Rekordziści optymizmu

Rekordziści optymizmu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Oscary '98
Pierwsze pół godziny "Szeregowca Ryana", ostatnia godzina "Titanica", kwadransowe sceny batalistyczne z "Walecznego serca" i epizod ucieczki Forresta Gumpa przed prześladowcami - te lub inne sekwencje, ale zawsze tylko fragmenty filmów nagrodzonych Oscarami w ostatnich latach, wydają się opierać upływowi czasu. Filmów porywających jako "dzieła skończone" po prostu nie widać, więc jurorzy Amerykańskiej Akademii Filmowej nagradzają obrazy głównie dlatego, że odstają one znacząco od amerykańskich wzorców kina. Dwa lata temu na tej zasadzie uhonorowano gruntownie dziś zapomnianego "Angielskiego pacjenta".
Bukiet Oscarów przypadł w tym roku "Zakochanemu Szekspirowi" w reżyserii Johna Maddena, ale trudno nie zauważyć, że są to nagrody premiujące sprawność organizacyjną realizatorów. Tu warto przypomnieć, że producent - Miramax (filia Disneya) - wsparł promocję filmu 3 mln dolarów. Zwycięstwo w kategorii "najlepszy film" oznacza faktycznie nagrody dla producentów. Wyróżnieni zostali również twórcy scenariusza, dekoracji i kostiumów. Oscar za główną rolę kobiecą przypadł młodziutkiej Gwyneth Paltrow, grającej z talentem, choć nie olśniewająco, zaś za kobiecą rolę drugoplanową - Judi Dench.
Wymagający a nieczuły na wahnięcia chwilowej koniunktury miłośnik kina próbuje odtworzyć tok oceny jurorów. Otóż "Zakochany Szekspir" to dzieło typu "śmiech przez łzy", w którym zabawna intryga przeplata się z poważnie potraktowanym uczuciem, a na poziomie narracji życie i teatr przenikają się nawzajem. Will Szekspir w zenicie epoki elżbietańskiej i własnych mocy twórczych zapada nagle, w trakcie przygotowywania sztuki "Romeo i Ethel, córka pirata", na inercję dramaturgiczną. Nie może rozwinąć miłosnego tematu, nie dysponując zasobem własnych uskrzydlających doświadczeń. W sukurs przychodzi mu iście szekspirowski zbieg okoliczności - lady Viola (kokietująca świeżą urodą Gwyneth Paltrow) w męskim przebraniu wkrada się do zespołu teatralnego młodego dramaturga i gwałtownie wzmaga jego apetyty miłosne. Tak podbudowany autor z łatwością kreśli już intrygę literacką. Widz od początku kibicuje niedoedukowanemu od strony miłosnej dramaturgowi, ponieważ łatwiej mu się czuć ekspertem w niuansach damsko-męskich niż teatralnych. Tutaj dodatkowa satysfakcja. Ciężki, niewdzięczny, choć mielony z uporem towar literacki ze składu szkolnych lektur z ekranu spływa - co za ulga - pod postacią inteligentnej farsy miłosnej. W finale znajduje się również uwznioślające nadzienie: oto proste uczucie okazuje się silniejsze niż wszelkie kostiumy: teatralne i społeczne.
Steven Spielberg został doceniony jako reżyser "Szeregowca Ryana", ale niejako równolegle z Januszem Kamińskim, który zyskał - drugiego już we współpracy z tym reżyserem - Oscara za zdjęcia. Premia dla Kamińskiego jest o tyle cenniejsza, że "Szeregowiec Ryan" atakuje widza przede wszystkim wizją filmową, natomiast sama opowieść o poszukiwaniu ostatniego ocalałego z rodu Ryanów to właściwie tylko ciąg pożyczek tematycznych i stylistycznych z kina "wietnamskiego". Na ostateczny efekt - oprócz obrazu - pracuje w filmie również dźwięk, stąd nagrody za najlepszy dźwięk i najlepszy montaż efektów dźwiękowych.
Dobry reżyser to taki, który umie błyskotliwie opowiadać obrazem - taki wniosek płynie z nagrodzenia Spielberga przy jednoczesnym pominięciu Petera Weira, twórcy "Truman Show". Dziwić się zanadto nie wypada z dwóch powodów. Po pierwsze akademicy z Hollywood wielokrotnie w przeszłości wykazali się niewrażliwością na kino problematyzujące rzeczywistość. Przykłady znane i banalne: Bergman, Fellini czy Truffaut nie zostali nagrodzeni za reżyserię. Nie doceniono jej też w takich obrazach, jak "Obywatel Kane", "Pół żartem, pół serio" czy "Psychoza". Poza tym "Truman Show" - w przeciwieństwie do "Zakochanego Szekspira", gdzie sztuka i życie w sposób pogodny stymulują się nawzajem - jest filmem demaskatorskim. Tutaj tworzenie ekranowej fikcji oznacza degrengoladę zarówno reżysera, jak i widza - obaj stoją przy taśmie w gigantycznej fabryce kłamstwa. Fabułka z "Truman Show" dzisiaj ma postać ciekawostki, ale niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości będzie rozpatrywana przez historyków kina jako wizja prorocza z gatunku tych katastroficznych.
Nie martwi natomiast pominięcie w tym konkursie Terrence?a Malicka jako reżysera "Cienkiej czerwonej linii". Owszem, ambitnie zamierzył dowartościować kino wojenne uwznioślającymi tekstami przytaczanymi przez lektora zza ekranu, ale okazało się, że przez "literaturę" rozumie on litanię podstawowych pytań egzystencjalnych. Fakt - na dialogi w przerwach miedzy szturmami oddziałów amerykańskich na japońskie pozycje w roku 1942 to się nie nadawało, ale na tekst suflerski dla widza - też nie.
I temat wprost na fabułę filmową: Oscara za całokształt przyznano 88-letniemu Elii Kazanowi - twórcy pomnikowych "Na wschód od Edenu" czy "Tramwaju zwanego pożądaniem". Reżyser dożywa swych dni na sytej emeryturze, ale branża pamięta mu nie tylko rewelacyjne realizacje ekranowe i wyprowadzenie na szerokie wody branży filmowej Marlona Brando i Warrena Beatty. Kazan brzydko zachowywał się bowiem w czasach działalności niesławnej pamięci komisji Kongresu do spraw działalności antyamerykańskiej. Aby zabezpieczyć sobie stały dostęp do funduszy producentów, przyszły klasyk sypał komunizujących kolegów.
Pociąg do fabuł pogodnych zaowocował utytułowaniem włoskiego filmu "Życie jest piękne" w reżyserii Roberto Benigniego. Oto pół-Żyd pół-Toskańczyk zostaje zesłany z żoną i synkiem do obozu w Auschwitz. W ramach samoobrony przed koszmarem Holocaustu impulsywny Włoch kreuje na użytek własnego syna świat wielkiej gry, jakiej częścią ma być rzekomo obóz koncentracyjny. Wprawdzie hitlerowcy, z czego widz doskonale zdaje sobie sprawę, ani na chwilę nie przestają być naprawdę groźni, ale wizja jest tak przekonująca, że nie tylko chroni dziecko przed urazami psychicznymi, lecz także pomaga ocalić życie żony i syna. Uratować własną rodzinę z koszmaru Holocaustu - oto siła optymizmu i witalności, która może liczyć na uhonorowanie najważniejszą amerykańską nagrodą filmową.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.