Młode wilki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Trzydziestolatkowie zmieniają oblicze polskiego biznesu
Przeciętny zachodni milioner na dojście do pierwszych sześciu zer po jedynce potrzebuje około 35 lat. Samowi Waltonowi wspięcie się na pierwsze miejsce listy najbogatszych Amerykanów zajęło 15 lat. Tomas Watson potrzebował 30 lat, by jego IBM warta była 100 mln dolarów. Henry Crown wkroczył do Empire State Building, gdy kończył 57 lat. Ale najbardziej kreatywni "pracoholicy" potrafią znacznie skrócić ten dystans. Lars Windhorst, jeden z niemieckich multimilionerów, miał 18 lat, gdy stawał się właścicielem niemiecko-azjatyckiej grupy przemysłowej, zajmującej się handlem podzespołami elektronicznymi. Steven Paul Jobs miał zaledwie 27 lat, gdy komputerowy gigant Apple, którego był współtwórcą, sięgnął szczytów powodzenia. Cztery lata później majątek Jobsa wart był 185 milionów dolarów.

W Polsce dystans do pierwszego miliona dolarów niektórzy usiłowali skrócić do dwóch, trzech lat. Fortun w III RP - wedle dość powszechnego mniemania z początku lat 90. - nie budowało się, fortuny należało zdobywać. Dzięki odrobinie sprytu, tupetu i zuchwalstwa. Ale polski "kapitalizm dla zuchwałych" - głośny w kraju głównie za sprawą "afer" z udziałem może setki znanych za pośrednictwem mediów postaci, spektakularnych oszustw, wyłudzeń pieniędzy i aresztowań; najczęściej efekt elementarnego braku wiedzy i wyobraźni - zdaje się dobiegać kresu. Kończy się era "chłopaków, którzy po technikach brali się za wielkie interesy" - jak to wzgardliwie ujęła jedna z gazet. Nadciąga fala młodych, wykształconych i otwartych na świat ludzi, którzy mają ogromną szansę zmienić oblicze polskiego biznesu.
- W Polsce można zrobić dobry interes, zaczynając niemal od zera. Trzeba mieć tylko pomysł na biznes. Można również zrobić błyskawiczną karierę menedżer- ską - mówi Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu - National Louis University w Nowym Sączu. - Decyduje upór, wytrwałość, niepoddawanie się niepowodzeniom, umiejętność pracy w zespole - wylicza Monika Różycka z Nationale Nederlanden Polska SA.
Zagraniczne firmy, które pojawiły się w Polsce w początkach lat 90., dostarczyły nie tylko niezbędnego naszej gospodarce kapitału, ale także stworzyły możliwość skorzystania z zachodnich metod zarządzania. - Szansą dla młodych ludzi myślących o biznesie jest możliwość zrobienia szybkiej kariery w wielkich korporacjach - uważa Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club. Najzdolniejsi studenci III i IV roku zatrudniają się w prężnych firmach, głównie w bankach, instytucjach ubezpieczeniowych, firmach reklamowych, wielkich sieciach handlowych. Korzystają nie tylko z książkowej wiedzy, ale mają możliwość obserwowania zachodnich menedżerów przy rozwiązywaniu konkretnych problemów.
- Nasi młodzi biznesmeni i menedżerowie, którym już udało się odnieść sukces, muszą szybko nadrabiać zaległości spowodowane panowaniem poprzedniego systemu. Być może dzięki temu są bardziej otwarci i przebojowi niż ich zagraniczni koledzy. Poza tym nie boją się podejmować wyzwań i w tym tkwi ich siła - uważa Monika Różycka. Różycka w 1990 r., zaraz po skończeniu handlu zagranicznego w warszawskiej SGPiS, rozpoczęła pracę w organizującym się w Polsce oddziale DHL. Potem przeniosła się do Philipa Morrisa. Wkrótce otrzymała propozycję objęcia stanowiska dyrektora ds. marketingu w sieci handlowej Makro Cash & Carry. - To była ciężka praca, ale motywacją była chęć nadrobienia zaległości i odniesienia sukcesu - opowiada Różycka. Dziś zajmuje jedno z najważniejszych stanowisk w Nationale Nederlanden Polska.
