Jeżeli za coś można być wdzięcznym komunizmowi, to za to, że "umarł z przemęczenia", cichutko i humanitarnie
Dziesięć lat temu w moim mieszkaniu na Mont Olivet, czyli na wzgórzu oliwnym, w podparyskim miasteczku Sartrouville, odpowiadając na ankietę "Moja największa nadzieja i największa obawa po "okrągłym stole"", napisałem do wydawanego przez Mirka Chojeckiego emigracyjnego "Kontaktu":
""Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie" - śpiewamy od lat i oto wygląda, że Pan zaczął wracać ojczyznę wolną. Pan zaczął wracać ojczyznę wolną w sposób niemal idealny, spokojnie, poprzez uzgodnienia z rządzącymi, do tej pory bez wybuchu niszczycielskich namiętności. Moją największą nadzieją jest to, że się nie rozmyśli, nawet widząc tyle skrzywionych twarzy ludzi z uszkodzonym wzrokiem i słuchem historycznym.
Moją największą obawą jest diabeł. Jego domena to gospodarka. Nie uważam, by największym złem była jej degradacja materialna, chociaż taka degradacja się dokonała. Najgroźniejsze jest gospodarcze rozprzężenie, które uniemożliwia powstrzymanie "rdzewienia kraju". W Polsce nie brak koncepcji reform, nie można natomiast od wielu lat wprowadzić doraźnego programu przywracającego porządek, który byłby punktem startowym dla głębszej przebudowy struktury i mechanizmów gospodarczych. Nie można wprowadzić takiego programu, bo mówiąc w ogromnym skrócie, wymaga on unicestwienia, w taki lub inny sposób, dwu bilionów złotych (w obecnym wymiarze wartościowym), których gros znajduje się w rękach ludzi, a następnie zapobieżenia odtwarzaniu się pieniądza bez pokrycia. Jeżeli wspomniane złotówki "nie pójdą z dymem", poprawa gospodarcza nie nastąpi. Będzie się nasilała inflacja i ogólny chaos, które ostatecznie staną na drodze postępu demokracji w kraju. Moją największą obawą jest to, że tych dwu bilionów złotych nie uda się zniszczyć bez ponownego skrępowania ludziom rąk. Byłby to wielki dramat i zwycięstwo diabła".
Pan Bóg się nie rozmyślił, za co trzeba mu ciągle dziękować, bo choć coraz rzadziej, to przecież nadal słychać głosy, jak to się źle stało, że nie mieliśmy swojej Bastylii. W tych głosach rękę podają sobie intelektualna i polityczna frustracja z filozofią motłochu. A przecież jeżeli za cokolwiek można być wdzięcznym komunizmowi, tej chyba najbardziej zbrodniczej anomalii stulecia, to za to, że "umarł z przemęczenia", cichutko i niezmiernie humanitarnie dla otaczającego świata. Nie znam świństwa, które zeszłoby z planety tak łagodnie i Panu niech będą dzięki.
Diabłu też się nie udało, "spalono" pieniądze i nie skrępowano ludziom rąk. Rząd Mazowieckiego, odrzucając bez wahania i dyskusji gospodarczą naiwność zapisów "okrągłego stołu", a także podsuwane mu obficie recepty stopniowego (tzw. gradualnego) przechodzenia do rynku, wykorzystał krótki czas sprzyjający radykalnej zmianie gospodarczej. Wykorzystał go, "rzucając na stos" swój polityczny los. čródłem sukcesu była trafna diagnoza sytuacji, błyskawiczne tempo działania, konsekwentne wsparcie programu gospodarczego przez premiera oraz - na koniec, choć nie na ostatku - wielki talent i jeszcze większy, a wtedy jakże cenny i na czasie, upór Leszka Balcerowicza. Zabrakło tego większości krajów postkomunistycznych, które już dziesięć lat przechodzą "gradualnie" do gospodarki rynkowej przy niewyobrażalnych - w porównaniu z naszy- mi - zniszczeniach gospodarki i kosztach społecznych.
Czwartego czerwca skończyła się jedna z największych i najlepszych dekad historii ojczystej. Oby ta, która idzie, okazała się - na miarę swoich własnych, wcale niemałych, choć zupełnie innych wyzwań i innych uporów - godną tej, która minęła. Kończę ten wspomnieniowy felieton w moim warszawskim mieszkaniu, niedaleko Jeziorka Czerniakowskiego i kurhanu przedwojennej Starówki z górującą nad nim akowską kotwicą. W Polsce przewaliła się epoka, na Mont Olivet, które niedawno odwiedziłem, spotkałem tych samych, tylko postarzałych, arabskich sąsiadów. Odnowiono tynk, wstawiono drzwiczki do ogródka, jest bardziej elegancko, ale dziura w płocie dla drogi na skróty pozostała. Zwykły czas.
""Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie" - śpiewamy od lat i oto wygląda, że Pan zaczął wracać ojczyznę wolną. Pan zaczął wracać ojczyznę wolną w sposób niemal idealny, spokojnie, poprzez uzgodnienia z rządzącymi, do tej pory bez wybuchu niszczycielskich namiętności. Moją największą nadzieją jest to, że się nie rozmyśli, nawet widząc tyle skrzywionych twarzy ludzi z uszkodzonym wzrokiem i słuchem historycznym.
Moją największą obawą jest diabeł. Jego domena to gospodarka. Nie uważam, by największym złem była jej degradacja materialna, chociaż taka degradacja się dokonała. Najgroźniejsze jest gospodarcze rozprzężenie, które uniemożliwia powstrzymanie "rdzewienia kraju". W Polsce nie brak koncepcji reform, nie można natomiast od wielu lat wprowadzić doraźnego programu przywracającego porządek, który byłby punktem startowym dla głębszej przebudowy struktury i mechanizmów gospodarczych. Nie można wprowadzić takiego programu, bo mówiąc w ogromnym skrócie, wymaga on unicestwienia, w taki lub inny sposób, dwu bilionów złotych (w obecnym wymiarze wartościowym), których gros znajduje się w rękach ludzi, a następnie zapobieżenia odtwarzaniu się pieniądza bez pokrycia. Jeżeli wspomniane złotówki "nie pójdą z dymem", poprawa gospodarcza nie nastąpi. Będzie się nasilała inflacja i ogólny chaos, które ostatecznie staną na drodze postępu demokracji w kraju. Moją największą obawą jest to, że tych dwu bilionów złotych nie uda się zniszczyć bez ponownego skrępowania ludziom rąk. Byłby to wielki dramat i zwycięstwo diabła".
Pan Bóg się nie rozmyślił, za co trzeba mu ciągle dziękować, bo choć coraz rzadziej, to przecież nadal słychać głosy, jak to się źle stało, że nie mieliśmy swojej Bastylii. W tych głosach rękę podają sobie intelektualna i polityczna frustracja z filozofią motłochu. A przecież jeżeli za cokolwiek można być wdzięcznym komunizmowi, tej chyba najbardziej zbrodniczej anomalii stulecia, to za to, że "umarł z przemęczenia", cichutko i niezmiernie humanitarnie dla otaczającego świata. Nie znam świństwa, które zeszłoby z planety tak łagodnie i Panu niech będą dzięki.
Diabłu też się nie udało, "spalono" pieniądze i nie skrępowano ludziom rąk. Rząd Mazowieckiego, odrzucając bez wahania i dyskusji gospodarczą naiwność zapisów "okrągłego stołu", a także podsuwane mu obficie recepty stopniowego (tzw. gradualnego) przechodzenia do rynku, wykorzystał krótki czas sprzyjający radykalnej zmianie gospodarczej. Wykorzystał go, "rzucając na stos" swój polityczny los. čródłem sukcesu była trafna diagnoza sytuacji, błyskawiczne tempo działania, konsekwentne wsparcie programu gospodarczego przez premiera oraz - na koniec, choć nie na ostatku - wielki talent i jeszcze większy, a wtedy jakże cenny i na czasie, upór Leszka Balcerowicza. Zabrakło tego większości krajów postkomunistycznych, które już dziesięć lat przechodzą "gradualnie" do gospodarki rynkowej przy niewyobrażalnych - w porównaniu z naszy- mi - zniszczeniach gospodarki i kosztach społecznych.
Czwartego czerwca skończyła się jedna z największych i najlepszych dekad historii ojczystej. Oby ta, która idzie, okazała się - na miarę swoich własnych, wcale niemałych, choć zupełnie innych wyzwań i innych uporów - godną tej, która minęła. Kończę ten wspomnieniowy felieton w moim warszawskim mieszkaniu, niedaleko Jeziorka Czerniakowskiego i kurhanu przedwojennej Starówki z górującą nad nim akowską kotwicą. W Polsce przewaliła się epoka, na Mont Olivet, które niedawno odwiedziłem, spotkałem tych samych, tylko postarzałych, arabskich sąsiadów. Odnowiono tynk, wstawiono drzwiczki do ogródka, jest bardziej elegancko, ale dziura w płocie dla drogi na skróty pozostała. Zwykły czas.
Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.