Zabawa w guziki

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Życie jest piękne" konsekwentnie pokazuje Holocaust w fellinistycznym stanie ducha, czyli w postaci fantastycznej wizji
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, głośny ostatnio film Roberto Benigniego "Życie jest piękne" zachęca do zastanowienia się nad stosunkiem kultury do historii. Otóż mamy tu groteskę na temat Holocaustu - jakby "Listę Schindlera" w krzywym zwierciadle. Łzy zastąpiono śmiechem, drwiną i... poezją. Czy taki sposób opowiadania o hitlerowskich obozach koncentracyjnych uważa pan za dopuszczalny?
Zygmunt Kałużyński: - Panie Tomaszu, ten film reprezentuje trend, który objawił się w ostatnim sezonie i przyniósł rewizję tragicznych historycznych wydarzeń sprzed pół wieku, to znaczy wojny i Holocaustu. Mam na myśli: "Cienką czerwoną linię" - dającą zupełnie nowe spojrzenie na sentyment wojenny z dzisiejszego punktu widzenia, "Szeregowca Ryana" - pełną dystansu wizję tragedii sprzed pół wieku i wreszcie "Życie jest piękne". Znajduję w tych wszystkich filmach podobną postawę.
TR: - Przede wszystkim brak heroizmu. Zastanawiam się, czy to nie ma czegoś wspólnego z końcem wieku, kiedy robimy swoisty remanent w sercach i mózgach po to, by pozbyć się elementów - powiedziałbym - łatwo psujących się, krótkoterminowych. Czymś takim jest dla mnie heroizm. Chwilowy, pod wpływem nastroju. Ale gdy spojrzeć nań trzeźwym okiem, to czasem okazuje się głupotą. Czy nie sądzi pan, że robimy tego rodzaju porządki intelektualne i emocjonalne w spadku kulturowym XX wieku?
ZK: - Właśnie tak jest. Ciekawa jednak jest różnica w postawach. Dotychczasowe kino za najważniejszą sprawę w podejmowaniu tych zdarzeń uważało historię samą w sobie. Na przykład kino wojenne miało postawę obowiązku obywatelskiego, to znaczy ryzyka swojego życia, co mogło być pokazane w skali bardzo szerokiej: od patriotycznego heroizmu do demonstracyjnego pacyfizmu, ale to zawsze był punkt widzenia historii przez duże H. Pół wieku później, zwracając się do generacji, która nie była uczestnikiem ani nawet świadkiem tamtych wydarzeń, proponuje się zupełnie inną postawę. Tutaj historia nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest sumienie pojedynczego uczestnika tych wydarzeń.
TR: - Ależ to właśnie jest jeden z zarzutów stawianych Benigniemu! Jak mógł pokazać obóz koncentracyjny w formie groteski widzianej przez pryzmat losów jednego tylko człowieka?! Jakby nie było tych wszystkich innych dokoła niego! Przecież to jest tak dziwne i nieprawdopodobne, że nie może wyrazić żadnej prawdy! Tymczasem mnie poetyka filmu "Życie jest piękne" jak najbardziej odpowiada. Od początku do końca! Świetnie mogę sobie wyobrazić reakcje takiego dziwacznego człowieka, jakim jest bohater filmu, postawionego w obliczu Holocaustu. Podobnie zresztą nie miałem oporów wiele lat temu, gdy ukazała się książka Mirona Białoszewskiego "Pamiętnik z powstania warszawskiego", wywołująca wówczas prawdziwą burzę protestów swoją obroną indywidualnej psychiki oraz życia za wszelką cenę i antyheroicznym, antypatriotycznym podejściem do narodowego zrywu.
