Kazanie na Górze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Skończyła się epoka piętnowania ludzi, rzucania ekskomunik
Ciągle brak czasu na ponowne przeczytanie słów, które wypowiedział Ojciec Święty do Polaków podczas kolejnych pielgrzymek. Już niebawem dojdą do nich nowe. Będą skierowane - niemal na przełomie wieków - do ludzi jakże innych od tych, których spotkał w ojczyźnie, kiedy po raz pierwszy odwiedził ją jako papież. A były to słowa zawsze ważkie, mądre, zatroskane, odpowiedzialne, życzliwe i trafne. Były głoszone piękną polszczyzną, wypowiadane starannie i z mocą. Każde z nich padało na inną glebę, bo Polska zmieniała się z dnia na dzień. Nauczanie było adresowane do tych samych ludzi, uwikłanych w koszmarną przeszłość, z wolna zapominających o niej, ale nie potrafiących do końca odróżnić dobra od zła, wśród którego wzrastają i żyją. Nie umiejących jeszcze korzystać z wolności i wznieść się ponad podziały wyrosłe w epoce walki klas, by jednoczyć się w myśli i czynie w imię wspólnego dobra. Jeżeli jesteśmy świadomi, jak wiele trzeba zmienić w gospodarce, by ją uczynić normalną, to przecież musimy sobie zdawać sprawę, że nadrobienie strat duchowych i moralnych będzie wymagać znacznie więcej wysiłku i czasu. Kiedy myślę o papieskich pielgrzymkach do Polski, zawsze wracam do pytania często stawianego przez dziennikarzy: co one przyniosły Polakom, co dały Kościołowi w Polsce? Zazwyczaj przynoszą one doraźną ulgę w ludzkich troskach, budzą nadzieję, wyciszają rozgorzałe spory, pokazują, jak można inaczej widzieć i oceniać sprawy, którymi żyjemy, jak innym językiem można o nich mówić. Zauważono, że Polacy na czas pielgrzymki zmieniają się, stają się sobie bliscy, uśmiechnięci - jakby zapominali o codzienności. Widocznie obecność Ojca Świętego pozwala im się wznieść na jakiś inny poziom życia, gdzie łatwiej dostrzec to, co wszystkich łączy. Zapewne owocuje w ten sposób oderwanie się od normalnych zajęć, ale także wyjątkowa osobowość Gościa, wreszcie wspólne z nim modlitewne spotkania z Bogiem. Ale czy nie jest to jedynie skutek doraźny, pastylka poprawiająca chwilowo samopoczucie? Byłoby to niewspółmierne do wysiłku włożonego w przygotowanie każdej z tych pielgrzymek, coś w rodzaju syzyfowej pracy. Nie byłoby rzeczą słuszną oczekiwać cudów po pielgrzymkach papieskich, a więc szybkich i powszechnych zmian w świadomości narodowej, obywatelskiej, religijnej i moralnej Polaków, spektakularnych zmian społecznych, bezbolesnego przeprowadzenia reform gospodarczych. Papież nie jest przywódcą politycznym ani menedżerem. Sprawy polskie zna i jest o nie głęboko zatroskany. Nie zamierza zastępować polityków czy ekonomistów, ale zdaje sobie sprawę z tego, że istotna poprawa kondycji Polski i Polaków może nastąpić tylko dzięki przywróceniu życiu prywatnemu i zbiorowemu niezbędnych wartości. Cokolwiek bowiem buduje się bez wartości, musi pozostać bezwartościowe - zarówno jednostka ludzka, jak i państwo. Jednostka ludzka musi się stać osobą świadomą swojej naturalnej godności, państwo musi się oprzeć na wspólnocie osób skłonnych z własnego wyboru działać dla dobra wspólnego. Ten model człowieka i wspólnoty starał się papież uświadamiać i tworzyć podczas każdego pobytu w Polsce. To pozwalało mu - bez zajmowania się kłopotliwymi nieraz szczegółami ze zmiennej sceny politycznej - kreślić rozległą wizję człowieka i świata nacechowanego ładem prawdy, dobra, piękna i sprawiedliwości. W tym wzniesieniu się na wyższy poziom, z którego widać zasadnicze zręby, łatwiej operować językiem ciepłym, przyjaznym, życzliwym, docierającym do każdego i nie raniącym, mimo że wskazuje słabości i błędy. Język ten jednoczy, bo ukazuje perspektywy realizacji ludzkich aspiracji duchowych i materialnych. Podobnie Ojciec Święty podchodzi do spraw wiary, Kościoła, zasad moralnych. Skończyła się epoka piętnowania ludzi, rzucania eks- komunik. Może kiedyś było to skuteczne, a nawet potrzebne, dziś