Postęp i cywilizacja

Postęp i cywilizacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Uczestnicy testów medycznych w Szwajcarii nie są informowani, jaka jest natura substancji, które im się aplikuje. Z tak egzotycznymi osobnikami trudno się przecież dogadać...
Sprzedawanie swojego ciała, na ogół bez większej przyjemności, a za to z ryzykiem uszczerbków na zdrowiu, jest - jak wiadomo - jednym z najstarszych sposobów prowadzenia działalności zarobkowej. Nie znaczy to jednak, że nie można wprowadzić w tej dziedzinie żadnych nowinek, które odzwierciedlałyby światowy postęp i rosnącą troskę o człowieka.

Szwajcaria jest siedzibą Komisji Praw Człowieka ONZ, Międzynarodowego Czerwonego Krzyża oraz przodujących firm farmaceutycznych. Trudno sobie wyobrazić bardziej sprzyjające warunki rozkwitu nowoczesnej dbałości o zdrowie ludzkości, nawet jeśli przy okazji nawiązuje się z konkretnymi ludźmi stosunki handlowe, polegające na wynajmowaniu ich organizmów. Tym bardziej że jesteśmy przecież w miejscu cywilizowanym, gdzie zapewnia się co najmniej równie godziwe warunki finansowe i higieniczne jak w innych sektorach wynajmu ciał. Wydawane w Lozannie pismo "L?Hebdo" doniosło w edycji z 20 maja, że od kilku miesięcy przybywają do Szwajcarii mniej więcej dziesięcioosobowe grupki z Estonii, Polski i rozmaitych rejonów byłej Jugosławii. Gospodarze nie tylko zwracają im koszty przelotu i kwaterują ich nieodpłatnie w warunkach, jakie stwarzane są w hotelu trzygwiazdkowym, ale jeszcze wręczają każdemu około tysiąca dolarów. Czyżby chodziło o świeżo upieczonych biznesmenów z dawnej RWPG, mogących umożliwić Szwajcarom wejście na obiecujące nowe rynki? A może to urzędnicy lub politycy, którzy za drobną opłatą mogliby okazać zrozumienie dla potrzeb szwajcarskich zakładów pracy, walczących na tych rynkach z obcą konkurencją? Nie. Zapowiadaliśmy nowinki i dotrzymujemy słowa. Przybysze ze środkowej, wschodniej i południowej Europy wynagradzani są za to, że pozwalają dokonywać na sobie eksperymentów medycznych. Nowe substancje farmakologiczne można do woli aplikować szczurom, królikom, kotom, psom i małpom, ale w końcu przychodzi taki moment, że musi je zażyć jakiś człowiek, gdyż może się okazać, iż ludzie z różnych powodów reagują na nowy lek inaczej niż kolibry, żbiki i krokodyle. Działalność firmy Van TX, przeprowadzającej takie testy na zlecenie dwunastu największych przedsiębiorstw farmaceutycznych, jest całkowicie legalna. W odróżnieniu od wielu innych krajów, które wykonywanie takich eksperymentów obwarowały całymi bateriami gwarancji prawnych, mających chronić interesy "ludzi doświadczalnych", przepisy szwajcarskie są w tej dziedzinie dość elastyczne. Międzykantonalny Urząd Leków (OICM) wydał w 1998 r. firmie Van TX zgodę na przeprowadzenie czterdziestu ośmiu "prób klinicznych". W tym roku było ich na razie osiem. Czyli wszystko w porządku. Z małym zastrzeżeniem, że sami urzędnicy OICM przyznają, iż "geograficzne pochodzenie" osób poddawanych testom może stwarzać drobne problemy. Jest na przykład taki detal, zupełnie marginalny i bez znaczenia, ale dla formalności może warto o nim wspomnieć: "L?Hebdo" twierdzi, że zaproszone do Szwajcarii osoby nie są informowane o tym, jaka jest natura substancji, które im się aplikuje. Prawda - z tak egzotycznymi osobnikami trudno się dogadać, i to w tak fachowych sprawach, ale firma Van TX mimo wszystko nie wątpi w ich pojętność. Dlatego daje im do podpisania umowy, które nie są zredagowane w ich języku ojczystym. Jak wiadomo, ludy Wschodu potrafią Zachód zaskoczyć: nie przeczyta taki, lecz zrozumie. No bo przecież gdyby nie zrozumiał, to by nie podpisał - myśli sobie skrupulatny Szwajcar. Określenie "skrupulatny" nie pochodzi od pojęcia "skrupuły", zatem prezes Van TX Cornelis H. Kleinbloesen spokojnie tłumaczy pismu z Lozanny, że nie trzeba się frasować, bo przecież większość gości jego firmy to studenci, więc "jesteśmy przekonani, iż mówią biegle po niemiecku albo angielsku". Prezes jest dokładny jak tamtejszy zegarek: nie powie "wiemy, że mówią", lecz "jesteśmy przekonani, że mówią". Ja też zawsze byłem przekonany, że mama chciała mi dać ciastko, kiedy je zjadałem bez pozwolenia. Studenci z odległych zakątków naszego kontynentu odznaczają się jeszcze inną dziwną cechą. Otóż wykorzystują mózg nie tylko po to, żeby się uczyć światowych języków i rozumieć je nawet bez czytania. Oni niekiedy tym mózgiem myślą. Ot, tak. Jak gdyby nigdy nic. Paf, a tu jakaś myśl gotowa, zupełnie nie wiadomo skąd. Jeden z tych studentów pomyślał sobie, a potem nawet powiedział: "Dominuje uczucie upokorzenia. Czułem się jak chłopczyk w przedszkolu, którego nikt nigdy nie uważa za stosowne poinformować o czymś, bo przecież on niczego nie zrozumie. Pierwszy raz odnoszono się do mnie jak do ubogiego krewnego - jak do faceta z Trzeciego Świata". No tak, teraz jeszcze będzie marudzić. Z nimi tak zawsze. A przecież tysiąc dolarów było, a zdrowie ludzkości się polepszy. Jest na to dobra nazwa: postęp, dobrobyt i cywilizacja.

Więcej możesz przeczytać w 23/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.