieje on w świadomości opinii publicznej. Brytyjski politolog Edmund Burke po drugim rozbiorze naszej ojczyzny powiedział: "W odniesieniu do nas Polska może być faktycznie traktowana jako kraj leżący na księżycu".
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.