Część przyszłych przedsiębiorców wybiera inną, indywidualną drogę - mała firma, zwykle założona w trakcie studiów, rozwój krok po kroku i realizacja kolejnych pomysłów. - Najlepsi już kilka lat po uzyskaniu dyplomu zatrudniają po kilkadziesiąt, a nierzadko po kilkaset osób - mówi Mordasewicz. Laureatem pierwszej polskiej edycji konkursu dla młodych utalentowanych biznesmenów był Marek Kamiński, właściciel firmy Gama San. W finale światowego konkursu w Londynie otrzymał dyplom z wyróżnieniem. Swoją wytrwałością i dążeniem do sukcesu zadziwił świat również w innej dziedzinie - w ciągu roku zdobył pieszo oba bieguny Ziemi oraz przeszedł Antarktydę. Uczestnik innego światowego finału, Tomasz Czechowicz z Wrocławia, jest dziś honorowym konsulem brytyjskim, a jego firma JTT Computer, producent komputerów osobistych i kas fiskalnych, należy do największych w Polsce dystrybutorów sprzętu informatycznego.
- Podstawą sukcesu w biznesie jest umiejętność znajdowania luk w swojej wiedzy i niezwłocznego ich uzupełniania oraz kreatywność. Zwyciężą ci, którzy ponadto potrafią się wyzbyć tak powszechnych u nas wad, jak słomiany zapał do pracy i brak systematyczności. O sukcesie decyduje teraz upór i konsekwencja w działaniu - wylicza Krzysztof Pawłowski. - Mając wyobraźnię, trochę tupetu i odwagi, a także szczęście, również u nas można dość szybko legalnie zrobić duże pieniądze - przekonuje Leszek Czarnecki (37 lat), doktor nauk ekonomicznych, finalista ubiegłorocznego World Young Business Achiever w Pekinie. W 1991 r. wspólnie z Tadeuszem Kobylańskim założył Europejski Fundusz Leasingowy. - Wówczas prawie nikt w Polsce nie wierzył, że można zarobić na tak mało znanym i uważanym za ryzykowne przedsięwzięciu jak leasing samochodów ciężarowych - mówi Czarnecki. Dziś EFL jest największą firmą leasingową w Polsce. Roczna wartość netto przekazanego w leasing majątku sięga już prawie miliarda złotych. Leszek Czarnecki ma także 34,7 proc. akcji Towarzystwa Ubezpieczeniowego Europa, a ponadto poprzez EFL i TU Europa wykupił 51 proc. akcji MR Leasing Service. W tym roku obrót jego firm jest planowany na 400 mln dolarów.
- Na polskim rynku, nawet w tych jego segmentach, które są już zajęte przez światowych potentatów, ciągle można znaleźć zyskowne nisze - mówi Mariusz Hanczka, przedsiębiorca z Pabianic. W 1996 r. razem z żoną założyli firmę Corin, która zajęła się szyciem eleganckiej bielizny damskiej. - Naszą szansą była bardzo wysoka jakość produktów, nowoczesna stylistyka i znacznie niższe ceny od oferowanych przez zagraniczne firmy - mówi Hanczka. W ciągu trzech lat Corin powiększył obroty o 5000 proc. Dziś daje zatrudnienie kilkudziesięciu osobom z terenów zagrożonych strukturalnym bezrobociem.
Na początku lat 90. o wrocławskiej firmie informatycznej TETA wiedzieli nieliczni. - W 1995 r. wybraliśmy nowe obszary działania, zorganizowaliśmy profesjonalne działy handlu i marketingu, zaproponowaliśmy nowe, poszukiwane produkty - opowiada prezes Artur Stanejko. Niebawem TETA stała się jedną z większych w Polsce firm w branży informatycznej. W ciągu czterech lat doszło do pięciokrotnego wzrostu obrotów i dziesięciokrotnego wzrostu zysków. Czterokrotnie wzrosło zatrudnienie; obecnie TETA zatrudnia ok. 350 osób.
