Sztuka paradoksu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbigniew Kruszyński opublikował w wydawnictwie W.A.B. zbiór opowiadań zatytułowany z rozmachem "Na lądach i morzach"
Pozornie chłopięca wyobraźnia ukryta w takim tytule zawiera cienką ironię wobec rzeczywistości kreowanej przez pisarza. Bohaterowie jego utworów są bowiem maniakalnymi obserwatorami najzwyklejszego, nudnego, często smutnego życia, dalekiego nie tylko od wielkiej przygody, lecz także od jako takiego porządku i sensu. W ich naturze leży zaś obsesyjne pragnienie ładu. Tworzą wizję doskonałych konstrukcji faktów, wielbią konsekwencję i odpowiedzialność. Gdy nie znajdują ich w rzeczywistości, szukają wybawienia w fikcji - sztuka proponuje przecież własny ład.

Narrator pierwszego, tytułowego opowiadania bynajmniej nie "szasta się" po lądach i morzach, lecz z chorobliwą namiętnością usiłuje strzec porządku w maleńkim rewirze swojego miasta, obejmującym kilka ulic i niewielki skwer. Nie ma prawa jazdy ani samochodu, ale postanowił skrzętnie zapisywać wykroczenia kierowców zostawiających dłużej swe pojazdy na parkingu, gdzie zezwalany jest postój zaledwie piętnastominutowy. Z drobiazgowych obserwacji i obliczeń szalonego maniaka wynika, że ludzie są nieodpowiedzialni, kapryśni, nie liczą się z żadnym porządkiem. Nałogowi oszuści, potworni egoiści. Wystarczy patrzeć uważnie, by dowiedzieć się o nich wszystkiego. "Dlaczego - widząc to wszystko - nie interweniuję" - pyta narrator, apologeta ładu. Uważa, że należy do "grup analitycznych", nie zaś "grup szturmowych". Gdy raz spróbował interweniować, tłum zwrócił się przeciwko niemu: "Z godnością, szybkim, zdecydowanym krokiem oddalałem się wśród wulgaryzmów". Będąc człowiekiem cierpliwym, czeka i wierzy, że idea porządku "doczeka się swego czasu, wypełni się i wypleni chwasty". Tekst liczy pięć i pół strony. Jest przypowieścią o małym człowieku, któremu zdaje się, że strzeże wielkiej sprawy. Drobne fakty codziennej rzeczywistości zostają połączone z mitotwórczą wyobraźnią. Można się doszukać w tej przypowieści wiedzy o strasznych doświadczeniach społecznych i historycznych. Takie połączenie jest charakterystyczne dla jego prozy pełnej dystansu, umiaru i elegancji. Tragizm życia i historii jest czymś tak powszednim, że do jego wyrażenia wystarczą formy prawie miniaturowe. Wielkie problemy autor pokazuje poprzez małe, często groteskowe przykłady. Wieloletnie, a nawet wielowiekowe poddanie sztuki cenzurze zostało przez Kruszyńskiego ukazane w sposób paradoksalny. W opowiadaniu "Errata" inteligentny, znający się na sztuce pisania cenzor bardziej poprawia, udoskonala tekst, niż psuje go ingerencjami. Te działania miały eliminować niepożądane treści, tych zaś najpierw trzeba było szukać w tekstach zawiłych, źle skomponowanych, jeszcze gorzej wyrażonych stylistycznie i składniowo. Cenzor o wyrobionym smaku skreślał więc rzeczy niepotrzebne, dowolne, rozwlekłe, a więc zabójcze dla formy i stylu. Owszem, także dopisywał: "Wcale nie z powodu odgórnych dyrektyw, ideologicznych, jak się to teraz imputuje. Z powodu dyrektyw, tak, ale poetyki". Jest to może najlepsze opowiadanie tomu. Poważne i kpiące, smutne i rozbawione, z pogranicza historii i teorii literatury. Cenzura polityczna jest złem, natomiast errata jest dobrodziejstwem. Gdy występują razem, musimy się roześmiać. Paradoksalność czyni z prozy Kruszyńskiego zabawę umożliwiającą dystans do wszystkiego. Dystans jest tu wartością życiową i literacką. Paradoks każe jednak dostrzec, że obok dystansu istnieje także konieczny w życiu i w sztuce margines szaleństwa. O tych szaleńcach pisze Kruszyński w kilku opowiadaniach tomiku, m.in. w "Sektorze", "In Dichters Lande" oraz "Żebrakach". Człowiekiem najgłębiej wtajemniczonym w życie jest narrator utworu "Żebracy". Mówi o sobie: "Ja, który siedzę na skrzyżowaniu i widzę". Pisarz Zbigniew Kruszyński "siedzi na skrzyżowaniu" i widzi cztery świata strony oraz wiele różnych zbiorowości. Owszem, to pozwala nabrać upragnionego dystansu, ale niekiedy musi także doprowadzać do szaleństwa. W opowiadaniu "Emporium" widać, jak zmieniła się rzeczywistość indywidualna i zbiorowa, o ile stopni obróciło się koło wartości, co stało się z językiem, myśleniem i odczuwaniem: "Młodzi myślą tylko o karierach i wydaje im się, że rynek jest walką na żarty. Chcieliby się wykpić dowcipem, naciąganym bardziej niż gra półsłówek, z którego nikt się nie śmieje. Prawdziwą plagą są dzisiaj kalambury, tylko zakłócające komunikację. Nikt nie ma odwagi powiedzieć prawdy wprost, bez owijania w ironię, oczywistej, trafiającej prosto do serca". Mówiący to bohater opowiadania może nie jest godny zaufania, nie musimy mu zatem wierzyć. Sami jednak czujemy tak powszechną oschłość, pokrytą tak marnym ironizowaniem? Sami widzimy opisane tu sceny: "Manifestacje chodzą długim korowodem od URM-u do Sejmu i tą samą drogą z powrotem, aż jezdnia zryta jest obcasami jak po tańcach flamenco". Stoimy na skrzyżowaniach zdarzeń, które coraz częściej wydają się nam niezrozumiałe albo absurdalne. "Znowu zmieniają nazwy ulic, a wymienić należałoby asfalt" - zauważa bohater ostatniego opowiadania.

Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.