Centrum Izraela

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak dalece Ehud Barak zmieni politykę swego państwa?
Likud powinien się zgodzić na utworzenie wielkiej koalicji ze zwycięską Partią Pracy, jeśli nowy szef rządu Ehud Barak zwróci się do nas z taką propozycją - uważa były premier Izraela Icchak Szamir. To on właśnie w swoim czasie mianował Baraka szefem sztabu, powierzając mu stanowisko tradycyjnie będące w Izraelu odskocznią do kariery politycznej. Zdeklarowany "jastrząb", którym 84-letni Szamir jest do dziś, z pewnością nie wypowiadałby takich opinii, gdyby uważał Baraka za "lewicowca". Nie zalecałby też Likudowi wejścia w koalicję z Barakiem. W Tel Awiwie zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborczych miasto dosłownie eksplodowało. Czegoś takiego nie było w Izraelu od dawna. W spontanicznym porywie wielotysięczne tłumy zebrały się na placu Rabina. Pomnik zamordowanego w listopadzie 1995 r. premiera pokryły znicze; skandowano hasła: "Rabin zwyciężył, pokój zwyciężył". O drugiej w nocy na placu pojawił się Ehud Barak. Zwracając się do roztańczonego i wiwatującego tłumu, ponownie zapewnił, że w ciągu półtora miesiąca sformuje rząd, a w ciągu roku wycofa wojska z południowego Libanu. Pod adresem Palestyńczyków zaznaczył jednak, że nie dopuści do ponownego podziału Jerozolimy, która pozostanie na zawsze wyłącznie stolicą Izraela. Ogólnej euforii nie przerwały nawet wiadomości, że islamiści z Hezbollahu znowu ostrzelali katiuszami północny Izrael, raniąc pięć osób. Nad ranem zmęczeni ludzie powtarzali, że "Barak powinien utworzyć wielką koalicję z Likudem, żeby nikt mu nie przeszkadzał w dalszych rokowaniach z Arafatem". W tym samym czasie dwunastoprocentowe zwycięstwo Baraka nad Netaniahu uznane zostało przez media za polityczne trzęsienie ziemi nie tylko w Izraelu, lecz na całym Bliskim Wschodzie. "Zmiana rządu w Jerozolimie umożliwi wznowienie kulejącego od paru lat procesu pokojowego" - pisały wszystkie gazety izraelskie. Benjamin Netaniahu zrezygnował ze stanowiska szefa Likudu i wycofał się, przynajmniej chwilowo, z czynnego życia politycznego. Wyniki wyborów świadczą jednoznacznie, że Izraelczycy odwrócili się od antyarabskiej prawicy. Nacjonalistyczna ekstrema ze Zjednoczenia Narodowego (z Beni Beginem na czele) otrzymała trzy mandaty, choć z tego ugrupowania pochodziło ośmiu deputowanych obecnego Knesetu. Kilka dni po wyborach z funkcji lidera swej partii i zarazem z miejsca w nowym XV Knesecie zrezygnował Beni Begin, syn Menachema Begina. To właśnie Zjednoczenie Narodowe przyczyniło się pół roku temu do obalenia rządu Netaniahu, protestując w ten sposób przeciw porozumieniu z Wye Plantation w sprawie wycofania się Izraela z dalszych 13 proc. Zachodniego Brzegu. - Nie mogę być wyrazicielem interesów narodowych bez narodu - powiedział Beni Begin, uzasadniając swoją dymisję. W wyniku wyborów całkowicie zniknęła z mapy politycznej partia Trzecia Droga (cztery mandaty w poprzednim Knesecie), której głównym celem było uniemożliwienie zwrotu Syrii wzgórz Golan. Progu wyborczego (1,5 proc. głosów) nie przekroczyła też antyarabska partia Comet, a narodowo-religijne ugrupowanie Mefdal, reprezentujące radykalnych osadników z Zachodniego Brzegu, zdobyło zaledwie pięć mandatów. Jedna piąta głosów ludzi, którzy zawsze popierali kandydata Likudu, tym razem oddana została na Ehuda Baraka. Dla świeckiej większości w Izraelu najbardziej niepokojące jest wzmocnienie się partii sefardyjskich rabinów Szas, która zwiększyła stan posiadania z dziesięciu do siedemnastu mandatów. Szas stała się przez to trzecią co do wielkości formacją w Knesecie, po Partii Pracy (27 mandatów) i Likudzie (19 mandatów). Na czele Szas stoi Arie Deri, skazany ostatnio na cztery lata więzienia za korupcję. Mimo wyroku, zdołał on zmobilizować dla swojej partii masowe poparcie (głównie kosztem Likudu). Sześć mandatów zdobyła nowa partia Szinuj (Zmiana), na której czele stoi popularny dziennikarz Toni Lapid. Jej zadeklarowanym celem jest zwalczanie wpływów ortodoksów religijnych. Dziesięć mandatów otrzymał liberalno-pacyfistyczny Merec (naturalny sojusznik Partii Pracy), którego głównym celem jest kontynuowanie procesu pokojowego, a wewnątrz Izraela blokowanie wpływów religijnych. - W żadnym wypadku nie wejdziemy do koalicji, w której zasiadać będzie Szas pod wodzą Deri - zastrzegają stanowczo członkowie Szinuj i Merec.


