Recepta na pokój

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Działania NATO będą prowadzone dopóty, dopóki nie będziecie mogli wolni i bezpieczni wrócić do swych domów
Nikt nie zdoła pozbawić was ojczyzny! - mówił Bill Clinton do albańskich uchodźców w Ingelheim. Prezydent USA przyleciał tam, by z pierwszej ręki dowiedzieć się o dramacie wysiedleńców z Kosowa i zapewnić, że nie zawiedzie ich nadziei. W tym samym czasie w rezydencji rządowej na górze Petersberg koło Bonn nad losem Kosowian obradowali ministrowie spraw zagranicznych siedmiu najbardziej uprzemysłowionych państw świata i Rosji. Po kilku godzinach ogłoszono "zb- liżenie stanowisk". Bombardowania będą trwać, ale politycy mówią o przełomie. Nieoficjalnie mówi się, że wojna na Bałkanach może się zakończyć w ciągu dwóch tygodni.

- Bombardowania zostaną wstrzymane natychmiast, gdy Milos?ević ogłosi przyjęcie stawianych mu warunków - stwierdził kanclerz Niemiec Gerhard Schröder po rozmowach z Billem Clintonem. To nic nowego. Równie dobrze można powiedzieć, że gdyby prezydent Jugosławii zaakceptował stawiane mu warunki, wojny na Bałkanach w ogóle by nie było. Odrzucił jednak ustalenia z Rambouillet, a ambiwalentna postawa Rosji umożliwiła mu dokonanie czystki etnicznej w Kosowie. Dziś wszyscy oprócz Milos?evicia chcieliby wrócić do pozycji wyjściowych. Rozmowy na szczycie to w istocie poszukiwanie "wyjścia z twarzą", które nikogo nie postawi w roli pokonanego czy upokorzonego. Ale czasu cofnąć się nie da. W Moskwie, osłaniającej dotychczas Slobodana Milos?evicia, narasta świadomość zagalopowania się w ślepy zaułek; Belgrad nadużył poparcia Rosji i postawił ją w trudnej sytuacji wobec Zachodu, wspierającego ten kraj w pokonywaniu problemów wewnętrznych. Rosyjscy politycy, którzy najpierw sami rozhuśtali atmosferę wrogości wobec NATO, przedstawiając Milos?evicia w roli ofiary, dziś tłumaczą zachodnim aliantom, że nie mogą pójść na ustępstwa, bo muszą się liczyć z sympatią ich społeczeństwa dla Jugosławii. Podczas szczytu G8 w Bonn ustępstwa można było jednak dostrzec, choć nie nazwano ich po imieniu. Minister spraw zagranicznych Igor Iwanow po raz pierwszy zgodził się na obecność uzbrojonych żołnierzy NATO w Kosowie i powiedział, że Rosja jest gotowa współtworzyć ten kontyngent. Gwoli ścisłości Iwanow zastrzegł, że plan ten musi być przyjęty przez Belgrad. Dla Milos?evicia jest to sygnał, że Rosjanie nie będą dłużej osłaniać jego pleców. Robin Cook, szef brytyjskiej dyplomacji, nie pozostawia mu żadnych złudzeń. Jak stwierdził, czas pracuje dla NATO, siła wojskowa Milos?evicia maleje z każdym dniem. Połowa jego samolotów jest zniszczona, a druga połowa i czołgi są bezużyteczne z powodu braku paliwa. W kontekście sprawności bojowej minister Cook ma rację. Ale w wypadku Jugosławii nie chodzi bynajmniej tylko o zwycięstwo militarne, lecz o przyszłą Europę: o wybór między cofnięciem się o półwiecze do okresu "czystości rasowej" i nietolerancji, która doprowadziła kontynent na krawędź zagłady, a współistnieniem demokratycznych, wolnych narodów. Serbska powtórka z historii i sposób rozwiązania tragedii Kosowa dostarczyły wielu wątpliwości zarówno międzynarodowej dyplomacji, jak i demokratycznym społeczeństwom. W europejskim konflikcie europejskim politykom przypadła rola mediatorów między Waszyngtonem i Moskwą. Joschka Fischer, szef bońskiego MSZ, podjął kilka prób sprowadzenia polityki europejskiej do Europy. Najpierw proponował 24-godzinne zawieszenie broni jako akt dobrej woli NATO, co Waszyngton zdecydowanie odrzucił. Plan pokojowy Fischera nie zyskał też poparcia Brukseli. Niemiecki minister nie ustawał w przekonywaniu partnerów z USA, że samotna droga tego dominującego dziś w świecie mocarstwa nie wyjdzie mu na dobre. Europejczycy nie radzą sobie bez Amerykanów, ale również Waszyngton na dłuższą metę nie poradzi sobie bez Europejczyków. Co prawda na szczycie NATO ustalono, że w przyszłości akcje wojskowe w Europie prowadzone będą wyłącznie pod flagą sojuszu, lecz na bońskiej konferencji G8 Fischer zmiękczył partnerów z USA i wysłanników Rosji.


