Muzeum wojska polskiego

Muzeum wojska polskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kto kupi polską broń?
W 1999 r. MON otrzymało na zakup nowego uzbrojenia 930 mln zł. Krajowi producenci mogą liczyć na zamówienia o wartości 540 mln zł. Ponieważ sektor zbrojeniowy składa się z 31 zakładów, na każdy z nich przypadnie średnio ok. 17 mln zł, co znacznej części z nich nie pozwoli przeżyć. Kto zatem kupi polską broń? W trakcie dyskusji nad obecnym stanem naszej gospodarki wielokrotnie stawiano pytanie, czy stać nas na utrzymywanie przynoszącego straty przemysłu zbrojeniowego. Zwolennicy stosowania czystych reguł ekonomicznych odpowiadają, że powinniśmy jak najszybciej zlikwidować większość fabryk, zaś broń kupować za granicą.

Prawda jest jednak o wiele bardziej złożona. Okazuje się, że w pełni suwerenne państwo, nawet włączone do systemu międzynarodowych sojuszy obronnych, musi wytwarzać więcej niż połowę potrzebnej mu broni. Niektórzy uważają, że ten wskaźnik musi być zbliżony do 70-80 proc. Należy na przykład produkować podstawową broń strzelecką, amunicję, środki przeciwchemiczne itp. Przy ocenie przemysłu obronnego wskaźniki ekonomiczne obowiązujące w cywilnej gospodarce należy więc traktować z dużą ostrożnością. Tak się dzieje w najbardziej liberalnych krajach, w tym w USA i Europie Zachodniej, gdzie przemysł zbrojeniowy tak naprawdę nadal znajduje się pod kontrolą rządów. - Liberalizm kończy się tam, gdzie zaczyna się produkcja broni - mówi Romuald Szeremietiew, wiceminister obrony narodowej. W Polsce należy jednak rozstrzygnąć dylemat: jak daleko mogą sięgać interwencje państwa i na jakie wsparcie mogą liczyć fabryki. Większość odpowiedzialnych za obronność polityków opowiada się za utrzymaniem niemal wszystkich polskich fabryk zbrojeniowych. Okazuje się bowiem, że armia potrzebuje tak dużo śmigłowców - uderzeniowych, wspierających, transportowych, wykonujących zadania pomocnicze itp. - iż nie może być mowy o ograniczeniu mocy produkcyjnych deficytowego dziś PZL Świdnik. Armii potrzebne są również samoloty (Skytruck, Bryza, nawet Iryda) z upadającego Mielca. Nie dopuszcza się myśli o zaprzestaniu produkcji specjalnej w Stoczni Północnej. Armia chętnie kupiłaby każdy wyprodukowany w Łabędach czołg Twardy. Huta Stalowa Wola mogłaby mieć pełny portfel zamówień na przygotowywane do produkcji wozy bojowe Pandur, a w przyszłości - na nowoczesne haubice. Nie ma mowy o zaprzestaniu produkcji w dogorywającym Łuczniku Radom; armia widziałaby w swoich magazynach wszystkie wyprodukowane tam karabiny i pistolety. Świetlaną przyszłość powinny mieć także zakłady Mesko ze Skarżyska-Kamiennej; armia wręcz domaga się rakiet przeciwlotniczych Grom, lepszych pod niektórymi względami od słynnych stingerów. Podobne opinie padają, gdy mowa o niemal wszystkich zakładach obronnych, a więc o Emalii Olkusz (pociski przeciwpancerne i granaty), zakładach H. Cegielski (karabin PKMSNP), Nitro-Chemie Bydgoszcz (materiały wybuchowe), Preście z Bolechowa (pociski Grad i naboje przeciwpancerne), Zakładach Mechanicznych z Tarnowa (armaty przeciwlotnicze, karabiny maszynowe, granatniki) itd. Jednak wojsko, które chciałoby kupować niemal wszystko, co przemysł produkuje, nie ma pieniędzy. Tymczasem praktycznie nie ma żadnych szans, aby nadwyżki polskiej broni, nawet tej najbardziej nowoczesnej, udało się sprzedawać za granicą. Dlaczego? Winni są w zasadzie wszyscy. Producenci - bo mimo obiektywnych trudności, w znacznej mierze wykazali bierność, a niekiedy nieudolność. Na przykład Łucznik zatrudnił cztery lata temu dodatkowo półtora tysiąca ludzi, choć nie miało to ekonomicznego uzasadnienia. Zbyt wolno i chyba nie do końca fachowo przygotowywał programy, które pozwoliłyby mu skorzystać z pieniędzy Agencji Rozwoju Przemysłu. Winne jest i MON, którego deklaracje na temat wielkości zakupów nie pokrywały się z rzeczywistością. - Nadal nie znamy choćby deklaracji dotyczących wieloletniego planu zamówień - skarży się Dariusz Szwagierek, dyrektor generalny Łucznika, który niemal całą załogę przedsiębiorstwa musiał niedawno wysłać do domów. MON pominęło również Łucznika w składaniu zamówienia na pistolety MAG 95, choć uzyskały one u specjalistów z wojska bardzo wysokie oceny i są niemal o połowę tańsze od wyrobów krajowych i zagranicznych konkurentów. Wybór ten nadal wzbudza wiele emocji w gronie ekspertów zajmujących się wojskowymi zamówieniami.

