Muszę się przyznać, że jestem miłośnikiem szeroko rozumianego hiszpańskiego kina grozy. Jest w nim wszystko, co powinno być w tego rodzaju produkcjach: mroczna atmosfera, tajemnica i zaskakujące zwroty akcji. Osadzone w realiach Półwyspu Iberyjskiego filmy są niesamowicie realistyczne – kto widział, wie, co mam na myśli. Gdy pojawiają się napisy końcowe, człowiek się cieszy, że to jedynie fikcja, bo przecież takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. To jedynie wyobraźnia scenarzystów i talent reżyserów tworzą świat jak z najczarniejszego dziecięcego koszmaru, w którym istnieją na przykład przykościelne sierocińce, gdzie od lat ukrywane są mroczne sekrety.
Może kiedyś, w odległej przeszłości, takie miejsca grozy istniały, ale przecież nie dziś, nie w cywilizowanym kraju. Wszak istnieją instytucje kontrolne, nadzór, nauczyciele i lekarze. Niewyobrażalne jest, by nikt nie reagował na cierpienie sierot. Nie, nie jestem naiwny, po prostu chciałbym, żeby słabsi i potrzebujący pomocy zawsze ją dostawali, by dobro wygrywało, a złych spotykała kara. Niestety, nie tak to funkcjonuje. Nasza rzeczywistość bywa bardziej brutalna i nieprawdopodobna niż najbardziej wymyślna fikcja. A ludzie często są okrutni i bezduszni niczym zwyrodnialcy z filmowych horrorów.
To była pierwsza myśl, gdy czytałem o siostrze Bernadetcie, kierowniczce Specjalnego Ośrodka Wychowawczego Sióstr Boromeuszek w Zabrzu. Historię jak z najgorszego koszmaru opisała Justyna Kopińska, reporterka „Dużego Formatu”. Ośrodek, do którego trafiały dzieci z tzw. rodzin patologicznych, przypominał więzienie. Żadnego prawa do prywatności. Kraty w oknach i przemoc fizyczna wobec podopiecznych. Za urwany guzik lub hałasowanie karą było bicie do krwi, wkładanie mydła do ust albo przykuwanie do kaloryfera. Mimo że dzieci z siniakami i obrażeniami pojawiały się w szkole, nikt nie reagował. Za dobrą monetę przyjmowano wyjaśnienia zakonnic, nawet te najbardziej nieprawdopodobne. Nie interweniowano, gdy dzieci przez dłuższy czas nie przychodziły na lekcje. Podobno niektórzy nauczyciele nic nie widzieli, bo jako katolicy nie chcieli donosić na osoby duchowne. Zostali głusi na niemy krzyk dzieci i wołanie Chrystusa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili...”.
W ośrodku sióstr boromeuszek w Zabrzu znęcanie się nad wychowankami nie kończyło się na karach fizycznych, rygorze i żelaznej dyscyplinie. To, co jest najbardziej wstrząsające i co zostało udowodnione w sądowym postępowaniu, to przyzwolenie, a nawet podżeganie do wykorzystywania seksualnego dzieci. Trudno bez wzburzenia czytać o chłopcach, którzy byli zamykani w pokojach z dorosłymi mężczyznami i pozostawiani na ich pastwę. Dochodziło do wielokrotnych gwałtów, a wykorzystywani chłopcy, gdy dorastali, sami wykorzystywali seksualnie młodszych. Dzieci nie miały komu się poskarżyć, siostry nie reagowały, a dorośli spoza ośrodka woleli nie wierzyć w to, co opowiadały. Gdyby nie tragiczny zbieg okoliczności, sprawa nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Ostatecznie „siostra” Bernadetta została skazana na dwa lata więzienia. Nie trafiła jednak za kratki, bowiem od trzech lat sąd odracza karę. Powodem ma być złystan zdrowia siostry i podeszły wiek. Skazana ma... 59 lat.
To wielka wyrozumiałość sądu wobec kobiety, która wyrządziła tak wielkie krzywdy. Co ze społecznym poczuciem sprawiedliwości, co z wiarą w nieuchronność kary? W kraju, w którym za kratki można trafić za jazdę po pijanemu na rowerze albo za kradzież bułki lub wafelka, osoby znęcające się nad dziećmi mogą się czuć bezkarne. Co więcej, nikt nie ponosi odpowiedzialności za brak nadzoru nad ośrodkiem sióstr boromeuszek w Zabrzu. Kuratorium nie ma możliwości kontrolowania placówek kościelnych, bo tak wynika z konkordatu. Sprawdzać je można jedynie na wniosek dyrektora ośrodka lub organu prowadzącego. Z kolei Kongregacja Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy, której podlega ośrodek w Zabrzu, przez lata albo go nie kontrolowała, albo robiła to nieudolnie. Dziś nikt stamtąd nie chce się wypowiadać.
To, co wydarzyło się w Zabrzu, każe się zastanawiać, jak funkcjonują podobne kościelne placówki. Oczekiwałbym od Ministerstwa Edukacji Narodowej przeprowadzenia gruntownej kontroli. Nie może być tak, że zapisy konkordatu wyłączają odpowiedzialność państwa polskiego za los grupy dzieci ciężko doświadczonych przez życie. Powinni to zrozumieć wszyscy, także ci chodzący na co dzień w sutannach i habitach. Tym bardziej że sam strój nie chroni przed złem, grzechem i nadużyciami. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.