Strasburska urna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przewodniczący jednej z komisji wyborczych w Sunderland, w północnej Anglii, nie liczył na przesadnie wysoką frekwencję mieszkańców jego okręgu w czwartkowych wyborach do Parlamentu Europejskiego
Wybory do władz lokalnych nie ściągają przecież więcej niż 60 proc. obywateli, a co dopiero Parlament Europejski gdzieś w odległej Brukseli czy Strasburgu. Obojętność mieszkańców przeszła jego najśmielsze oczekiwania - po zamknięciu lokalu w urnie znajdowało się zaledwie... 15 kart do głosowania, co oznacza, że w głosowaniu wzięło udział 1,5 proc. uprawnionych. W innych lokalach w Zjednoczonym Królestwie było tylko trochę lepiej. W centralnych okręgach Londy- nu frekwencja wyniosła 17 proc., w Birmingham - 18 proc, a w górniczym hrabstwie West Yorkshire - 15 proc. W sumie w domu pozostało ponad trzy czwarte Brytyjczyków. W Holandii i Finlandii głosowało zaledwie 30 proc. uprawnionych, zaś w Szwecji - 34 proc. Frekwencja wyborcza w całej Unii Europejskiej nie przekroczyła 50 proc. i była najniższa w historii.

Skąd bierze się tak niskie zainteresowanie europejską polityką i to w sytuacji, gdy z roku na rok Parlament Europejski zyskuje coraz więcej uprawnień? Według politologów, przyczyną niskiej frekwencji jest ogólny spadek zainteresowania polityką. Trend ten widoczny jest nie tylko w eurowyborach, lecz także w wyborach parlamentarnych i lokalnych w całej Unii Europejskiej. Dodatkowo na niekorzyść eurowyborów wpływa fakt, że startują w nich głównie politycy mało znani, którzy nie mieliby szans na miejsce w narodowym parlamencie, lub po prostu polityczni emeryci. Tylko 6 proc. Niemców potrafi wymienić nazwisko choćby jednego reprezentanta ich kraju w Strasburgu. Głównym powodem nikłego zainteresowania działalnością PE jest jednak pozbawienie go uprawnień, które normalnie przysługują organom ustawodawczym. Europejscy deputowani nie powołują europejskiego rządu, nie ustalają wysokości podatków i nie mają prawa inicjatywy ustawodawczej, która należy wyłącznie do komisji. Historia Parlamentu Europejskiego sięga początku lat 50. Art. 7 traktatu paryskiego z roku 1951, ustanawiającego Europejską Wspólnotę Węgla i Stali (EWWiS), powołał - obok Wysokiej Władzy (późniejszej Komisji Europejskiej), Rady Ministrów i Trybunału Sprawiedliwości - Wspólne Zgromadzenie. Według zapisu traktatu, miało się ono składać z "przedstawicieli narodów państw tworzących Wspólnotę". Na początku było to 78 deputowanych nominowanych przez parlamenty narodowe sześciu krajów członkowskich EWWiS - RFN, Francji, Włoch, Belgii, Holandii i Luksemburga. Siedziba i sekretariat zostały ulokowane w Luksemburgu i być może byłoby tak do dzisiaj, gdyby nie pewna przeszkoda natury technicznej - w 1951 r. w Luksemburgu nie było odpowiedniej sali, w której pomieściliby się deputowani i tłumacze przekładający wszystkie ich wystąpienia na sześć oficjalnych języków wspólnoty. Postanowiono więc, że zgromadzenia plenarne będą się odbywać w Strasburgu, siedzibie Rady Europy. Aby podkreślić swoją odrębność, na miejsce pierwszej sesji Wspólne Zgromadzenie wybrało Strasburską Izbę Gospodarczą, a nie pomieszczenia Rady Europy. Od początku "ojcowie Europy" przewidywali, że członkowie Parlamentu Europejskiego będą wybierani w wyborach bezpośrednich, ale na pierwszą elekcję trzeba było czekać 28 lat. W czerwcu 1979 r. mieszkańcy Wspólnoty Europejskiej wybrali 410 posłów. Po kolejnych rozszerzeniach UE rozszerza się także skład parlamentu. W obecnych wyborach mieszkańcy unii wybierali 626 posłów. Wiele wskazuje na to, że do następnych wyborów w 2004 r. unia przyjmie nowych członków, w tym Polskę. Ponieważ ustalono, że po poszerzeniu parlament nie będzie mógł liczyć więcej niż 700 deputowanych, kraje piętnastki będą musiały oddać część swych mandatów nowym członkom unii. Przy takim ograniczeniu w Strasburgu i Brukseli zasiądzie najprawdopodobniej 55 przedstawicieli Polski oraz po 24 z Czech i Węgier. W ciągu 44 lat istnienia PE stopniowo zwiększał swe kompetencje. Dziś może wnosić poprawki do wszystkich propozycji prawodawczych, propozycji wydatków w budżecie, a w niektórych wypadkach ma prawo odrzucić budżet unii w całości. Deputowani muszą wyrazić zgodę na wszystkie umowy zawierane z państwami nie będącymi członkami UE. Wreszcie - parlament zatwierdza nominację przewodniczącego Komisji Europejskiej i wszystkich komisarzy. Strasburscy deputowani odegrali decydującą rolę podczas niedawnego skandalu wokół Komisji Europejskiej. Powołani przez parlament niezależni eksperci wykryli w działalności kilku komisarzy liczne przykłady korupcji, nepotyzmu i złego zarządzania. Gdy deputowani zagrozili odwołaniem całej Komisji Europejskiej (parlament nie ma prawa odwoływać poszczególnych jej członków), komisja - chcąc ubiec wypadki - sama podała się do dymisji. Obowiązujący od 1 maja tego roku traktat amsterdamski jeszcze bardziej poszerza uprawnienia PE, czyniąc go jedynym organem, przed którym Europejski Bank Centralny musi regularnie składać sprawo- zdania ze swojej polityki. Dziennikarze przyznają, że opisywanie sesji PE nie jest łatwe, a powstające na ten temat artykuły są często po prostu nudne dla czytelnika. Trudności wynikają nie tylko z braku stałego miejsca posiedzeń, lecz także z faktu, że dla gazet, radia i telewizji bardzo kłopotliwe jest zdawanie relacji z posiedzeń odbywających się w jedenastu językach, poświęconych czasem bardzo zawiłym zagadnieniom. "Medialność" obniża fakt, że głosowania (nierzadko dla wygody deputowanych) nie zawsze odbywają się po zakończeniu debaty, lecz następnego dnia. Karkołomnym zadaniem jest też opis samych wyborów. W każdym kraju piętnastki wybory są przeprowadzane nie tylko według innej ordynacji (choć opartej na systemie proporcjonalnym), ale także innego dnia (elekcja jest rozłożona na trzy dni - czwartek, piątek i niedzielę). Nic dziwnego, że dziennikarze akredytowani w Strasburgu i Brukseli intensywnie poszukują interesującego tematu. Są nim niewątpliwie pieniądze. Parlament jest powszechnie krytykowany za to, że sam sobie uchwala znaczne podwyżki budżetu. Zasoby parlamentarnej kasy wzrosły z 460 mln euro w 1990 r. do 760 mln euro obecnie. O jedną piątą zwiększa koszty utrzymywanie trzech siedzib: w Strasburgu (sesje plenarne), Brukseli (pozostałe spotkania) i Luksemburgu (sekretariat generalny). Nowa siedziba PE nad Renem kosztowała podatników ponad miliard euro, a oddany ostatnio budynek parlamentu w Brukseli - 2,25 mld euro. Jednak ani Francja, ani Belgia, ani Luksemburg nie chcą zrezygnować z goszczenia parlamentarzystów na swoim terenie. Media niezwykle skrupulatnie informują natomiast o dochodach parlamentarzystów. Zgromadzeniu poprzedniej kadencji nie udało się doprowadzić do kompromisu w sprawie zasad wynagradzania deputowanych. W zależności od kraju podstawowe pensje deputowanych sporo się różnią. Są wypłacane z narodowych budżetów i podlegają opodatkowaniu w danym kraju, podobnie jak wynagrodzenie posłów parlamentów narodowych. Do tego dochodzi cały system ryczałtów i diet wypłacanych z kasy parlamentu. Za udział w posiedzeniach parlamentarzyści otrzymują 237 euro dziennie, 12,1 tys. euro miesięcznie na prowadzenie biura, zwrot kosztów podróży za każde oficjalne spotkanie (w tym dojazdy na sesje parlamentu) według stawki 0,87 euro za pierwsze 400 km i 0,44 euro za każdy następny kilometr. W maju Rada UE zgodziła się z wcześniejszą propozycją parlamentu, by wynagrodzenie wszystkich deputowanych było takie samo i wynosiło 5677,22 euro brutto miesięcznie. Nie udało się jednak osiągnąć porozumienia w kwestii stawki podatku: rada chce, by ustaliły to poszczególne rządy, natomiast parlament proponuje, aby wszystkich obowiązywała jedna taryfa - 22,5 proc. Bardziej rygorystyczne ma być rozliczanie kosztów podróży (odejście od ryczałtów na rzecz zwrotu kosztów na podstawie przedłożonych rachunków). Jeszcze w zeszłym roku wystarczyło rano podpisać listę obecności, aby odebrać dniówkę. Jak wielokrotnie ujawniały media, po podpisaniu listy deputowani często nie biorą udziału w obradach. Prawdziwa burza wybuchła w lutym ubiegłego roku po wyemitowaniu przez brytyjską stację ITN filmu dokumentalnego, w którym pokazano, że "proceder absencyjny" stał się nagminny. Od tego czasu, gdy okaże się, że jakiś poseł nie brał udziału przynajmniej w połowie głosowań w danym dniu, potrąca mu się 50 proc. dniówki. Zaostrzone przepisy obowiązują jednak od wtorku do czwartku. W poniedziałki (pierwszy dzień sesji), gdy deputowani dopiero zjeżdżają do Strasburga lub Brukseli, i w piątki (ostatni dzień), gdy rozjeżdżają się na weekendy do domów, frekwencja jest bardzo niska. Zdarza się, że w sali siedzi zaledwie 20-30 osób. Według analizy przeprowadzonej przez holenderski dziennik "NRC Handelsblad", do najbardziej zdyscyplinowanych należą Niemcy, Holendrzy i Belgowie, którzy w ciągu ostatnich pięciu lat obecni byli na 70 proc. głosowań. Belg Daniel Foret i Holender Hans Blokland opuścili zaledwie po jednym dniu obrad. Francuzi, Grecy i Portugalczycy zaliczyli poniżej 60 proc. głosowań. Najgorzej wypadli Włosi, którzy średnio wzięli udział w 40 proc. głosowań. Wśród dziesięciu najczęściej nieobecnych posłów jest aż siedmiu Włochów. Główną przyczyną absencji nie jest jednak lenistwo, lecz nadmiar zajęć. W przeciwieństwie do Holendrów czy Belgów, dla których praca w PE jest głównym zajęciem, europarlamentarzyści z południowej Europy prowadzą działalność polityczną na kilku frontach. Wśród włoskich deputowanych znajdują się m.in. burmistrzowie kilku miast, w tym Rzymu, Wenecji, Katanii i Palermo.

Więcej możesz przeczytać w 25/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.