Dr Andrzej Mochoń prezes Świętokrzyskiej Agencji Rozwoju Regionu

Na początku lat 90. polskie zakłady przemysłu obronnego nie były przystosowane do zasad obowiązujących na światowych rynkach broni. Głównym regulatorem było państwo, które zlecało produkcję, kupowało broń i ewentualnie decydowało o jej sprzedaży za granicę. Tymczasem na świecie dokonywały się zasadnicze zmiany, które nasz przemysł przeoczył. Na przykład światowy obrót bronią zmalał niemal czterokrotnie, co wymagało zupełnie nowych działań. Zanikały narodowe przemysły obronne. Ich miejsce zajmowały wielkie konsorcja ponadnarodowe. W przemyśle obronnym doszło do najbardziej spektakularnych fuzji. Dziś liczą się przede wszystkim międzynarodowe firmy amerykańskie i zachodnioeuropejskie. Nasz przemysł obronny pozostał w sytuacji niewiele odbiegającej od stanu z końca lat 80. Z powodu braku pieniędzy nie dokonano jego modernizacji. Nie dokończono żadnego programu restrukturyzacyjnego. W efekcie oddaliliśmy się od Europy Zachodniej i USA. Na ostatnim światowym salonie Eurosatory w Paryżu wśród ponad 800 firm byli tylko dwaj polscy producenci. Udało się nam zorganizować kieleckie targi broni, na których swoje wyroby wystawiają - obok krajowych producentów - niemal wszyscy liderzy światowych rynków zbrojeniowych. Krajowi producenci nawet u siebie, w kraju, nie byli w stanie prezentować swoich produktów bez pomocy organizatorów targów. Na szczęście z roku na rok polscy wytwórcy zaczęli rozumieć, na czym polega profesjonalny marketing, zaczęły powstawać niezłe materiały promocyjne itp. Obserwowaliśmy, jak niektóre polskie firmy wykorzystywały szansę i próbowały włączać się w międzynarodowe struktury. Na targach w Kielcach krystalizowała się na przykład współpraca Bumaru-Łabędy z Movagiem, dzięki czemu powstała koncepcja transportera Pirania, zaś Huta Stalowa Wola we współpracy ze Steyerem zaoferowała nowoczesny transporter Pandur. W projekty krajowych firm włączały się także inne zagraniczne koncerny, m.in. Thompson czy Ericsson. Targi w Kielcach stają się największym salonem obronnym Europy Środkowej i Wschodniej. Tego rodzaju przedsięwzięcia nie zastąpią jednak rzeczywistej restrukturyzacji i prywatyzacji przemysłu obronnego, który powinien być pewnym wyznacznikiem suwerenności państwa. Jednocześnie musi się on stać częścią zglobalizowanego, zachodnioeuropejskiego i amerykańskiego, sektora obronnego. Odpowiada za to jego dotychczasowy właściciel, czyli państwo, a także on sam.