Centrum polityczne w Izraelu wypełniają teraz Partia Pracy i Likud, które uzyskały najwięcej mandatów

W tej sytuacji sformowanie nowej koalicji rządowej nie będzie łatwe. Niski próg wyborczy powoduje, że do 120-osobowego Knesetu weszło aż piętnaście partii. Nowy premier będzie musiał się zdecydować na włączenie do koalicji partii Szas - oprócz pomniejszych ugrupowań centrowych - albo utworzenie rządu jedności narodowej z Likudem, czemu sprzeciwiają się najbliżsi współpracownicy Baraka, z Szymonem Peresem na czele. Ten pierwszy wariant jest na razie nie do przyjęcia, gdyż skompromitowany Arie Deri nie chce zrezygnować z kierowania tą partią. Możliwe, że Barak zdecyduje się jednak na wielką koalicję z Likudem, zwłaszcza że Netaniahu zrezygnował z kierowania tą partią. Głębokie animozje osobiste między oboma politykami są tym bardziej zaskakujące, że służyli oni w tej samej renomowanej jednostce komandosów Sajeret Matkal. Dawni towarzysze broni uczestniczyli razem między innymi w akcji odbicia zakładników z rąk porywaczy samolotu Sabeny w 1972 r. Ich poglądy na sytuację polityczną Izraela i proces pokojowy są zresztą w wielu punktach zbieżne. Likud, który był dawniej partią zdecydowanie prawicowo-narodową, pod przywództwem Netaniahu przesunął się w kierunku centrum, stając się faktycznie ugrupowaniem centroprawicowym. Początek tego procesu nastąpił w styczniu 1997 r., gdy Netaniahu przekazał Palestyńczykom większą część Hebronu (wywołując tym zresztą jawną rebelię nacjonalistów Beni Begina). Gdy 23 października ubiegłego roku zawierano układ w Wye Plantation, Likud ostatecznie odszedł od tradycyjnej ideologii, wykluczającej rezygnację z ziem "historycznego Izraela". Równocześnie błędem jest określanie Partii Pracy mianem "ugrupowania lewicowego". Nie przypadkiem Barak w czasie kampanii wyborczej zmienił nazwę partii na Izrael Jeden, forsując jednocześnie proces przesuwania się ku centrum. Najlepszym dowodem, że centrum polityczne w Izraelu wypełniają teraz Partia Pracy i Likud, była miażdżąca klęska wyborcza nowo utworzonej Partii Centrum, której lider Icchak Mordechaj wycofał się z wyborów 24 godziny przed otwarciem lokali wyborczych. Ehud Barak wie, że ewentualna koalicja z Szas i kilkoma pomniejszymi ugrupowaniami nie ułatwiałaby mu dalszych rokowań z Palestyńczykami, które dotyczyć będą m.in. newralgicznej kwestii Jerozolimy. O złożoności tego problemu świadczy to, że radykalni osadnicy żydowscy po wyborach wznowili budowę osiedla w Ras al-Amud w arabskiej części miasta - w każdej chwili może tam dojść do starć z Palestyńczykami. Barak zapewne będzie wolał mieć za sobą Likud, który pomógłby mu poskromić żydowską ekstremę na Zachodnim Brzegu. Likud też nie wyklucza współpracy koalicyjnej z Partią Pracy. Znany "jastrząb", minister sprawiedliwości Cachi Hanegbi, przeprosił już nawet oficjalnie Baraka za to, że oskarżył go kiedyś o "ucieczkę z poligonu, gdzie na ćwiczeniach zginęło kilku komandosów". - Zrobiliśmy błąd, nie próbując zbliżyć się w ostatnich latach do ludzi identyfikujących się z Partią Pracy. Dla nich wszystkich sukces wyborczy Netaniahu w 1996 r., niedługo po zamachu na Rabina, był "historyczną niesprawiedliwością". Dlatego tak nienawidzili "Bibiego" - powiedział Hanegbi. Premier elekt zapowiedział, że może opublikuje swój program polityczny, a potem zacznie formować rząd. Jednocześnie w otoczeniu Baraka zaczęły się odzywać głosy, że wielka koalicja z Likudem zwiększyłaby siłę przetargową Izraela w rokowaniach nad ostatecznym statusem i granicami Autonomii Palestyńskiej. - Zgodzimy się na wspólny rząd z Barakiem, jeśli uwzględni on naszą formułę rokowań z Palestyńczykami - deklarują przywódcy Likudu. Nic dziwnego, że Palestyńczycy nie łudzą się, iż Barak będzie bardziej ustępliwy niż Netaniahu. - Lepiej mieć do czynienia z twardym negocjatorem niż z kimś, kto w ogóle nie chce negocjować - uważa Saib Arikat, który prowadził dawniej rokowania z rządem Netaniahu. Władze Autonomii zaapelowały o jak najszybsze wznowienie rokowań pokojowych i zapowiedziały, że jeszcze w tym roku proklamują państwo, a "sto dni łaski" dla Baraka nie będzie trwało w nieskończoność. Palestyńczycy obawiają się, że Barak, zamiast finalizować z nimi rokowania, przesunie punkt ciężkości na rozmowy z Syrią i wycofanie wojsk z południowego Libanu. W tych sprawach łatwiej mógłby uzyskać konsensus narodowy. Pod koniec tygodnia na centralnym targowisku telawiwskim Karmel, tradycyjnym bastionie Likudu, właściciele straganów wywiesili kalendarz; wykreślają w nim kolejne dni roku, w ciągu którego Barak obiecał wycofanie wojsk z Libanu.

Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: