Leczenie bombami

Leczenie bombami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Trudno uwierzyć, jak do tego doszło: seria błędów Zachodu i upór, by Serbowie zapomnieli o tym, czego NATO woli nie pamiętać. Albańczycy Kosowa są ofiarami, a Milos?ević beneficjantem tych błędów
A do płacenia rachunku NATO zmusza Jugosławię.
Dekadę temu, gdy wolność pukała do Europy Wschodniej, ci, którzy dorastali jako Jugosłowianie, czekali na owoce demokracji dla Jugosławii, inni - zanurzeni w historii, narodowych ansach i politycznych ambicjach - czekali na jej rozpad. Ulubienica Zachodu, Jugosławia, miała wtedy wszelkie szanse na urzeczywistnienie luźnej federacji niezależnych republik, z autonomią dla mniejszości i granicami dopasowanymi do mapy etnicznej. Przy dobrej woli wszystko było możliwe. Lecz widząc komunistów u władzy w Belgradzie, Zachód zwrócił się ku demokratom (czytaj: nacjonalistom). Rosły zarówno napięcia, jak i wpływy Milos?evicia.
Jeszcze na początku 1991 r. moi jugosłowiańscy koledzy (Serb, Chorwat i Słoweniec) zakładali się ze mną, że do rozpadu nie dojdzie, a wieloetniczna armia jugosłowiańska do swoich strzelać nie będzie. Kilka miesięcy później smakowali gorycz porażki. Co wpłynęło na tak szybką zmianę statusu Jugosławii? Milos?ević, Serbowie czy jeszcze coś innego?
Zajęte holowaniem "demoludów" do demokracji Stany Zjednoczone, same zaskoczone sukcesem, zaproponowały im naprędce (czytaj: nie przygotowaną) "terapię szokową". Ameryka była natomiast w pełni świadoma bałkańskich problemów etnicznych. Byłem świadkiem, jak przez dwa lata (1990-1991) Departament Stanu w rutynowych spotkaniach z jugosłowiańskimi prominentami w Waszyngtonie zapewniał ich o swym poparciu dla "jednej Jugosławii", bo - jak twierdził podsekretarz stanu Eagelberger - nie można tam było wprowadzić ostrych granic bez ostrych konfliktów.
Tymczasem nagle, bez uprzedzenia - lecz na pewno w zmowie - Niemcy uznały Chorwację i Słowenię zaraz po ogłoszeniu niepodległości przez ich parlamenty. Aby nie pozostać w tyle, nie zważając na poprzednie zapewnienia, zrobiła to i Ameryka, wrzucając swe dotychczasowe stanowisko do kosza. W rezultacie około miliona Serbów we "wrogiej" już Chorwacji zaczęło odczuwać coś, co wskrzeszało w nich wspomnienie upiorów ery hitleryzmu: właśnie tam nastąpiły pierwsze pogromy i czystki. Serbowie - równie silni jak gwałtowni, uczuleni na własną historię, a szczególnie jej rozdział wojenny - długo nie czekali. Z uczuciem krzywdy i zdrady przez Zachód, doskonale wygranym przez Milos?evicia, Serbowie zareagowali, zajmując "swoje" obszary w Chorwacji i Bośni, wspomagając to etniczną czystką.
Lecz nawet wtedy wciąż istniały szanse na pokój: Serbowie mogli mieć Wielką Serbię, gdyby zaproponowali spójny etnicznie program, zachowując Slawonię i Krainę, a oferując w zamian autonomię lub podział Kosowa. Współpracując z Serbami nad pogłębieniem demokracji i usunięciem Milos?evicia, Zachód mógł w tym pomóc. Zamiast tego, z powodu zrozumiałej niechęci do Milos?evicia, ale także z niezrozumiałym lekceważeniem etnicznej i politycznej symetrii, NATO zaczęło zbroić i szkolić Chorwatów i Muzułmanów, by wyrzucić Serbów z ich "autonomii" siłą. Powiodło się to w stu procentach: w ciągu kilku dni pół miliona Serbów pomaszerowało z Krainy i Slawonii na piechotę do Serbii. Obrazy ich exodusu były podobne do tych z Kosowa, z tą różnicą, że jako mniej "wygodne", nie znalazły tak szerokiej drogi do mediów, jak te ostatnie. Nikt wygnanych Serbów, prócz ich samych, nie opłakiwał; nie było obozów, międzynarodowej pomocy, szpitali i paczek. Można to było zrozumieć: NATO broniło terytorialnej integralności suwerennego państwa, nawet jeśli wiązało się to z usprawiedliwieniem przygodnych czystek etnicznych.


