Odyseja 2004

Dodano:   /  Zmieniono: 
Budowa i eksploatacja nowej stacji kosmicznej pochłonie 100 mld USD
Kilkanaście dni temu promem Discovery powrócił z rosyjskiej stacji kosmicznej Mir amerykański astronauta Andy Thomas. Jego przylot kończy pierwszy etap współpracy obu krajów, zmierzającej ku kooperacji na budowanej międzynarodowej stacji kosmicznej. Mir okrąża Ziemię od dwunastu lat i w przyszłym roku Rosja zamierza zamknąć stację. Zakończy ona swój żywot, płonąc w 
atmosferze naszej planety, a jej resztki spoczną na dnie Pacyfiku. W połowie maja miał wystartować statek transportowy Progress z paliwem niezbędnym do obniżenia orbity kompleksu. Kłopoty finansowe Rosji sprawiły jednak, że nie został wysłany. By bezpiecznie skierować Mira do atmosfery, proces obniżania orbity musi potrwać około ośmiu miesięcy. Rosjanie zapewniają, że do końca przyszłego roku uporają się z przestarzałą, dwunastoletnią stacją.

Miejsce Mira zajmie międzynarodowa stacja kosmiczna, największe i najdroższe przedsięwzięcie w historii ludzkości. Ma ona kosztować dziesiątki miliardów dolarów. Tylko na umieszczenie jej na orbicie trzeba wydać 40 mld USD. Stacja ma być eksploatowana przez 10 lat, co oznacza kolejne wydatki. Specjaliści szacują koszt przedsięwzięcia na 100 mld USD. Międzynarodowa stacja kosmiczna będzie dziełem szesnastu państw - Stanów Zjednoczonych, Rosji, Kanady, Japonii, Belgii, Danii, Francji, Niemiec, Włoch, Holandii, Norwegii, Hiszpanii, Szwecji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Brazylii. Montaż na orbicie potrwa co najmniej pięć lat i wymaga 43 lotów w kosmos. Astronauci amerykańscy spędzą 1100 godzin, składając kompleks podczas kosmicznych spacerów. Rosjanie - o połowę mniej.
Nowa stacja kosmiczna nie może się jednak jakoś oderwać od Ziemi, a wysłanie na orbitę jej pierwszych komponentów ciągle się opóźnia. Randy Brinkley, zarządzający projektem w ramach, powiedział wprost, że przyczyną opóźnień są rosyjskie problemy finansowe. Udział Rosjan nie tylko utrudnił realizację projektu, lecz także wywindował jego cenę, choć miało być odwrotnie. Gdy w 1984 r. prezydent Ronald Reagan zapraszał sojuszników Stanów Zjednoczonych do budowy stacji, udział Rosji w przedsięwzięciu był nie do pomyślenia. W 1993 r. ze względu na ogromne i ciągle rosnące koszty administracja Clintona nakazała przeprojektowanie stacji i - ze względów oszczędnościowych - zezwoliła NASA na zaproszenie Rosji jako partnera strategicznego do budowy kompleksu. Jurij Koptiew, szef Rosyjskiej Agencji Kosmicznej, nadal zapewnia, że jego kraj będzie "wspaniałym i niezawodnym partnerem". Tymczasem szef NASA Dan Goldin w maju powiedział w Kongresie, że żałuje, iż Stany Zjednoczone przystały na budowę modułu serwisowego przez Rosję.
Kłopoty z Rosją sprawiły, że 1 czerwca ogłoszono nowy plan montażu poszczególnych elementów stacji i - jak się zresztą spodziewano - będą kolejne opóźnienia. Pierwszy człon, jaki wystartuje z Ziemi, to moduł napędowy budowany przez Rosjan, lecz finansowany przez Amerykanów. Zostanie on wystrzelony 20 listopada 1998 r. z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie. Według wcześniejszych planów, miał lecieć w czerwcu. Ważący 21 ton moduł będzie utrzymywać stację na orbicie 400 km nad Ziemią. W Centrum Kosmicznym im. Kennedy'ego drugi w kolejce czeka moduł Unity. Jest to element zawierający porty cumownicze, do których w przyszłości przyłączane będą inne duże komponenty stacji. Zaplanowano, że 3 grudnia 1998 r. Unity poleci na orbitę promem Endeavour. Zmiany w harmonogramie związane są jednak z trzecim elementem, budowanym przez Rosjan modułem serwisowym. Od tego, kiedy on znajdzie się na orbicie, zależy termin uruchomienia stacji, gdyż w nim zostanie zamontowany europejski system zarządzania danymi oraz główne silniki stacji. Moduł serwisowy może w zasadzie funkcjonować samodzielnie na orbicie; jest to ministacja. Dawniej Rosjanie nazywali ją nawet Mir 2 i planowali, że zastąpi ona starą stację. Moduł serwisowy poleci jednak dopiero w kwietniu 1999 r. Pierwsza trzyosobowa załoga, Amerykanin William Shepherd i Rosjanie Jurij Gidzenko i Siergiej Krikaljew, wyruszy w kosmos w lipcu 1999 r. rosyjskim statkiem załogowym Sojuz. Podczas ich pięciomiesięcznego pobytu stacja będzie się stopniowo rozrastać. W październiku 1999 r. wystartuje amerykański moduł laboratoryjny, następnie dołączą kolejne, konstruowane przez państwa europejskie, Japonię i Rosję. Badania naukowe rozpoczną się w 2000 r. Powiększenie załogi z trzech do sześciu osób planuje się nie wcześniej niż w listopadzie 2002 r. Ostatni start montażowy odbędzie się w styczniu 2004 r., tylko miesiąc później niż zakładano w pierwotnym planie.