Okazuje się, że polski system zamówień i dostaw dla wojska, mimo wielu deklaracji i prób reformowania, nadal nie przystaje do zachodnioeuropejskich wzorców. Dysponentami zamówień są u nas na przykład rodzaje sił zbrojnych, co powoduje decentralizację i brak spójności w polityce zakupów. System ten uważany jest za korupcjogenny. W Europie Zachodniej zakupy dla armii przeprowadzają wyspecjalizowane agendy, tylko w niewielkim stopniu zależne od armii. Próby ustanowienia w Polsce podobnej agendy, którą zarządzałby na przykład pełnomocnik premiera ds. przemysłu obronnego i dostaw techniki dla sił zbrojnych, nie wywołują w armii entuzjazmu. Czy decyduje o tym tylko obawa przed wyrwaniem z rąk wojskowych decydentów - i tych w mundurach, i cywilów - kolejnych obszarów władzy, czy też chodzi o coś innego? Polski rynek broni zalicza się potencjalnie do największych w Europie. Dotyczy to prawie wszystkich jego segmentów - od karabinów do najnowocześniejszych samolotów i śmigłowców. W ciągu najbliższych dziesięciu lat znajdzie u nas nabywców ponad 350 tys. sztuk broni strzeleckiej, co wzbudza emocje niemal u wszystkich światowych dostawców. Firmy ochroniarskie nabędą zapewne kilkadziesiąt tysięcy nowych pistoletów i karabinów. Na Zachodzie muszą one korzystać z usług licencjonowanych, zwykle krajowych dostawców. W Polsce zaś panuje w tym zakresie zupełna dowolność. Państwo ograniczyło również w administracyjny sposób popyt na tak popularną za granicą broń pneumatyczną. Tymczasem pytania dotyczące przyszłości czy sposobu organizacji polskiego przemysłu obronnego wciąż pozostają bez odpowiedzi. Gdyby nawet spełniły się prognozy dotyczące wzrostu polskiego rynku broni, nie będzie on mógł normalnie funkcjonować tylko dzięki dostawom dla własnej armii. Czy ktoś z innych krajów zechce więc kupować polską broń? Jeśli za wyznacznik nowoczesności i bardzo dużych szans sprzedaży uznać 40 punktów na publikowanej obok "Liście przebojów" (na 60 możliwych), to pułap ten przekroczyło tylko 11 wyrobów lub grup wyrobów. Niezłe perspektywy ma zapewne kilka innych produktów, które uzyskały nieco niższą punktację (na przykład stacje radiolokacyjne Radwaru). Mniej niż 25 punktów, co według szkolnej skali ocen należałoby uznać za wynik mierny, otrzymało jednak niemal 20 produktów. Znaczna część wyrobów uzyskiwała przyzwoite cenzurki za nowoczesność, lecz znacznie niższe za możliwość sprzedaży. Dotyczy to m.in. czołgów z Łabęd, do niedawna naszych najlepiej sprzedających się wyrobów. Produkt, nawet dość nowoczesny, którego jednak nie sposób korzystnie sprzedać, jest tylko obciążeniem dla fabryki. W ostatnich latach Łucznik robił bardzo dobre interesy na sprzedaży starszych, wycofywanych z wojska karabinków AK-47 (pod względem kalibru nie spełniały standardów NATO). Okazało się bowiem, że po remoncie można je korzystnie sprzedać na Bliskim Wschodzie. Czy jednak naszą specjalnością eksportową będą przestarzałe karabiny? Aby przeżyć, każda fabryka musi sprzedawać nowe konstrukcje. Na te zaś na całym świecie popyt jest coraz mniejszy. Menedżerowie z coraz mniej nowoczesnych fabryk tłumaczą, że obecny stan to nie ich wina, bo organ założycielski, czyli państwo, nie stworzył im warunków do rozwoju i opóźnił restrukturyzację. - Tam, gdzie nie byliśmy ubezwłasnowolnieni, czyli w produkcji cywilnej, dajemy sobie radę - mówi dyrektor Szwagierek. W jego fabryce wydzielono oddzielną spółkę wytwarzającą maszyny do szycia, do których nie trzeba dopłacać. Czy jednak zarządy i prezesi fabryk zbrojeniowych w ciągu ostatnich czterech, pięciu lat zrobili wszystko, aby w większym stopniu uniezależnić się od państwowych zamówień? - Mamy już sensowny program restrukturyzacji przemysłu zbrojeniowego oraz program modernizacji armii - mówi minister Szeremietiew. - Nadal nie wiemy, czego w przyszłości będzie od nas oczekiwać armia i jakie będzie miała fundusze na zakupy - odpowiadają na to dyrektorzy fabryk. Największym problemem menedżerów przemysłu zbrojeniowego oraz wojskowych dysponentów jest to, aby przemysł obronny przetrwał choćby do chwili rozpoczęcia rzeczywistej jego restrukturyzacji, co pozwoliłoby włączyć niektóre fabryki do międzynarodowych konsorcjów. Wiele wskazuje na to, że nie dotrwa.

Więcej możesz przeczytać w 29/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.