W biznesie ważny jest pomysł i kapitał, ale nie tylko. - Do odniesienia sukcesu potrzeba również szczęścia - twierdzi Krzysztof Pawłowski. Na początku lat 90. czterech warszawskich studentów, w tym przyszły lekarz Jan Tkaczow, stwierdziło, że po skończeniu uczelni nie mają zbyt dużych szans na sukces finansowy. - Postanowiliśmy założyć małą firmę, która mogłaby nam przynosić niewielkie, lecz pewne pieniądze - opowiada Tkaczow. Rodzaj działalności, czyli dostarczanie przesyłek kurierskich, wybrali na chybił trafił. W lutym 1993 r. zarejestrowali firmę Messenger Service Stolica. Jej biuro mieściło się w 26-metrowym mieszkaniu na szóstym piętrze warszawskiego wieżowca. W studenckiej drukarni przygotowywali ulotki z propozycją usług kurierskich w obrębie Warszawy i sami roznosili je po biurowcach. Do rozwożenia przesyłek rowerami zatrudnili kilkanaście osób. W 1996 r. Messenger Service Stolica stała się wyłącznym przedstawicielem amerykańskiego potentata w branży kurierskiej Airborne Express, a potem innej światowej firmy - Federal Express. Przesyłki mogły docierać już do ponad 200 państw świata. Uruchomiono profesjonalne systemy łączności radiowej i informatycznej. Dziś firma kontroluje 20-30 proc. polskiego rynku usług kurierskich, zatrudnia ponad 1200 osób, w tym ok. 400 kurierów. Zajmuje pięć budynków, wykorzystuje prawie 800 samochodów i każdej doby wysyła ponad 10 tys. przesyłek o łącznej wadze 60 ton. Jej roczny obrót wynosi ok. 50 mln zł.


W Polsce można zrobić dobry interes, zaczynając niemal od zera. Trzeba mieć tylko pomysł na biznes

- Trzeba uwierzyć, że można się znaleźć w gronie najlepszych, nie tylko w Polsce, także w Europie - przedstawia swoje credo Cezary Nazar z Białegostoku, właściciel drukarni Cezar. Pod koniec lat 80. przerwał naukę i pojechał do Norwegii, gdzie pracował jako cieśla. Po powrocie założył mały zakład poligraficzny, który prowadził jego ojciec. Sam postanowił wrócić na studia. Po śmierci ojca musiał przejąć kierowanie drukarnią. - Postanowiłem pójść dalej niż mógł to uczynić ojciec, dalej niż zrobił to ktokolwiek w Polsce - opowiada Nazar. Jeździł po Europie i podglądał, jak drukują najlepsi, zapoznawał się z najnowszymi technologiami, pogłębiał swoją wiedzę na temat poligrafii. Zatrudnił, trochę na czarno, angielskiego drukarza, który zaczął uczyć personel najnowocześniejszych technologii poligraficznych. Nawiązał kontakty z eksperymentalną drukarnią należącą do uniwersytetu w New Castle, skąd czerpał wzorce technologiczne i organizacyjne. W 1993 r. uruchomił drukarnię Cezar, która specjalizuje się w wytwarzaniu etykiet na butelki. W pierwszym roku jej obrót sięgnął około miliona złotych. W 1998 r. przychód przedsiębiorstwa przekroczył już 27 mln zł. W tym roku obroty mają wynieść ponad 40 mln zł. W dwóch wyposażonych w najnowocześniejsze urządzenia zakładach Cezara pracuje ok. 400 osób. Średnia wieku załogi wynosi 32 lata, w większości są to doskonale wykształceni, także za granicą, fachowcy. - Jesteśmy najlepszym w Europie i jednym z najlepszych na świecie zakładów poligraficznych wytwarzających etykiety i inne wysoko przetworzone produkty drukarskie - przekonuje Nazar.