Błędy NATO stały się skuteczniejszym motorem sukcesów Milos'evicia niż jego "tyrania"

Tu pojawia się jednak zagadka: jak zrozumieć NATO w Kosowie po tym, co zrobiono z Krainą? Żadne wypowiedzi rzeczników NATO - z ich żenującym często popisem znajomości historii, literatury i filozofii - nie zdołają przekonać nawet mnie, nie mówiąc o Serbach, że źle jest wypędzać Albańczyków z Kosowa, a dobrze Serbów z Krainy; że dobrze jest wprowadzić protektorat w Kosowie, a źle w Krainie; że Serbów należy bombardować za Kosowo, a Chorwatów nagradzać za Krainę. Podobnie jak nikogo nie przekona powtarzany wciąż refren, że bombardowania NATO zapobiegły jeszcze większej czystce w Kosowie; większa i tak nie jest możliwa. A to, że ucieczka Albańczyków z Kosowa zaczęła się nie przed, ale po rozpoczęciu bombardowań, to tylko irytujący, nieważny szczegół. Serbowie, podobnie jak inne narody na Bałkanach, nie cierpią na amnezję ani brak "temperamentu". Nie powinni byli zaskoczyć strategów NATO swą reakcją - po odebraniu im Krainy i Slawonii - na próbę oderwania Kosowa od Serbii. Twierdzenie, że w Rambouillet nie o to chodziło, jest hipokryzją. To bomby zjednoczyły Serbów wokół własnych racji, a nie dyktator Milos?ević; bomby go tylko wzmocniły. Dumni z oporu stawianego Hitlerowi i Stalinowi z tym samym uczuciem Serbowie stawiają teraz czoło NATO. Jest to tragicznie smutne. I ciekawe, dlaczego NATO nie widzi, że jeśli "pobije" Serbów, otworzy drzwi do Wielkiej Albanii (z albańskim Kosowem oraz częścią Czarnogóry i Macedonii), a jeśli nie - do "Wietnamu".
Jak można było w tym pierwszym prawdziwym "teście" popełnić tak bolesny błąd? Milos?ević nie chciał podpisać w Rambouillet zgody na Kosowo bez serbskiego nadzoru, lecz godził się na referendum po trzech latach, a więc na pewną i pełną utratę Kosowa. Dziwne? Bombardujemy więc całą Serbię, aż podpisze. Jak to jest skuteczne, już wiemy. A co dalej? Aż się bomby skończą? I udawać, że Armia Wyzwolenia Kosowa to armia aniołów, którzy nie popełnili i nie popełnią takich samych zbrodni jak Serbowie? A jeśli nie, to może puścić dziesiątki czy setki tysięcy żołnierzy
NATO, by zwalczać Serbów w ich własnym kraju? To nie sarkazm; te merytoryczne kwestie wymagają odpowiedzi, podobnie jak to, czy NATO może popierać albańskich secesjonistów w suwerennej Jugosławii, łamać międzynarodowe prawo i bombardować Jugosławię za to, co Turcja, członek paktu, robi z Kurdami od lat.
Bomby, siejąc zniszczenie, nie uratowały nikogo. Kto zapłaci Serbom za wielo- miliardowe szkody wyrządzone w ciągu kilku tygodni "z laserową precyzją" przez wielomiliardowe bomby zrzucane z wielomiliardowych samolotów na dorobek narodu zamieniany w gruz: na fabryki, kopalnie, rafinerie, mosty, autostrady, budynki i stacje telewizyjne? Dostaję dreszczy, słuchając codziennych beznamiętnych sprawozdań rzeczników NATO z bombardowań, winiących pogodę za niski "plon" zniszczeń w - jak to nazywają - "teatrze działań". Biedny Bank Światowy (Międzynarodowy Bank Rekonstrukcji i Rozwoju - sic!) z kilkoma miliardami dolarów, które będzie pożyczał Serbii, gdy już będzie mu wolno, w wieloletnich procedurach nadzorowanych przez dziesiątki ekspertów...
Ten nowy wspaniały świat zaczął się wspaniale. Wydawało się, że cały świat został przekonany do nadrzędnej wartości konkurencyjnego eksportu i do tego, jakie znaczenie ma pół procentu więcej na inwestycje. Po 50 latach "równowagi grozy" i "żelaznej kurtyny" NATO zwyciężyło też "imperium zła" bez kropli krwi. Gdy pozostało już bez konkurencji, gdy nic już nie powinno było mu zagrozić, zrobiło sobie krzywdę własnymi rękoma. Dzikość bombardowań w obronie (?!) tej wątpliwej sprawy, kiedy bomby zrzucane są na Milos?evicia, a spadają na głowy całego narodu, długo nie zostanie zatarta. Postawiła ona pod znakiem zapytania osąd i autorytet moralny NATO.
Jedynym pokojowym rozwiązaniem jest przyznanie się do błędu w dobrych intencjach i zaproponowanie równych praw dla Kosowa i Krainy. Rehabilitowałoby to skrzywdzonych Serbów i pomogłoby usunąć Milos?evicia. Ale NATO może mieć z tym kłopot, nawet gdyby teoretycznie tego chciało, bo Chorwaci się nie zgodzą (a Chorwacji NATO bombardować nie będzie, prawda?). Lecz jeśli tak, to dlaczego Serbowie mieliby ustąpić? Równowaga na Bałkanach wymaga uprzedniego "oddemonizowania" Serbów i otworzenia oczu na "grzechy" Zachodu w stosunku do nich; bez tego wzmocni się tylko ich opór. Błędy NATO stały się skuteczniejszym motorem sukcesów Milos?evicia niż jego "tyrania".
NATO ma więc do wyboru krwawą rozprawę z Serbami lub - płacąc za własne błę- dy - sfinansowanie absorbcji Albańczyków w Albanii (tak jak Serbia przyjęła Serbów z Krainy). NATO na razie preferuje tę pierwszą opcję, mimo że jest ona błędem prawnym i moralnym oraz cyniczną próbą ukrycia własnych błędów. A jeśli Serbowie nie zostaną starci na miazgę, to co? Wietnam w Europie?

Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.