Ludzie pojednania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy i Żydzi wspólnie ratują przed zagładą oświęcimskie muzeum
Konflikt wokół byłego obozu w Oświęcimiu nie ucichnie wraz z usunięciem krzyży postawionych przez Kazimierza Świtonia i wytyczeniem strefy ochronnej wokół obozu-muzeum. Oto w prasie żydowskiej Nowego Jorku pojawiły się wieści, że sławetny rabin Avi Weiss w dziesięciolecie swego wtargnięcia do nie istniejącego już klasztoru ss. karmelitanek zamierza z grupą zwolenników rozpocząć w Oświęcimiu protest przeciw jedynemu krzyżowi (zwanemu "papieskim"), jaki pozostał na żwirowisku, a także znajdującemu się w pobliżu obozu w Brzezince (Birkenau) kościołowi. Właściciele gruntów zabranych przez hitlerowców na budowę "fabryki śmierci" (która po wojnie stała się najbardziej złowrogim muzeum świata), wołają o odszkodowania za to, co stracili. Dożywający swoich dni byli więźniowie domagają się rekompensat od Niemiec za swe cierpienia i niewolniczą pracę. Lokalni biznesmeni, którzy kiedyś zainwestowali we wstrzymaną na skutek protestów budowę pawilonu handlowego w pobliżu wejścia do obozu, chcieliby, żeby wreszcie ta nie dokończona inwestycja stała się czymś więcej niż tylko grobowcem ich pieniędzy. Miasto pragnęłoby wreszcie czerpać jakieś zyski ze swego położenia przy jednym z najliczniej odwiedzanych w świecie obiektów turystycznych, a nie tylko wiecznie cierpieć z powodu tak kłopotliwego sąsiedztwa. No i wreszcie sam obóz-muzeum stoi na progu fizycznej katastrofy, a tylko wysiłkom ludzi dobrej woli zawdzięczamy, że pielgrzymi i turyści z całego świata zwiedzają realne pozostałości zbrodni, a nie żałosne ruiny lub zrekonstruowaną makietę.

Krzyżem po głowie
Większość konfliktów wokół byłego obozu była sporami polsko-żydowskimi o krzyż. Czemu nasz symbol religijny przeszkadza "starszym braciom", modlącym się przecież do tego samego Boga? Wynika to z radykalnej interpretacji pierwszego przykazania w jego staro- testamentowej wersji, zakazującej nie tylko czczenia "innych bogów", ale również wykonywania wizerunku boskiego. Ortodoksyjni Żydzi rozumieją to tak, że nie wolno im się modlić w obecności świętych znaków innych religii, obojętnie czy byłby to krzyż, czy posąg Buddy. Ale dotyczy to tylko osób pojmujących judaizm tradycjonalistycznie i rygorystycznie; olbrzymia liczba Żydów należących do synagog reformowanych (albo też niewierzących) nie ma do sprawy krzyża jakiegokolwiek stosunku, choć łączą go z historią antysemityzmu, bo przez wieki chrześcijanie obarczali Żydów zbiorową winą za bogobójstwo, a z Kościoła dobiegały wrogie im głosy. Zawsze jednak - wobec konfliktu wyznań i postaw - religijni rygoryści stoją na pozycji uprzywilejowanej, bo kompromis i tolerancja służą im za podstawę do oskarżeń o niedowład wiary. To samo widać po stronie polskiej, że nie wspomnę już o działalności Kazimierza Świtonia czy ks. Henryka Jankowskiego, którzy zapomnieli, że krzyż to symbol ofiary i miłosierdzia, a nie narzędzie walki. A o pomyłkę łatwo; miecz ma także kształt krzyża. Ci, którzy pochopnie mylą krzyż z mieczem, wołają, że przecież Oświęcim stoi na polskiej ziemi, ginęli tam także katolicy, a krzyża papieskiego to już na pewno nie oddamy. Wszystko to prawda, ale nawet w kwestii jedynego stojącego dziś na żwirowisku krzyża zapomnieliśmy już, że jest on "papieski" tylko o tyle, że Ojciec Święty odprawił przy nim w 1979 r. mszę na terenie byłego obozu w Brzezince, a więc kilka kilometrów dalej; o miejscu ustawienia krzyża (wybrano je bez porozumienia z Watykanem) przesądził fakt, że istniał tu klasztor ss. karmelitanek, przeniesiony potem na skutek protestów strony żydowskiej. Powody do nazywania go "papieskim" są więc dosyć słabe. Podobnie z kościołem w Brzezince, budzącym