Zarabiać i oszczędzać

Zarabiać i oszczędzać

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeżeli ktoś jest dzisiaj bogaty i chce być bogaty także w przyszłości, musi oszczędzać
Najlepiej być młodym, pięknym i bogatym. Jeżeli nie można mieć wszystkiego naraz, to z czego zrezygnować? Z młodości? Z piękna? Czy z bogactwa? Wśród trzech odpowiedzi jest też taka, która da prymat bogactwu. Jej zwolennicy będą argumentować, że piękno i młodość wcześniej czy później przeminą, a bogactwo umiejętnie pomnażane pozostanie. Załóżmy, że ci, którzy tak twierdzą, mają rację i zastanówmy się, od jakiej wielkości dochodów zaczyna się bogactwo. Zapytajmy, od jakiej wysokości zarobków w Polsce Anno Domini 1999 opłaca się być bogatym.
Odpowiedź nie jest trudna, gdyż problem ten rozwiązali za nas twórcy reformy emerytalnej. Ustalili oni, że maksymalna składka na ZUS i powszechne towarzystwa emerytalne będzie pobierana od zarobków stanowiących równowartość 30 przeciętnych wynagrodzeń w gospodarce narodowej. W pewnym przybliżeniu można powiedzieć, że parlament uznał za ludzi bogatych tych, którzy zarabiają miesięcznie więcej niż dwie i pół średniej krajowej płacy.
Co ustawodawca ustanowił, to GUS wyliczył. I wyszło mu, że w tym roku jest to zarobek roczny wynoszący (po tzw. uzusowieniu) 50 375,22 zł, czyli 4197,82 zł miesięcznie. Ponieważ część z nas nie przyzwyczaiła się jeszcze do nowej formuły wynagrodzenia powiększonego o 23-procentową składkę ubezpieczeniową, dodajmy, że wedle starych zasad jest to równowartość płacy miesięcznej wynoszącej 3412,96 zł. Dla osób jeszcze mniej interesujących się tym, co składa się na dość skomplikowaną strukturę ich wynagrodzenia i liczących tylko to, co otrzymają "na rękę", dodajmy, że jest to mniej więcej odpowiednik miesięcznej wypłaty netto wynoszącej 2765,50 zł. Jeżeli otrzymujemy co miesiąc choć nieco więcej niż podana kwota i jeżeli nasze zarobki do końca roku nie zmniejszą się, czekają na nas dwie wiadomości: dobra i zła.
Wiadomość dobra to niespodziewana, dodatkowa podwyżka wynagrodzenia "na rękę" pod koniec roku. W chwili bowiem, gdy nasz pracodawca prześle do ZUS składkę w skumulowanej wysokości wynoszącej ok. 9420 zł, wygaśnie obowiązek ubezpieczeniowy. A zatem wszystko, co zarabiamy ponad tę magiczną kwotę, stanie się naszym bieżącym dochodem.
Czy jednak warto szaleć? Tutaj pora na złą wiadomość. Skoro nasze obowiązkowe składki są ograniczone przez ustawodawcę, oznacza to, że ograniczona jest wysokość przyszłej emerytury. Prześledźmy to na przykładzie mężczyzny zarabiającego trzy średnie krajowe pensje, czyli rocznie (po "uzusowieniu") 60 450,26 zł (średnio 5037,52 zł miesięcznie). W jakiej relacji będzie się kształtować jego przyszła emerytura do emerytury osoby zarabiającej średnią krajową pensję?
Ponieważ wyniki będą nieco inne w zależności od wieku przyszłych emerytów, symulację przeprowadźmy dla trzech grup wiekowych: urodzonych w kwietniu 1966 r., kwietniu 1956 r. i kwietniu 1946 r. Załóżmy, że wszyscy ukończyli czteroletnie studia i natychmiast po nich rozpoczęli pracę. Przyjmijmy także typowe w takich szacunkach założenia, że stopa waloryzacji w ZUS wynosi 1,5 proc., a stopa zwrotu w otwartych funduszach emerytalnych - 3 proc. A oto wyniki:
Wyniki zapewne są nieco zaskakujące i to z dwóch względów. Po pierwsze, szokująco wysokie są emerytury obecnych trzydziestolatków, którzy będą "składkować" ponad 30 lat. Jeżeli system emerytalny okaże się sprawny, w tej grupie wiekowej nawet osoba średnio zarabiająca, gdy stanie się weteranem pracy, zostanie małym Rockefellerem (pokazuje to także, jak sprawny był socjalistyczny system emerytalny i jak bardzo obecni emeryci zostali przez socjalizm okradzeni).
Drugi wniosek, jaki można wysunąć z tych danych, dotyczy spłaszczenia dochodów po przejściu na emeryturę. Obecna różnica dochodów, wynosząca w podanym przykładzie trzy do jednego, zmniejsza się w wieku emerytalnym do 70 proc. dla pięćdziesięciotrzylatków, 46 proc. dla czterdziestotrzylatków i 26 proc. dla trzydziestotrzylatków.
Jeżeli ktoś jest dzisiaj bogaty i chce być bogaty także w przyszłości, musi oszczędzać. Bo rację trzeba przyznać zakonowi michalitów, który nawołuje do "powściągliwości i pracy". Lepszej recepty na bogactwo, niż "zarabiać i oszczędzać", nikt nie wymyślił.
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Skierowana jest ona do wybitnych naukowców z dyscyplin "niehandlowych", nauczycieli, lekarzy pierwszego kontaktu, czyli wszystkich tych pracowników - zwłaszcza sfery budżetowej - którym miesięczne zarobki w wysokości 50 milionów starych złotych wydają się niewyobrażalne. Rozumiem, że ich powyższy tekst mógł nieco rozjuszyć. Na pocieszenie mogę powiedzieć, że z badań GUS wynika, iż pracowników oficjalnie otrzymujących taką pensję (a wyłącznie zarobki legalne są podstawą "składkowania") jest w Polsce tylko 2 proc., czyli ok. 200 tys. osób.
Z moich obliczeń wynika, że z przedstawionej dwustutysięcznej populacji bogaczy tylko 33,7 proc. to ludzie młodzi, a dodatkowy atrybut urody przypisać można jedynie 15,4 proc. badanych. A co do mądrości, to mądrych wśród bogaczy nawet ja nie potrafię policzyć.

Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.