Lekcja historii

Dodano:   /  Zmieniono: 
"60 proc. społeczeństwa, może nawet więcej, guzik obchodzi Wałęsa, pluralizm i ťSolidarnośćŤ. Oni chcą żyć lepiej już, natychmiast" - powiedział Lech Wałęsa w 1988 r. w rozmowie z dziennikarzem miesięcznika "Reporter". Był to pierwszy wywiad opublikowany w oficjalnym obiegu prasowym PRL po internowaniu lidera "Solidarności". Przez lata komunistyczna propaganda utrzymywała, że w Polsce zlikwidowano problem ubóstwa. Tymczasem u schyłku minionej epoki - według ostrożnych analiz - jedna czwarta rodzin osiągała dochody poniżej minimum socjalnego.
W dodatku kategoria dochodu zatraciła zupełnie swoje znaczenie. Nawet gdy pensje rosły, ludzie coraz gorzej oceniali swą sytuację materialną. W latach 1988-1989 płace realne gospodarstw pracowniczych zwiększyły się o 20 proc. Mimo to w 1988 r. co czwarty ankietowany był zadowolony ze swojej sytuacji materialnej, a rok później już tylko co szósty. Cóż z tego, że zarabialiśmy więcej, skoro codzienne zakupy trwały kilka godzin. Kupowaliśmy niepełnowartościowe lub bezużyteczne towary. Straty z powodu złej jakości wyrobów wynosiły od 25 proc. do 40 proc. dochodu narodowego. Dzisiaj firmy konkurują z sobą nie tylko ceną i jakością towarów, ale także ich dostępnością i estetyką. Odeszły czasy, gdy sprzedawca mógł powiedzieć: "Klient - nasz pies; zawsze przyjdzie". Pod koniec 1988 r. w Polsce funkcjonowało zaledwie 44,7 tys. prywatnych sklepów, a razem z państwowymi i spółdzielczymi - ok. 200 tys. Dwa lata później było ich już milion. Z handlu wywodzi się wielu przedstawicieli nowej warstwy - przedsiębiorców.
Często dla zmylenia czujności tłumów, by od razu nie wykupiły deficytowego towaru, "rzucano" go tam, gdzie nikt się go nie spodziewał. "Całą godzinę trwała sprzedaż chłodziarek i zamrażarek z importu w sklepie pod niewątpliwie dźwięczną nazwą: ťInstrumenty muzyczneŤ" - informował "Wprost" w pierwszej połowie 1989 r. Na lepsze i stałe zaopatrzenie mogły liczyć jedynie wybrane grupy zawodowe (m.in. górnicy i służby mundurowe). Niedobory zmniejszała drobna przedsiębiorczość i niewielki import. Prywatni właściciele spychani byli jednak na margines, a towary z zagranicy można było kupować tylko za dolary w Baltonie lub Peweksie. Ponieważ średnia miesięczna pensja wynosiła 20-25 USD (tyle kosztowały markowe dżinsy), na korzystanie z dóbr lepszego świata mogli sobie pozwolić nieliczni.
Tymczasem media informowały, że w III kwartale 1988 r. przedsiębiorstwa zgłosiły do terenowych organów zatrudnienia ponad 974 tys. wolnych miejsc. Rachunek ekonomiczny nie miał znaczenia. Ważne było pełne zatrudnienie, a Polak całą swoją aktywność i pomysłowość uwalniał dopiero po godzinach pracy. Wcześniej jego inwencja nie przekładała się na wzrost dochodu. Kolejki, w których staliśmy, tworzyły klimat "jedności w nieszczęściu", a równocześnie były zarzewiem konfliktów. Wrogość, agresja, podejrzliwość i frustracja to wyznaczniki minionej epoki.
Żyliśmy w systemie fikcji. Ceny za ciepło, elektryczność, wodę stanowiły niewielki ułamek kosztów ich dostarczenia. Nie dbano zatem o efektywne ich wykorzystanie. Co trzecia tona węgla była przeznaczana na wyprodukowanie energii potrzebnej do wydobycia kolejnych ton tego surowca. Za rozrzutność płacimy dzisiaj. Na docieplenie i unowocześnienie systemów energetycznych trzeba przeznaczyć - według różnych szacunków - 5-10 mld USD.
Centralne rozdzielnictwo utrwalało biedę. Skoro odgórnie stwierdzono, że na miesiąc wystarczą dwie tabliczki czekolady (i to tylko dla dzieci), dwa kilogramy cukru, dwa kilogramy mięsa bez kości, to nie trzeba było więcej wytwarzać. Bardzo modne było wtedy hasło: "Wszyscy mamy równe żołądki".
Fikcję tamtego systemu obnażył przełom dekad, kiedy po uwolnieniu cen sklepowe półki nagle zapełniły się towarami. Okazało się, że nie musimy żyć w systemie ciągłych niedoborów. Po wprowadzeniu mechanizmów rynkowych Polacy oddali się szaleńczym zakupom, by odreagować lata postu. Na początku lat 90., mimo że produkt krajowy brutto spadał, nastąpiła wyraźna poprawa wyposażenia gospodarstw w dobra trwałego użytku. O ile w 1988 r. magnetowid znajdował się w co pięćdziesiątym gospodarstwie pracowniczym, o tyle pięć lat póź- niej - w co trzecim. Liczba magnetofonów wzrosła o 60 proc., samochodów osobowych - o połowę, a ko- lorowych telewizorów - o 130 proc. (w wypadku gospodarstw emerytów i rencistów aż o 280 proc.). W 1993 r. już co trzecia rodzina pracownicza miała dostęp do telewizji satelitarnej. Przedmioty zapewniające podstawowy standard życia zostały szybko zastąpione dobrami o wyższych cechach użytkowych.


