Przegląd kadr

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak wybierano wojewódzkich komendantów policji
Tak wielkich roszad personalnych na szczytach policyjnej hierarchii jeszcze w Polsce nie było. Zmiany związane są z rozstrzygnięciem konkursów na komendantów wojewódzkich policji. Do ich przeprowadzenia zobowiązała ministra spraw wewnętrznych ustawa. W gruncie rzeczy wybór nowych komendantów nie był jednak konkursem: nie zawsze wygrywał najlepszy, a ostateczne decyzje o mianowaniu konkretnych oficerów zapadały w gabinetach polityków. Pojawiły się nowe indywidualności, kilku "pewniaków" przepadło.

- Filozofia reformy policji polega na uwolnieniu policji od roli kreatora polityki bezpieczeństwa i sprowadzeniu jej do roli wykonawcy tej polityki - tłumaczy Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji. - Wcześniej policja sama wymyślała, co trzeba zrobić, żeby było w Polsce bezpiecznie. Następnie to realizowała i potem sama się z tego rozliczała. Trudno uznać taką sytuację za normalną i korzystnie wpływającą na poczucie bezpieczeństwa - dodaje rzecznik. Od 1 stycznia tego roku wojewoda - jako przedstawiciel rządu - odpowiada za stan bezpieczeństwa na swoim terenie, wytycza policji kierunki działania, kontroluje jej finanse. To samo dotyczy szczebla powiatowego i samorządów. Ustawodawca zastrzegł jednak, że władza cywilna nie może ingerować w pracę operacyjno-rozpoznawczą ani dochodzeniowo-śledczą policji, a jedynie w działania prewencyjne. Zgodnie z ustawą w skład komisji konkursowej powinno wchodzić dwóch przedstawicieli wojewody, jeden - sejmiku wojewódzkiego i dwóch reprezentantów komendanta głównego policji. Do konkursu mógł stanąć każdy czynny oficer policji, który miał za sobą co najmniej siedem lat pracy w policji, minimum pięcioletni staż na kierowniczym stanowisku oraz wyższe wykształcenie. Do konkursów stanęło 78 kandydatów. Jeszcze przed startem odpadło dwunastu, gdyż nie spełniali warunków formalnych. Przeważnie byli to emeryci i absolwenci Wyższej Szkoły Policyjnej, która daje tylko wyższe wykształcenie zawodowe. Z tego powodu już na starcie przegrał na przykład jeden z "pewniaków" - Jan Pol, niegdyś zastępca komendanta stołecznego policji, a ostatnio komendant w Kielcach. Już po rozstrzygnięciu konkursu okazało się, że Pola powołano na stanowisko zastępcy nowego komendanta stołecznego. Każdy kandydat musiał rozwiązać specjalny test, który w krajach Unii Europejskiej przeznaczony jest dla menedżerów wielkich firm. - Składał się on m.in. ze swego rodzaju testu na inteligencję, w tym inteligencję emocjonalną, związaną z relacjami międzyludzkimi, czyli umiejętnościami zarządzania zespołami i reagowania w sytuacjach kryzysowych - wyjaśnia Paweł Biedziak. Każdego uczestnika konkursu poddano też badaniu psychologicznemu, przeprowadzanemu przez policyjnych fachowców. Komisja sprawdzała również wiedzę fachową oraz oceniała policyjny biznesplan kandydata, czyli jego wizję pracy policji w nowych warunkach. Na koniec każdy z członków komisji musiał wystawić kandydatowi ocenę końcową - w skali 0-9 punktów. Aby wziąć udział w finałowej rozgrywce o fotel komendanta, trzeba było uzyskać minimum 30 punktów (maksymalnie - 45). Żeby konkurs był ważny, finalistów powinno być co najmniej dwóch. Przebrnięcie przez wszystkie etapy konkursu, nazwanego przez niektórych uczestników "ścieżką zdrowia", nie oznaczało jednak, że kandydat, który uzyskał najlepszy wynik, mógł być pewien nominacji. - Komendant główny, wojewoda, a przede wszystkim minister nie mogą być ograniczani w swoich decyzjach żadnymi konkursami - mówi Paweł Biedziak. Dlatego słowo "konkurs" zastąpiłby raczej określeniem "przegląd kadr". Tymczasem ten "przegląd kadr" nie wystawia policji najlepszego świadectwa. Spośród 17 zaplanowanych konkursów na komendantów wojewódzkich (komendant stołeczny ma taki status jak wojewódzki) aż 10 się nie odbyło albo nie wytypowano finalistów. W pięciu województwach (śląskim, pomorskim, lubuskim, łódzkim i mazowieckim) nie zgłosiło się wymaganych trzech kandydatów. W Olsztynie i Kielcach żaden z kandydatów nie uzyskał niezbędnego minimum punktów, w Szczecinie i Warszawie do finału zakwalifikowano tylko jednego kandydata. Najlepiej - zdaniem Pawła Biedziaka - konkursy przebiegały w Lublinie, Krakowie i Opolu. Osoby, które dobrze wypadły, a ostatecznie nie wygrały, wędrowały tam, gdzie nie znaleziono dobrego komendanta. Poseł Jan Maria Rokita, przewodniczący sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, w konkursach widzi szansę wybicia się dla nie odkrytych dotychczas "młodych zdolnych". Jednym z nich jest Janusz Tkaczyk, ubiegający się o stanowisko komendanta w Lublinie, który ostatecznie został szefem policji w Olsztynie. Kolejnym - Antoni Kowalczyk, starający się o posadę komendanta w Krakowie, obecnie dowodzący stołecznymi policjantami. - Pozytywne jest też to, że po raz pierwszy możliwa