ZK: - Bo ta książka była prekursorska w stosunku do takiego punktu widzenia i mentalności, jakie dzisiaj znajdujemy w tym filmie. Użył pan zwrotu, który jest bardzo trafny: "obrona indywidualnej psychiki". To właśnie jest aktualny punkt widzenia na II wojnę światową, w przeciwieństwie do poprzedniego - obowiązku konfrontacji z koniecznością dziejową. Początek filmu "Życie jest piękne" wygląda tak: Benigni (główna rola) jedzie samochodem, który ma zdezelowany hamulec, nie może się zatrzymać i wjeżdża w środek uroczystości przygotowywanej na przyjęcie króla. Traktowany jest przez to jak gość oficjalny, a ponieważ rozpaczliwie wymachuje ręką w tym popłochu, uważane to jest za salut faszystowski. Od razu więc mamy sygnał, jaki jest stosunek reżysera do historii. Druga charakterystyczna scena: kiedy Benigni kokietuje nauczycielkę, w której się zakochał, udaje inspektora przychodzącego do szkoły na wizytację i zmuszony jest wygłosić referat o wyższości rasy aryjskiej. Ponieważ jest Żydem, to, co mówi, staje się niesamowitym paradoksem - pokazuje swoje ucho jako wzorowe, rozbiera się i zaleca swój pępek jako znakomity. A jest to niedużego wzrostu człeczyna, chudziutki, o bladej cerze, łysy. Na dodatek kończy swój wykład, wyskakując przez okno i demonstrując sprawność Aryjczyka...
TR: - Z tego, co pan mówi, wynika, że ten film nie tylko ma tezę, ale również jest interesujący w sferze realizacji. Ma bardzo oryginalną poetykę, wizję filmową nasyconą scenami, które pozostają w pamięci. Coś na pograniczu poezji i absurdu. Kiedy to dostrzegałem, przypominały mi się filmy Federico Felliniego, przede wszystkim "Amarcord". Więc może nie przypadkiem spadają ostatnio na Benigniego nagrody i wyróżnienia za ten film?
ZK: - Na pewno. Ja też bym mu dał nagrodę. I ma pan rację, że jest tu pewne pokrewieństwo z Fellinim, tylko że w tym filmie jest jeszcze coś więcej, co było szalenie ryzykowne - Holocaust konsekwentnie pokazany w fellinistycznym stanie ducha, czyli w postaci fantastycznej wizji. To, co oglądamy, z pewnością nie byłoby w żaden sposób sprawdzalne z punktu widzenia dokumentalnej rekonstrukcji. Benigni, zamknięty w obozie koncentracyjnym ze swoim synkiem, usiłuje ocalić niewinność dziecka w ten sposób, że całą potworność obozową przedstawia mu jako grę, w której trzeba znosić różne dolegliwości, cierpieć głód i ukrywać się, a za to czeka wygrana w postaci prawdziwego czołgu, o czym ten chłopiec marzy. Jest tam taka scena: chłopczykowi ktoś powiedział, że mimo całej blagi, jaką ojciec usiłuje mu wmówić, tu przerabiają ludzi na mydło i guziki. I wtedy ojciec mówi tak: To przecież jest jakaś konkurencja, która chce, żebyśmy przestali grać i stracili nazbierane punkty; stuknij się w głowę - czy człowiek może być guzikiem?! W tym momencie odrywa od swojego pasiaka więziennego guzik i mówi: No popatrz, czy ten guzik przypomina człowieka? Przecież to jest oszustwo! A my, widzowie, wiemy, że rzeczywiście przerabiano ludzi na mydło i guziki. Benigni tańczy na linie i cud, że z niej w tym momencie nie spada. Jednak dzięki temu emocjonalnym skutkiem filmu jest nie tylko ocalenie życia syna, co się ojcu udało, ale także ocalenie jego niewinności. A to oznacza ocalenie jego ludzkiego sumienia, nie zagrożonego przez wszystkie potworności.
TR: - A także ocalenie szansy na to, żeby świat w dalszej swojej historii nie był wypaczony, zdegenerowany doświadczeniem.
ZK: - Na tym polega wielki sukces tego filmu, na który - przyznaję - wybierałem się z niepokojem.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.