dorośliśmy do innej świadomości, odwołującej się do godności osoby ludzkiej. Należy wskazywać i potępiać zło, natomiast bezwzględnie szanować człowieka, który ma zawsze szansę i otwartą bramę ku dobru. Kościół zaś, ukazując człowiekowi jego godność w perspektywie ostatecznego przeznaczenia, ma za zadanie pomóc mu w rozwiązywaniu piętrzących się przed nim trudności, zwłaszcza duchowych. Aby Kościół mógł wypełnić swoje zadanie, potrzebuje wolności do przedłożenia swojej propozycji. Wielokrotnie papież podkreślał, także w swych wystąpieniach w Polsce, że wolność nie jest Kościołowi dana po to, by dzięki niej zyskiwał uprzywilejowane miejsce w społeczeństwie, ale tylko do swobodnego głoszenia Ewangelii, która może być skutecznie przyjęta wyłącznie wolną decyzją ludzką. Nietrudno dostrzec, że jest to pogląd liczący się z niepowodzeniem, z możliwością odrzucenia, a nawet przeciwstawienia się ofercie Kościoła. Równie łatwo dostrzec, że w takiej wizji nie mieści się jakakolwiek forma przymusu, dyskryminacji czy ksenofobii w odniesieniu do ludzi o innych poglądach, także religijnych, czy osób niewierzących. Każda z papieskich pielgrzymek owocowała bardzo szybko, a więc była skuteczna. Pierwsza - w 1979 r. - uświadomiła Polakom, że mają wystarczającą siłę, by się przeciwstawić systemowi przemocy. Druga - w 1983 r. - ukazała słabość tego systemu jego przywódcom. Trzecia - w 1987 r. - stanowiła wielkie wezwanie do poszanowania godności i praw człowieka. Władze usłyszały wówczas: "(...) trzeba zaczynać od społeczeństwa. Od ludzi (...). Każdy z tych ludzi ma swoją osobową godność, ma prawa tej godności odpowiadające. W imię tej godności każdy i wszyscy dążą do tego, aby być nie tylko przedmiotem nadrzędnego działania władzy, instytucji życia państwowego, ale również podmiotem. A być podmiotem to znaczy uczestniczyć w stanowieniu o "pospolitej rzeczy" wszystkich Polaków" (przemówienie na Zamku Królewskim w Warszawie, 8 czerwca 1987 r.). Pierwszą wizytę w wolnej Polsce w 1991 r. wykorzystał Ojciec Święty, by przypomnieć potrzebę zachowania podstawowych norm moralnych w życiu jednostki i tworzącym się demokratycznym ładzie społecznym. Skuteczność tego wezwania nie jest łatwa do oceny, sięga bowiem ludzkich sumień. Widocznie jednak były z tym problemy, skoro podczas krótkiego pobytu w Polsce w 1995 r. papież dopominał się o prawe sumienia, zaś dwa lata później uczył, po raz któryś z rzędu, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. To ostatnie wezwanie napotyka ciągle opory. O ile można zrozumieć, że partie dążą do zdobycia władzy, bo takie właśnie jest ich zadanie, o tyle trudno się pogodzić z filozofią nakazującą traktowanie przeciwników politycznych jak wrogów, których trzeba zniszczyć - nie tylko jako polityków, ale jako ludzi. Postulat wewnętrznego pojednania Polaków dla dobra kraju i wszystkich jego obywateli ciągle pada na nieurodzajną glebę. Jest to zaś pragnienie i przestroga, którą Ojciec Święty stale przypomina, licząc na jej realizację w imię solidarności. "Solidarność sprzeciwia się pojmowaniu społeczeństwa w kategoriach walki "przeciw", zaś stosunków społecznych w kategoriach bezkompromisowego przeciwstawiania klas. Solidarność, która swój początek i swoją siłę bierze z natury pracy ludzkiej, a więc z prymatu osoby ludzkiej nad rzeczami, będzie umiała tworzyć narzędzie dialogu i współpracy, pozwalające rozwiązywać sprzeczności bez dążenia do zniszczenia przeciwnika" (przemówienie w Częstochowie do Konferencji Episkopatu Polski, 19 czerwca 1983 r.). Nie sądzę, by czerwcowa wizyta Jana Pawła II w ojczyźnie miała inny charakter niż wszystkie poprzednie. Nie wątpię, że papież doceni to, co Polska zdołała osiągnąć w ciągu dwóch ostatnich lat, użali się nad naszą niedolą, ale zapewne pomyśli sobie, jak niegdyś Wyspiański: Ileż oni mogli mieć, gdyby tylko chcieli chcieć.

Więcej możesz przeczytać w 23/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.