Co czwarty Polak wciąż uważa, że od wolnego rynku lepsza jest gospodarka rodem z PRL

Na początku lat 90. spadło spożycie niektórych artykułów spożywczych. Zdecydowało o tym uwolnienie cen i zniesienie państwowych subwencji. W 1993 r. (w porównaniu z 1988 r.) najbardziej spadło spożycie masła - o 40 proc., mleka - o 25 proc., a serów, jaj i cukru - o 20 proc. Spożycie masła zostało jednak w całości zrekompensowane większym apetytem na tłuszcze roślinne. Najkorzystniejszą tendencją był wyraźny, bo o jedną trzecią, wzrost popytu na owoce i ich przetwory. W ciągu pierwszych pięciu lat transformacji w gospodarstwach emerytów i rencistów spożycie mięsa wzrosło o 13 proc.
O ile pod koniec lat 80. Polak wypijał statystycznie 11 litrów czystego spirytusu rocznie, o tyle w 1998 r. było to już tylko 7 l. Wódkę zastępują piwo i wino. Spożycie piwa rośnie o kilkanaście procent rocznie, zaś wina o 10 proc. I to wszystko w sytuacji, gdy wódka stała się znacznie łatwiej dostępna. Pod koniec 1998 r. za przeciętną pensję można było kupić jej dwa razy tyle, ile w 1988 r. Lekarze nie mają wątpliwości - dzięki korzystnym zmianom w odżywianiu od dwóch lat znowu rośnie długość życia Polaków.
W tym kontekście zaskakujące wydają się wyniki ubiegłorocznych badań CBOS. Po dziesięciu latach wolnego rynku tęsknota za gospodarką centralnie sterowaną jest dość duża. Tylko 61 proc. Polaków uważa, że mechanizmy wolnorynkowe najlepiej zaspokajają potrzeby ludzi. Pozostali nie są tego pewni. Niemal jedna czwarta rodaków uważa wręcz, że państwo najlepiej rozpoznaje potrzeby, a następnie zobowiązuje przedsiębiorstwa do produkowania tego, co potrzebne. W podobnej ankiecie przeprowadzonej przez CBOS w 1985 r. zwolennikami wolnego rynku było 39 proc. respondentów, 35 proc. zdecydowanie mu się sprzeciwiało.
Nadal pokutuje mentalność postsocjalistyczna. Wśród respondentów do 24. roku życia, czyli tych, którzy dorastali w nowym systemie, sentyment do minionej epoki jest równie częsty jak w całej populacji. Silniej odczuwają go mieszkańcy małych miast, osoby z wykształceniem zasadniczym, pracujące w gospodarstwie rolnym (34 proc.) lub w sferze bud- żetowej. O powrocie do socjalizmu marzy co trzeci zwolennik PSL. Ograniczenie opiekuńczej roli państwa sprawia, że wielu ludzi traci poczucie bezpieczeństwa, są zagubieni i bezradni.
W dziesiątą rocznicę likwidacji państwowego monopolu w skupie i obrocie produktami rolnymi rolnicy sparaliżowali życie kraju. Podczas telewizyjnych relacji z blokad można było usłyszeć wspomnienia czasów rzekomej peerelowskiej prosperity, kiedy państwo gwarantowało cenę zakontraktowanych płodów i ich skup, a na wieś ciągnęły pielgrzymki mieszkańców miast, którzy kupowali żywność po cenach czarnorynkowych.
W PRL panowała dyktatura producenta. Uwolnienie rynku diametralnie zmieniło sytuację. To klienci zaczęli dyktować warunki. Najlepiej obrazuje to fakt, że w PRL do zamieszek dochodziło po zapowiedziach podwyżek. Dzisiaj protestują rolnicy, czyli producenci, którym nie podoba się, że muszą sprzedawać - ich zdaniem - zbyt tanio. Tymczasem dzięki relatywnemu potanieniu żywności udział wydatków na nią w budżetach domowych znacznie się zmniejszył - z 50 proc. w 1988 r. do 33 proc. w roku ubiegłym.
Nowe czasy wykreowały wygranych i pokonanych. Powiększyły się różnice między miastem a prowincją. Z pewnością wielu dziedzin nie udało się uzdrowić. Ich długą listę otwierają budownictwo mieszkaniowe, hutnictwo czy rolnictwo. Jeśli nawet zmiana systemu nie przyniosła korzyści wszystkim, na pewno stworzyła solidne fundamenty pod budowę normalnego życia. W naszym regionie Europy jesteśmy jedynym krajem, który po wprowadzeniu wolnego rynku znacznie zwiększył swój PKB. Pozostałe państwa, stosujące łagodniejszą terapię, dopiero dochodzą do poziomu sprzed dziesięciu lat. W wypadku byłych republik radzieckich, gdzie nie wprowadzono zmian, a jedynie "pierwszy etap reformy", wartość PKB spadła o połowę. Ukraina, mająca najlepsze na świecie warunki do produkcji żywności, importuje ją od bankrutujących polskich rolników.
Co dwudziesty Polak pracuje w firmie z kapitałem zagranicznym. Międzynarodowe koncerny ulokowały w naszym kraju ponad 30 mld USD. Polska zajmuje szóste miejsce na liście państw darzonych największym zaufaniem inwestorów. Po dziesięciu latach reform można sparafrazować słowa Winstona Churchilla: gospodarka rynkowa z pewnością nie jest systemem idealnym, ale lepszego do tej pory nikt nie wymyślił.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.