jest zwyczajna rywalizacja o funkcje komendantów - mówi poseł Jan Maria Rokita. Jednak wygrana w wyniku "zwyczajnej rywalizacji" nie oznacza jeszcze, że zwycięzca na pewno zostanie mianowany. Według ustawy, na wytypowanego przez komisję konkursową kandydata musi się jeszcze zgodzić wojewoda. - Komendantem powinien być człowiek, do którego wojewoda ma pełne zaufanie. To poprzez niego będzie pełnił obowiązki związane z zapewnieniem bezpieczeństwa, więc trudno, żeby popierał urzędnika, którego nie akceptuje - tłumaczy Paweł Biedziak. Rzecznik przyznaje, że zdarzało się, iż wojewoda nie akceptował laureata konkursu, ale nie chce mówić o konkretach. - Po co to roztrząsać? Mówiąc o tym, zatrzymamy się na piance, podczas gdy piwo, czyli idea, jest wewnątrz - argumentuje Biedziak. Jednak ta "pianka" często decydowała o ostatecznym wyborze komendanta. Nieoficjalnie policjanci nie kryją, że odmowa poparcia ze strony wojewody miała spowodować, że Jan Naparty z Poznania, uważany za jednego z lepszych komendantów, w ogóle nie wystartował w konkursie. Jeden z członków poznańskiej komisji konkursowej publicznie informował też o próbach manipulowania wynikami. Z kolei w Rzeszowie dotychczasowy komendant, który miał uzyskać najlepszy spośród startujących wynik, zrezygnował w trakcie konkursu. Jak stwierdził, z powodu jego upolitycznienia. Policjanci krakowscy mówią, że ich przełożony nie startował, gdyż "nie chciał się wdawać w żadne układy". Zastanawiająco długo trwały polityczne przetargi o stanowiska komendantów we Wrocławiu, Poznaniu i Opolu: do walki o swojego komendanta włączyli się tam jeszcze związkowcy. Część nowych komendantów miała - mniej lub bardziej widoczne - polityczne poparcie. W Białymstoku komendantem mianowanym (konkurs się nie odbył) został Jan Kulesz, kiedyś służący w ZOMO, a obecnie zaakceptowany przez wojewodę wywodzącego się z AWS oraz przez przewodniczącego tamtejszej "Solidarności". W Gdańsku komendantem (także bez konkursu) został policjant pozytywnie oceniony przez AWS. W Bydgoszczy (konkurs również się nie odbył) komendantem został Andrzej Kaszubowski. Wsławił się tym, że w 1989 r. w kościele św. Brygidy w Gdańsku przepraszał (na kolanach) "naród" za krzywdy wyrządzone przez milicję. Jedną z pierwszych depesz gratulacyjnych nadesłał mu prałat Henryk Jankowski, który zadeklarował swoją pomoc poprzez codzienną modlitwę za jego służbę. Opozycyjni politycy uważają, że sposób wyłaniania nowych komendantów był nieporozumieniem. - To była parodia konkursów. Swoją drogą, konkurs niejako wpycha policjantów w różne, często sprzeczne układy polityczne. Jak komendant może być apolityczny, gdy chce wygrać taki konkurs? - pyta Janusz Zemke, poseł SLD. Tłumaczy, że konkursy mają sens na poziomie powiatu bądź miasta, gdzie władza polityczna jest jednolita, są zaś nieprzydatne na poziomie władz wojewódzkich, gdzie przewodniczący sejmiku pochodzi z innego ugrupowania niż wojewoda. - To zmusza komendanta do ciągłego analizowania, kto ma wpływy i komu trzeba się podlizywać - dodaje Zemke. - Gdy zmieni się władza, będzie kolejny cyrk. Część posłów SLD uważa, że byłoby lepiej, gdyby władze cywilne nie decydowały o obsadzie stanowisk komendantów wojewódzkich. Korzystne - ich zdaniem - byłoby też wprowadzenie kadencyjności przy obsadzaniu stanowiska komendanta głównego policji. To on na określony czas wybierałby komendantów wojewódzkich. - Obecnie komendant główny ma kilku "panów" i nie wie, komu ma służyć - tłumaczy Janusz Zemke. Jan Maria Rokita nie podziela obaw polityków SLD. Według niego, przyznanie wojewodom prawa głosu przy obsadzaniu stanowisk komendantów nie wmanewruje policji w politykę. - Jeżeli interes polityczny jest zbieżny z interesem publicznym, nie widzę żadnej kolizji - mówi Rokita. - Bardzo dobrze, że wojewódzkich szefów policji wybierają politycy, bo to oni są odpowiedzialni za to, żeby policja dobrze pracowała. Problemem jest to, żeby również politycy byli dobrzy. Jeżeli wojewodowie będą osobami o wysokich kwalifikacjach i będą wykonywali pracę wysokiej jakości, konkursy powinny przebiegać bez żadnych problemów. Procedury konkursowe trzeba będzie oczywiście ocenić, ale na to jest jeszcze czas. Obecne konkursy są pierwszą tego typu procedurą w historii naszej policji. Dopiero za kilka miesięcy dowiemy się, czy wybrano odpowiednich ludzi. Wkrótce przeprowadzane będą konkursy na stanowiska komendantów rejonowych policji. Starostowie nie będą już mieli takich praw jak wojewodowie i nie będą decydowali o obsadzaniu stanowisk w miejscowej policji. W zasadzie będą konsultowali decyzje komendanta wojewódzkiego: zgodnie z ustawą komendanta rejonowego wybiera jego zwierzchnik, ale w porozumieniu ze starostą. W komisjach zasiądą jednak przedstawiciele władz. To sprawia, że niektórzy kandydaci na kandydatów już zaczęli szukać politycznego poparcia.

Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.