W europejskim konflikcie europejskim politykom przypadła rola mediatorów między Waszyngtonem
i Moskwą

Podstawą koncepcji Fischera jest "cywilna i wojskowa obecność" na terenie Kosowa. Dla Moskwy i Waszyngtonu oznacza to zmianę dotychczasowych pozycji. Amerykanie, którzy rozpoczęli naloty bombowe bez mandatu Rady Bezpieczeństwa, zgodzili się na powrót pod kuratelę ONZ i zaniechali radykalizacji działań zbrojnych. Rosjanie natomiast wciągnięci zostali do roli kuratora Kosowa, ramię w ramię z państwami NATO. Po ogłoszeniu rezultatów konferencji na Petersbergu Madeleine Albright podkreśliła, że jej podpis pod wspólnym oświadczeniem nie oznacza żadnych ustępstw; wojska i wszelkie organizacje paramilitarne Milos?evicia muszą zostać całkowicie wycofane, wysiedleńcom powinno się umożliwić powrót, a Kosowu zapewnić autonomię pod kontrolą cywilną i wojskową. Czyli de facto pierwotny cel zostanie osiągnięty. Na razie jednak rezolucja ogłoszona po konferencji G8 to tylko papier, a pytań jest więcej niż odpowiedzi. W dokumencie użyto wielu eufemizmów, które mogą być interpretowane w różny sposób. Mowa jest na przykład o kontroli wojskowej, bez wymieniania NATO. Strona rosyjska wyobraża sobie coś w rodzaju "błękitnych hełmów" czy SFOR, co dla północnoatlantyckich aliantów jest nie do przyjęcia. Waszyngton nie zgodzi się, by żołnierze NATO znów wystąpili na Bałkanach w roli kukieł, zmuszonych do bezczynnego przyglądania się konfliktom etnicznym. Nie wiadomo też, jaką postawę zajmą Albańczyków z Kosowa: czy żołnierze UCK, już wyobrażający sobie oderwanie od Jugosławii, dadzą się rozbroić? Jaką rolę w tym procesie odegra Ibrahim Rugova? Wydaje się, że po uściskach dłoni z Milos?eviciem w czasie, gdy ginęli jego rodacy, utracił autorytet przywódcy. Pytań i wątpliwości jest zresztą więcej. Trudno sobie wyobrazić, by po barbarzyńskich czystkach kosowscy Albańczycy wrócili pod serbską administrację i żyli z Serbami w ramach jugosłowiańskiej federacji w dobrosąsiedzkich stosunkach. Tym trudniej sobie to wyobrazić, że sami uczestnicy spotkania G8 nie mają jeszcze pojęcia, kto i w jaki sposób zapewni demokratyzację Jugosławii, bez czego trudno będzie mówić o trwałości zawieszenia broni i pokoju na Bałkanach. Czy sprawca wojny, Slobodan Milos?ević, ma awansować do roli partnera w budowie demokratycznego państwa? Nie jest tajemnicą, że od chwili rozpoczęcia interwencji zbrojnej toczy się wśród zachodnich sojuszników dyskusja, dlaczego celem ataków nie był sam Milos?ević, którego - jak mówi się nieoficjalnie - ostrzeżono nawet przed zbombardowaniem jego willi? Uczestnicy szczytu w Bonn przyznali otwarcie, że ich wspólne oświadczenie ma charakter listu intencyjnego, co nie jest równoznaczne z pokonaniem rozbieżności i załatwieniem wszystkich problemów. Powołano dyrektorów do prowadzenia dalszych rozmów. Po znalezieniu konsensusu ma być opracowana i przyjęta rezolucja Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych, która przesądzi o zakończeniu wojny. Na razie jednak jest to tylko wiara, może trochę większa, ale nic poza nią. Podczas wizyty w bazie wojskowej w Ramstein na pytanie żołnierzy, kiedy skończy się wojna, Bill Clinton odpowiedział wymijająco, że wierzy, iż Albańczycy wrócą do Kosowa "jeszcze przed Wigilią". Tymczasem Departament Obrony USA poinformował o przerzuceniu do Europy dodatkowych 176 samolotów, a Bundestag zatwierdził wysłanie kolejnych żołnierzy Bundeswehry do Albanii i Macedonii. Slobodan Milos?ević skomentował rezolucję G8 jednym zdaniem, że pośrednicy są mu niepotrzebni i sam podejmie bezpośrednie rozmowy z Albańczykami z Kosowa po zaprzestaniu ataków NATO...

Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.