Rzeczpospolita babska

Rzeczpospolita babska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Feministki chcą równości, na której straży stałaby odpowiednia ustawa. Nie życzę kobietom tego ustawowego zwycięstwa. Pachnące społeczną inżynierią zapisy o równości pogorszyłyby ich sytuację
Na mazurskim jeziorze pracowicie machałem wiosłami, starając się nie ochlapać wodą siedzącej z przodu kajaka i opalającej się żony. Obok przepływała łódka. Siedział w niej rozparty jak turecki basza jegomość z satysfakcją patrzący na wiosłującą damę. Po jej skroniach spływał pot. Na jej twarzy malował się uśmiech. Czy nie mamy równouprawnienia?

W tygodniu, w którym wiele miejsca poświęcono udanej ofensywie Polek na czołgi i samoloty naddźwiękowe, w "Gazecie Wyborczej" trwała fascynująca dyskusja o polskim feminizmie i polskich kobietach. Dyskusja, nawiasem mówiąc, prowadzona wyłącznie przez kobiety. Mógłbym się dalej z satysfakcją przyglądać, jak panie wydłubują sobie oczy, ale postanowiłem nieproszony podnieść rękę i zgłosić się do odpowiedzi, czyli wsadzić palec między drzwi. Feministki krzyczą, że w Polsce panuje patriarchat, że kobiety są pod męskim butem, że mają utrudniony dostęp do polityki, że nie dadzą się sprowadzić do roli Matki Polki i że nie mogą ścierpieć, gdy ktoś mówi, że Bóg dał kobiecie i mężczyźnie różne role. Ich koleżanki nieśmiało stawiają sprawę z głowy z powrotem na nogi i w rewanżu są z furią atakowane. Nikt sobie nie wyrywa włosów, ale walka jest ostra. Feministki nie lubią, gdy ktoś z nimi polemizuje, a brak entuzjazmu dla feminizmu uznają zwykle za antyfeminizm. Ale niech tam, zostanę męską szowinistyczną świnią, jak łaskawe są nazywać mężczyzn nie mieszczących się pod ich butem. Jestem, jak feministki, przeciwko nierówności płac kobiet i mężczyzn wykonujących taką samą pracę, wiem, że większość polskich kobiet w praktyce pracuje na dwóch etatach - służbowym i domowym, denerwuje mnie ślepota na przykłady dyskryminacji kobiet oraz bagatelizowanie ich molestowania i bicia. Lecz dostaję białej gorączki, gdy dłużej słucham feministek, bo ich wizja świata jest awersem monety, której rewersem są niesławne trzy K, sugerujące konieczność ograniczenia kobiet do kościoła, kuchni i dzieci. Czego chcą feministki? Mówią, że równości, na której straży stałaby odpowiednia ustawa. Nie życzę kobietom tego ustawowego zwycięstwa. Pachnące społeczną inżynierią zapisy o równości pogorszyłyby ich sytuację. Każdy, nawet najbardziej zasłużony sukces setek tysięcy kobiet nieżyczliwi (kobiety też) komentowaliby: "No tak, punkty za płeć pomogły". Ale zgoda, ta ustawa to świetny sposób na skłócenie płci. I może o to idzie. Nie jestem fanem posłanki Nowiny-Konopczyny, lecz ma ona rację, gdy mówi, że feministki chcą, jak z dżinsami, zastosować model uniseksu. Trudno będzie przeforsować obupłciowość. W końcu nawet męskie i damskie dżinsy mają inny krój. Gdy słyszę, co u nas mówią feministki, przypominają mi się brednie, które pierwszy raz usłyszałem z ich ust siedem lat temu w Ameryce. Tam feministki już wiele osiągnęły. Mężczyźni boją się oskarżenia o napastowanie seksualne i zamiast podrywać, czekają na zaloty. Komplementy są zakazane, bo godzą w ludzką godność kobiety, a za mówienie o różnicach między płciami mężczyzna jest zakuwany w dyby i sądzony za seksizm. Efekt: w kinowej sali anonimowy tłum wyje z radości w czasie filmu "W sieci", bo Michael Douglas odkuł się na Demi Moore, która go napastowała, choć mówiła, że to on. Nie chcę mieć kury domowej i jak by mi się kobieta rozleniwiła, sam bym ją gonił do pracy. Ale też nie chcę mieć babolca, który w domu jest gościem, a zrealizować potrafi się tylko przy biurku. Feministki mówią, że wrogowie równouprawnienia panicznie boją się zatarcia różnic między społecznymi rolami kobiet i mężczyzn, realizacji przez kobiety wzoru zachowań męskich i promocji kobiet wyzwolonych. Nie jestem przeciw równouprawnieniu, ale też bym się tego bał, gdyby nie pewność, że kobiety są za rozsądne, by zrezygnować z kobiecości w imię stawiania spraw na głowie. Błagam, niech kobieta nie pozbawia mnie atawistycznej potrzeby satysfakcji z faktu, że potrafię utrzymać rodzinę. Niech czasem będzie feministką, ale też czasem niech pozwoli mi być macho. Tylko czasem. Przecież potrafię przewijać, karmić i zabawiać dziecko, przecież potrafiłem z nim zostać na wiele dni sam, gdy miało kilka miesięcy, przecież nie wstydzę się wózka i pieluch. Trudno jednak ukryć, że Stwórca najwyraźniej nie chciał, bym karmił piersią. Bawi mnie, gdy słyszę, że kobiety mają u nas zamknięte drogi do polityki. To duża rzecz powiedzieć coś takiego w kraju, gdzie w krótkim czasie kobiety były premierem, szefem banku centralnego, rzecznikiem praw obywatelskich, szefem kancelarii prezydenta, ministrem budownictwa, kultury, sprawiedliwości i zdrowia oraz szefem urzędu antymonopolowego, gdzie kobieta jest motorem napędowym "Gazety Wyborczej", a inna naczelną "Polski Zbrojnej" (pst!). Jedna z kobiet uczestniczących w polemice pisze, że jest bezczelnością sugerowanie, iż feministki roszczą sobie prawo do reprezentowania wszystkich kobiet i zaraz potem przeczy sobie, gdy z zajadłością atakuje swoją koleżankę, która bez odpowiedniego entuzjazmu odnosi się do feministek. Cóż, siostrą feminizmu jest hipokryzja. Amerykańskie feministki protestują przeciw seksualnemu molestowaniu, ale milczą, gdy oskarżony o molestowanie jest Bill Clinton. No, ale przecież on trzyma z feministkami. Można więc postępować wbrew nim. Wystarczy być z nimi. Polskie kobiety sobie poradzą. Wystarczy, że ochrony swoich interesów nie zostawią feministkom.
Więcej możesz przeczytać w 29/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.