Apetyt raka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Badanie USG węzłów chłonnych umożliwia wczesne wykrycie chłoniaka, zwiększając szansę wyleczenia
Nowotwory układu chłonnego są często wyleczalne, pod warunkiem jednak, że zostaną szybko i prawidłowo zdiagnozowane. Tymczasem w Polsce lekarze pierwszego kontaktu nierzadko rozpoznają to schorzenie jako przewlekłą infekcję wirusowo-bakteryjną i niepotrzebnie stosują antybiotyki oraz wielomiesięczną obserwację.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nowotwory układu chłonnego były prawie nieznane medycynie. Od kilkunastu lat liczba chorych niepokojąco rośnie - o 5 proc. rocznie. Epidemiolodzy szacują, że w XXI w. chłoniaki będą jedną z głównych przyczyn zgonów z powodu wszystkich chorób nowotworowych. Już teraz w Stanach Zjednoczonych szybciej wzrasta jedynie liczba zachorowań na raka prostaty. W Polsce 10 lat temu do onkologów zgłaszało się 2,5 tys. chorych na chłoniaki. Teraz jest ich ponad dwa razy więcej.
- Do dziś nie udało się epidemiologom jednoznacznie wyjaśnić zagadki szerzenia się tej choroby. Prawdopodobnie jest to wynik zmian cywilizacyjnych: zanieczyszczenia środowiska, pokarmów, wody. W obszarach przemysłowych i w aglomeracjach miejskich choruje bowiem zdecydowanie więcej osób niż w regionach nie skażonych. Zanieczyszczone środowisko wpływa na osłabienie układu odpornościowego człowieka - mówi dr Janusz Meder z Kliniki Nowotworów Układu Chłonnego Centrum Onkologii w Warszawie.
Wszystko więc wskazuje, że chorych cierpiących z powodu nowotworów układu chłonnego będzie szybko przybywać. Zostaliśmy na nie skazani wraz z rozwojem cywilizacji. - Z dostępnych dziś danych wynika, że nie ochronią nas przed nimi żadne zabiegi profilaktyczne, poza - oczywiście - rzuceniem palenia papierosów, zdrowym odżywianiem i dbaniem o dobrą sprawność psychofizyczną. Jedyne, co my, onkolodzy, możemy zrobić, to namawiać pacjentów na jak najszybsze rozpoczęcie prawidłowego leczenia. Jeżeli lekarz pierwszego kontaktu przepisuje kolejny antybiotyk lub inny lek przeciwzapalny, nie wykonując przy tym badań diagnostycznych, sami zwróćmy się o pomoc do onkologa - proponuje dr Meder.


Morderczy zapis
"W trosce o życie chorych na białaczki i inne nowotwory krwi apelujemy o pilną korektę niedociągnięć wynikających z zapisów ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, gdyż ich istnienie stwarza realne zagrożenie dla jakości i ciągłości opieki hematologicznej" - czytamy w liście podpisanym przez kierowników klinik hematologii akademii medycznych oraz Instytutu Hematologii i Transfuzjologii. Chorzy na białaczki i inne nowotwory krwi uznani zostali za "gorszych" od cierpiących na inne rodzaje raka. Ci pierwsi muszą najpierw uzyskać od lekarza podstawowej opieki zdrowotnej skierowanie do hematologa. Opóźnia to leczenie, podwyższa koszty i zagraża ich życiu, tym bardziej że niektóre z tych nowotworów mają gwałtowny przebieg. Ponadto kasy chorych przyznały klinikom hematologicznym zbyt mało pieniędzy. Nie gwarantuje to nie tylko odpowiedniego poziomu leczenia, ale może też powodować naciski dyrektorów szpitali na ograniczanie przyjęć do klinik najciężej chorych, których terapia jest najdroższa.

Każdy lekarz wie, że podczas infekcji węzły chłonne się powiększają. W nich tworzą się bowiem komórki odpornościowe, które mają powstrzymać inwazję drobnoustrojów chorobotwórczych. Po kuracji antybiotykowej w ciągu dwóch, trzech tygodni węzły chłonne stają się prawie niewyczuwalne. Choroba zazwyczaj mija. - Jeżeli jednak węzły chłonne nie reagują na leczenie przeciwzapalne i są nadal powiększone, pacjent powinien zostać zbadany przez onkologa. Niestety, wielu lekarzy pierwszego kontaktu, przekonanych, że źle dobrali antybiotyk, przepisuje następny lek o nieco innym spektrum działania. Taka nieskuteczna terapia może trwać miesiącami. Tymczasem nowotwór rozwija się, stając się coraz poważniejszym zagrożeniem - mówi dr Meder. Odwlekanie momentu rozpoczęcia prawidłowego leczenia powoduje, że w Polsce udaje się uratować co trzeciego pacjenta, a na Zachodzie - co drugiego. -Dane te nie są wprawdzie zbyt optymistyczne, nie zapominajmy jednak, że jeszcze 20-30 lat temu medycyna niewiele mogła pomóc pacjentom z chorobą nowotworową krwi - mówi prof. Wiesław Jędrzejczak z Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Warszawie.
Pięćdziesiąt lat temu ziarnica, jedna z odmian nowotworów układu chłonnego, była niewyleczalna. Dziś radioterapia wielkopłaszczyznowa skojarzona z chemioterapią pozwala wyleczyć 65-70 proc. chorych. Gdy pacjent zgłasza się w I stadium zaawansowania, jego szansa na całkowite wyleczenie wynosi 90-95 proc. Dwadzieścia lat temu ofiarą chłoniaka nieziarniczego padało 80 proc. chorych. Dziś można wyleczyć co drugiego pacjenta, u którego stwierdza się wysoki stopień złośliwości tego nowotworu. Osobom nie w pełni reagującym na konwencjonalną chemioterapię medycyna oferuje jeszcze jedną metodę: chemioterapię w wysokich dawkach oraz napromienianie całego ciała z przeszczepem komórek szpiku kostnego.
Warunkiem rozpoczęcia jakiegokolwiek leczenia jest szybkie postawienie prawidłowej diagnozy. W tym celu wykonuje się biopsję węzłów chłonnych. Do badania mikroskopowego pobiera się też szpik kostny. Wykonuje się morfologiczne i biochemiczne badania krwi i moczu, badanie rentgenowskie, tomografię komputerową lub ultrasonografię. W ten sposób w razie wykrycia choroby można od razu ocenić rodzaj zmian w komórkach węzłów chłonnych.
Na chłoniaki chorują też ludzie młodzi. Ziarnicę złośliwą wykrywa się przede wszystkim u osób poniżej trzydziestego roku życia. Nieustannie opracowywane są takie programy postępowania, które zmierzają nie tylko do zwiększenia efektywności leczenia, lecz także do obniżenia jego toksyczności. Wiele niekorzystnych powikłań powstałych pod wpływem leków lub radioterapii może się ujawnić kilkanaście lat po zakończeniu leczenia nowotworu pierwotnego.
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.