mieszane uczucia niektórych Żydów, choć mniejszej grupy niż ta, która zaangażowała się w sprawę krzyży na żwirowisku. Stańmy jednak przed obozem w Brzezince i spróbujmy spojrzeć na sprawę bezstronnie: przecież ta świątynia umieszczona w poobozowym budyneczku stoi naprawdę blisko ogrodzenia, za którym spalono ludzi innej wiary. Czy będziemy dalej grzmieć o "żydowskim zamachu na krzyż", czy może jednak troszeczkę uderzymy się we własne, chrześcijańskie piersi? Spójrzmy na sprawę jeszcze inaczej. Dwadzieścia lat temu Ojciec Święty odprawił mszę na prochach Żydów spalonych w krematoriach Brzezinki i nie spotkało się to z protestem ze strony ich żyjących rodaków. Pomyślmy, co by się działo dzisiaj, gdyby w Brzezince zaczęto ustawiać ołtarz... Aż strach pomyśleć. Oto miara drogi, jaką przebyliśmy w dialogu polsko-żydowskim. Obawiam się tylko, że nie zawsze jest to droga w dobrym kierunku. Nie warto się zatrzymywać nad spektakularnymi protestami rabina Weissa. Ale czy Żydzi wciąż oburzający się na "krzyż papieski" czy znak krzyża na kościele w Brzezince zdają sobie sprawę z wysiłku polskiego Kościoła i polskich władz, które kolejno doprowadziły do przeniesienia sióstr karmelitanek, usunęły małe krzyże powtykane - z dobrej woli przez chrześcijan odwiedzających obóz - w popioły żydowskich ofiar Brzezinki, a teraz sprawnie i bez hałasu usunęły ze żwirowiska Świtonia z jego drewnianymi mieczami? To nie były zwykłe akcje porządkowe; w dzisiejszej Polsce każda walka z krzyżem - choćby postawionym bez zgody władz kościelnych i używanym jako miecz do walki - musi się kojarzyć z komunizmem albo z zaborami. Czy Żydzi potrafią zdać sobie sprawę z tego, jak świętym dla Polaków symbolem jest krzyż i jakimi patriotycznymi treściami jest opleciony ten symbol religijny? To nie nasza wina, że tak ułożyła się historia tej części Europy, że pod znakiem krzyża Polacy tyle razy zrywali się do walki o niepodległość. To jest wyjątkowo trudna i bolesna dla obu stron materia. Jeśli nie będzie gotowości jej poznania i zrozumienia, nadal ton będą nadawać wojownicy widzący świat bardzo wąsko i wybiórczo spod swojej bojowej przyłbicy, jak rabin Avi Weiss i Kazimierz Świtoń.

Konserwacja destruktu
Podczas swej ostatniej wizyty w Polsce wołał Ojciec Święty o "ludzi pokoju", którzy powinni nadawać ton dzisiejszemu światu, jeśli ma on mieć perspektywy przetrwania. To wołanie aktualne jest nie tylko tam, gdzie leje się krew, bo i Oświęcim jest dobrym przykładem tej - dalekiej od zaspokojenia - potrzeby. Przecież - niezależnie od starć wojowników zakutych w pancerze swych jedynie słusznych poglądów - grozi nam, że już niedługo nie będzie o co walczyć; były obóz może wkrótce popaść w ruinę. Budowano go podczas wojny, pośpiesznie i byle jak, przy wykorzystaniu niewolniczej pracy spędzonych do tej budowy jeńców sowieckich. Bezpośrednio po wojnie - zwłaszcza w nie strzeżonej Brzezince - przez długi czas jeszcze rozbierano i niszczono (choćby na opał), co tylko się dało. Prawie 60 lat istnienia tak marnie skleconych bud i baraków oznacza kres ich trwałości. W kwestii, co dalej, nie ma jednolitego zdania: może machnąć ręką i pozwolić się rozpaść szczątkom pamiętającym najstraszniejszą zbrodnię dziejów? Ale jak wtedy opowiedzieć przyszłym pokoleniom o Holocauście? Może więc zbudować z trwalszych materiałów makietę obozu, odbudować nawet - w imię historycznej dydaktyki - krematoria w Brzezince wysadzone przez hitlerowców przed ich odwrotem? Ale już dzisiaj pojawiają się głosy, że to wszystko wymysł tendencyjnych historyków, zbrodni nie było, tylko na pewien czas zatrzymywano tu "podejrzanych". Cóż dopiero wtedy, gdy znikną relikty i pozostanie dowolnie ukształtowana makieta? Konserwacja tych reliktów byłaby niebywale kosztowna i