Czas menedżera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jaka będzie RPA po odejściu Nelsona Mandeli?
W drugich po upadku apartheidu demokratycznych wyborach swoją władzę w RPA umocnił Afrykański Kongres Narodowy (ANC). Thabo Mbeki, lider ANC, zasiądzie na fotelu prezydenckim 16 czerwca, zastępując charyzmatycznego Nelsona Mandelę. Czy zdoła utrzymać stabilizację i jedność państwa? Mimo 27 lat spędzonych w więzieniu, Mandela nie tylko wyprowadził swój kraj z otchłani segregacji rasowej, ale był także największym orędownikiem pojednania i gwarantem spokoju społecznego. Jak będzie wyglądał nowy rozdział historii Republiki Południowej Afryki, określany przez niektórych białych jako "after Mandela" ("po Mandeli")? Czy po zdecydowanym zwycięstwie kongresu państwu nie grozi jednopartyjna dyktatura?

To tylko niektóre z obaw towarzyszących tym wyborom. Wprawdzie ich wynik można było przewidzieć, lecz zaskoczeniem było tak wyraźne zwycięstwo ANC. Znany był także następca Nelsona Mandeli, wszak Ojciec Narodu sam go na to stanowisko namaścił. Przez ostatnich pięć lat Thabo Mbeki był wiceprezydentem, praktycznie rządził już więc od dawna - kierował posiedzeniami gabinetu, ustalał kierunki polityki gospodarczej i zagranicznej. Ten 56-letni pragmatyczny polityk uchodzi za twardego negocjatora i wytrwałego stratega. Wykształcenie ekonomiczne zdobył na Sussex University w Wielkiej Brytanii, przeszedł też szkolenie wojskowe w moskiewskim Instytucie Lenina, przez wiele lat był nieformalnym szefem dyplomacji ANC i jego emisariuszem w Londynie.
Rezygnacja Mandeli i prezydentura Mbeki nie była dla nikogo niespodzianką. Frederik W. de Klerk, były prezydent RPA, inicjator końca apartheidu, w rozmowie z "Wprost" nie przewidywał większych perturbacji: - Nie sądzę, aby nastąpiła duża zmiana kierunków, ponieważ ludzie, którzy przejmą władzę, będą musieli przestrzegać osiągniętych porozumień. Można oczekiwać zmiany stylów i akcentów, ale nie będzie zmian fundamentalnych, decyzji odbiegających od przyjętej polityki i obranych kierunków. Kryzysu nie będzie.
Pięć ostatnich lat demokracji nie zatarło jednak różnic rasowych i materialnych. Republika Południowej Afryki to wprawdzie jeden kraj, ale wciąż dwa "światy". Z jednej strony wyczuwa się strach i niepewność jutra białych, z drugiej - niecierpliwość czarnych. A między nimi wciąż roztacza się wielka przepaść material- na - południowoafrykańskie metropolie to zarówno odgradzające się luksusowe enklawy białych mieszkańców, jak i slumsy czarnej biedoty. Piękny i ambitny zamysł stworzenia narodu-tęczy wydaje się bardzo trudny do zrealizowania.
Mimo że czarni sprawują władzę polityczną, a wielu z nich znalazło się w centrach zarządzania, wciąż stanowią mniejszość w licznych sektorach gospodarki. Wprawdzie coraz częściej można wśród nich spotkać ludzi zamożnych, jednak większość czarnych obywateli kraju nadal jest gorzej wykształcona i opłacana. Innego typu kłopoty mają przedstawiciele innych narodowości. Hindusi narzekają, że w przeszłości byli dyskryminowani przez białych, bo ich skóra była zbyt ciemna, natomiast teraz są za jaśni dla czarnych.
Biali swoją przyszłość często widzą w czarnych kolorach, wielu z nich decyduje się więc na emigrację. Niektórzy obserwatorzy obawiają się, że RPA może podzielić los Rodezji-Zimbabwe - po ogłoszeniu niepodległości biali zaczęli opuszczać kraj. Zdaniem Frederika de Klerka, alarmująco wysoka liczba emigrantów, zwłaszcza wysoko wykwalifikowanych, nie jest dobrym zwiastunem. Nelson Mandela uważa zaś, że jest to zjawisko normalne po odzyskaniu niepodległości, ma jednak nadzieję, że przejściowe. Wspólnym zmartwieniem wszystkich jest wysoka przestępczość i strach przed poruszaniem się po miastach. Pod względem liczby morderstw RPA znalazła się na drugim miejscu po Kolumbii.
Kolejne demokratyczne wybory odbyły się w atmosferze spokoju, co - jak podkreślali obserwatorzy - świadczy o tym, że Republika Południowej Afryki dobrze zdaje swój egzamin z demokracji. Wprawdzie nie zrealizowano wszystkich poprzednich obietnic, ale i tak udało się osiągnąć niemało: do 2 mln domostw podłączono prąd, wodę pitną doprowadzono do mieszkań 2,6 mln osób, wybudowano oraz zmodernizowano 700 klinik, postawiono 500 tys. domów (miało być milion).
Czy ten sam kierunek polityki uda się utrzymać następcy Mandeli? Thabo Mbeki stoi przed nie lada problemami: 42 proc. czarnych jest bezrobotnych, a modernizacja oznacza kolejne zwolnienia w przestarzałych zakładach pracy. W związku z postępującą globalizacją także południowoafrykańska gospodarka wymaga reform gwarantujących jej konkurencyjność. Jak w takich warunkach utrzymać spokój społeczny, powtarzając jednocześnie maksymę o konieczności sprawiedliwego podziału dóbr?
Jak uchronić się przed dyktatem jednej najsilniejszej partii? Wprawdzie ostatnie wybory wyeliminowały partie radykalne, ale marginalne znaczenie mają teraz także ugrupowania opozycyjne. Od polityków Afrykańskiego Kongresu Narodowego zależy to, w jaki sposób zechcą wykorzystać tę przewagę. W nowej rzeczywistości wciąż nie może się odnaleźć Partia Narodowa (dziś z określeniem Nowa), twórczyni apartheidu. Pewną nadzieją pozostaje jedynie Partia Demokratyczna, wczoraj uznawana za matecznik liberałów, dziś już jednak reprezentująca wiele różnych poglądów.
Pytań bez odpowiedzi jest wiele. Ale pięć lat temu, gdy czarni przejmowali władzę, było ich więcej. Pesymistyczne scenariusze nie zrealizowały się, a optymistyczne - tylko częściowo. "Nikt nigdy nas nie kształcił do rządzenia. Wyciągnięto nas dosłownie z zarośli, aby nam powierzyć zadanie administrowania rozwiniętym krajem - wyznał niedaw- no Mandela w wywiadzie dla kapsztadzkiej gazety "Leadership". - Gdy weźmiemy to wszystko pod uwagę, trzeba przyznać, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty". Rzeczywiście, zważywszy na trudności, bilans tego historycznego pięciolecia jest godny odnotowania. Nie dlatego pożegnanie Mandeli było smutne. Wprawdzie wynik wyborów był do przewidzenia, nowy prezydent również, nieznana pozostaje jednak odpowiedź na inne pytanie: jaka będzie Republika Południowej Afryki bez Nelsona Mandeli?
Te niepewności od jakiegoś czasu próbował rozwiewać on sam, przy każdej okazji zachwalając swojego wychowanka i następcę. "Thabo Mbeki to człowiek bardzo utalentowany, nasz rzeczywisty atut. Już dziś jest on szanowany zarówno w kraju, jak i za granicą. Odgrywa też bardzo ważną rolę nie tylko na naszym kontynencie, lecz także w innych regionach świata. Pytanie, co "po Mandeli" jest więc zupełnie nieuzasadnione. Sądzę, że pochwały pod moim adresem są bardziej wyrazem szacunku dla starszego człowieka niż czymkolwiek innym" - mówił z typową dla siebie skromnością. Tak jak Mandela był jednym z niewielu przywódców, którego znaczenie wykraczało daleko poza granice jego państwa, tak i ta cecha jego charakteru należy wśród polityków do rzadkości. Na wszystkich kontynentach.

Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.