Zagraniczne doświadczenia przydały się też Andrzejowi Wojdzie (36 lat), który kilka lat prowadził małe firmy poza granicami Polski. W połowie lat 90. doszedł do wniosku, że zdobył już praktykę i kapitał, który pozwoli mu założyć własne przedsiębiorstwo. Wybrał jeden z najtrudniejszych rynków w Polsce: produkcję soków owocowych. - Jedyną moją szansą było znalezienie niszy rynkowej - mówi Wojda. Doszedł do wniosku, że jego produkty muszą się czymś wyróżniać na półkach zastawionych dziesiątkami innych soków w kartonikach. Wymyślił nazwę: Dr Witt, mającą się kojarzyć z witalnością. Długo nie mógł przekonać potencjalnych wspólników, że ich soki powinny być oferowane w charakterystycznych szklanych, ekologicznych butelkach. Wreszcie koło Warszawy powstała nowoczesna, oparta na niemieckich wzorach rozlewnia soków. W 1996 r. przychód przedsiębiorstwa wyniósł 2,5 mln zł. - Okazało się, że miałem rację, nasze soki sprzedawały się coraz lepiej. W ubiegłym roku firma zanotowała obrót w wysokości ok. 60 mln zł. Obecnie zatrudnia prawie 120 osób.
W wielu biografiach naszych młodych biznesmenów i menedżerów pojawiają się zagraniczne epizody. Są to na ogół kilkuletnie pobyty w renomowanych firmach zagranicznych, nauka na znanych uczelniach lub niekiedy praca na własny rachunek. Zdobyta wiedza procentuje po powrocie do Polski. W 1992 r. bracia Adam i Jerzy Krzanowscy, wróciwszy z USA, w wynajętym garażu założyli warsztat, w którym rozpoczęli produkcję krzeseł. Najpierw sami rozwozili je polonezem z przyczepką po całej Polsce. To, co zarobili, a także kapitał, który powierzył im jeden z amerykańskich przedsiębiorców, zainwestowali w uruchomienie zakładu produkcyjnego. W 1993 r. ich firma zatrudniała kilkadziesiąt osób i osiągnęła obrót w wysokości ponad 8 mln zł. - Postanowiliśmy narzucić rynkowi, nie tylko w Polsce, ale również w innych państwach Europy, nowy styl w produkcji krzeseł - mówi Adam Krzanowski. Rozrastającą się z miesiąca na miesiąc firmę nazwali Nowy Styl. W kolejnych latach w Krośnie otworzyli zakład tapicerski i magazyny, w Busku - wytwórnię sklejki. W 1996 r. przejęli Bieszczadzkie Zakłady Przemysłu Drzewnego w Rzepedzi, a następnie przestarzałą fabrykę prefabrykatów budowlanych w Jaśle. Wkrótce uruchomili jedną z najnowocześniejszych w Europie chromowni oraz fabrykę paneli podłogowych. W 1998 r. przychody Nowego Stylu sięgnęły 230 mln zł, a zatrudnienie - 1800 osób. Fabrykę w Krośnie każdego miesiąca opuszcza prawie 200 tys. krzeseł; 60 proc. produkcji trafia za granicę.
Obecnie ok. 3 proc. członków BCC, największego polskiego klubu biznesowego, stanowią ludzie przed trzydziestką, a 35 proc. członków ma od 31 do 40 lat. Podobnie jest w innych klubach i stowarzyszeniach przedsiębiorców. - Nastaje era młodych wilków: ludzi wykształconych w dobrych szkołach, mających za sobą kilkuletni pobyt w USA, Niemczech, Wielkiej Brytanii czy innych państwach, znających języki obce oraz zachodnie metody zarządzania firmą i kierowania ludźmi, żądnych sukcesu - przekonuje Jeremi Mordasewicz.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.