benedyktyńsko pracochłonna: trzeba rozbierać wszystko deska po desce, belka po belce, w autoklawie pod ciśnieniem nasycać zniszczone drewno preparatami konserwacyjnymi, a potem pieczołowicie montować ponownie. Albo słupy ogrodzeniowe, na których wieszano kolczaste druty pod napięciem. Trudno o bardziej trywialną konstrukcję budowlaną niż prosty słup żelbetowy. Robiono je podczas wojny z marnego betonu, pewnie nie bez aktów sabotażu i drobnej kradzieży; dziś tysiące słupów ledwie stoją, wyżarty beton i odsłonięte, skorodowane zbrojenia wróżą ich rychły upadek. Co robić? Jeśli przemyślnie utrwalić je w takim stanie, w jakim są, to za cenę konserwacji takiego - jak mówią fachowcy - "destruktu" można byłoby wykonać ze cztery nowe słupy. Ale te byłyby już tylko makietami. Problemy można mnożyć. Łatwych odpowiedzi nie ma. Dzięki żydowskiej fundacji Ronalda S. Laudera z Nowego Jorku - która wkrótce po upadku komunizmu w Polsce włączyła się w dzieło konserwacji byłego obozu - można było wybrać drogę najtrudniejszą: pracochłonnego utrwalenia tych naruszonych zębem czasu "destruktów". Całkowity koszt może sięgnąć 50 mln USD. Samo muzeum nie uniosłoby tego ciężaru; w ostatnich latach cały budżet Państwowego Muzeum w Oświęcimiu-Brzezince (a tylko jego nie największą część przeznacza się na konserwację) wynosił 11 mln zł rocznie, a więc nieco ponad 3 mln USD. Tymczasem Fundacja Ronalda S. Laudera zainwestowała z zagranicznych źródeł w konserwację byłego obozu już 20 mln USD i nadal zbiera pieniądze na ten cel. Bez rozgłosu i public relations wykonano ogromną pracę, powstrzymano zniszczenie, na jakieś 50 lat odsunięto groźbę śmierci technicznej pamiątek Zagłady. Dyrektor muzeum Jerzy Wróblewski i jego zespół oceniają współpracę z fundacją bardzo wysoko. Tak działają ludzie dobrej woli szukający realnych efektów, a nie taniego poklasku.

Błogosławieni pokój czyniący
Niepozorny rabin z Brooklynu Szloma Cwajgenghaftig bez rozgłosu zorganizował ekipę budowlaną i przy jej pomocy wyremontował za własne i zebrane wśród współwyznawców pieniądze wiele zdewastowanych cmentarzy żydowskich w naszym kraju. Polski Żyd z Miechowa Kalman Sułtanik, wiceprezes Światowego Kongresu Żydów, jeździ po całym świecie, puka do wszystkich drzwi i zarówno od rządów, jak i od najróżniejszych instytucji wydobywa w imieniu Fundacji Laudera pieniądze na konserwację Oświęcimia i Brzezinki. Jeśli wyproszą go jednymi drzwiami, wraca innymi, ale nie wypada odmawiać byłemu więźniowi tego obozu zagłady. Nie zawsze ma mądre pomysły (przypomnę rzuconą przezeń przed kilkoma miesiącami ideę nadania byłemu obozowi statusu eksterytorialnego), ale jego cicha, uparta aktywność ratuje pamięć świata. Znam rabina Wei- ssa i parokrotnie z nim rozmawiałem w Nowym Jorku. Wbrew obiegowym opiniom, nie jest to człowiek głupi czy ograniczony. Ale jest to typowy wojownik, który z jednakowym zacietrzewieniem będzie zwalczał "polski antysemityzm" , jak i władze Argentyny - jego zdaniem - odpowiedzialne za zamach bombowy na tamtejszych Żydów. Ponieważ jednak świat malowany jest wielobarwną paletą, sąsiednią synagogą w nowojorskiej dzielnicy Bronx kieruje rabin Hershel Schacter, który jako żołnierz amerykański 54 lata temu wyzwalał obóz koncentracyjny w Dachau. Jest to człowiek mądry, uroczy i przyjaciel Polski. Swego czasu był przewodniczącym najważniejszej dla nowojorskich Żydów organizacji, jaką jest Rada Prezesów Głównych Organizacji Żydowskich. Obecnie funkcję tę pełni Ronald S. Lauder. "Czyniących pokój" jest o wiele więcej niż nieprzejednanych wojowników: zarówno po stronie polskiej, jak i żydowskiej. Ale zgiełk bitewny szerzej się rozchodzi i chętniej jest słuchany.
Więcej możesz przeczytać w 29/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.