Zadaniem pierwszych rezydentów będzie testowanie stacji w locie i pomoc przy montażu najważniejszych komponentów. Na czas ich pobytu zaplanowano trzykrotne dokowanie wahadłowców, dzięki którym stacja powiększy się o amerykańskie zestawy ogniw słonecznych, moduł laboratoryjny i kanadyjskie automatyczne ramię, podobne do tych, jakich obecnie używa się na wahadłowcach.
Stacja ma być unikatowym kosmicznym laboratorium. Naukowcy odnoszą się jednak do tego pomysłu bez większego zapału, twierdząc, że cały projekt to pieniądze wyrzucone w błoto. Gdyby te astronomiczne sumy przeznaczyć na podobne przedsięwzięcia na Ziemi, postęp w badaniach byłby znacznie szybszy, a koszty niższe. Wielu naukowców wątpi też, czy wytwarzane w kosmosie materiały będą rzeczywiście lepsze od produkowanych w ziemskich laboratoriach. Stację projektowano z nadzieją, że produkcją w kosmosie zainteresują się wielkie koncerny przemysłowe. Po wstępnych testach żaden z nich nie wydaje się jednak poważnie zainteresowany inwestowaniem ogromnych pieniędzy na orbicie.
Dan Goldin twierdzi, że stacja kosmiczna stwarza niepowtarzalną okazję, aby dowiedzieć się, czy ludzie mogą żyć i pracować w kosmosie. Szkoda tylko, że nikt nie chce tam zamieszkać - astronauci i kosmonauci z ulgą powracają na Ziemię po zaledwie kilkumiesięcznym pobycie na Mirze. Sądzono również, że na stacji można by prowadzić przygotowania do załogowej misji na Marsa. Dziś wiadomo jednak, że budowa statku na orbicie niepotrzebnie zwiększyłaby koszty ewentualnej wyprawy. Istnieją już znacznie tańsze projekty (np. Mars Direct), które zakładają start z Ziemi.
Są jednak i tacy jak Larry DeLucas, dyrektor Center for Macromolecular Crystallography w University of Alabama, który uważa, że stacja kosmiczna to dla nauki niepowtarzalna szansa. DeLucas specjalizuje się w hodowli kryształów białek w warunkach mikrograwitacji. Do niedawna uważano, że będzie to główna dziedzina kosmicznego przemysłu. W kosmosie kryształy białek rosną znacznie wolniej i dzięki temu są doskonalsze. Chemicy mogą więc lepiej poznać strukturę białek, co pozwala na stworzenie nowych i skuteczniejszych leków. Ponad 30 eksperymentów, jakie przeprowadzono na pokładach promów kosmicznych, dowiodło, że większość wyhodowanych kryształów przewyższa jakością te uzyskane na Ziemi. DeLucas, który prowadził kilka eksperymentów na wahadłowcach, twierdzi, że orbitalne hodowle pozwoliły mu zobaczyć detale, jakich nie można dostrzec w ziemskich kryształach. Problem z wykorzystaniem promów kosmicznych polega na tym, że misje trwają za krótko, by wyhodować dostatecznie duże kryształy. Na promie nie ma też wystarczająco dużo miejsca. Powstanie stałej stacji przyspieszyłoby, jego zdaniem, badania nad lekami. Naukowcy chcą także hodować na orbicie tkanki. Kultury otrzymywane w warunkach nieważkości lepiej odtwarzają procesy zachodzące we wnętrzu ciała. Lepsze poznanie tych procesów oznaczałoby znaczny postęp w medycynie. W kosmosie olej miesza się z wodą, podobnie zachowuje się wiele innych materiałów. Naukowcy mają więc nadzieję, że eksperymentując, dokonają wielu użytecznych odkryć. Może proces spalania, który inaczej zachodzi w stanie nieważkości, umożliwi stworzenie bardziej wydajnych silników? Najśmielsze eksperymenty przeprowadził jednak koncern Coca-Cola, który próbował rozlewać w kosmosie musujące płyny. Wyniki nie okazały się jednak wystarczająco interesujące, by w ten sposób reklamować napoje. Mimo wielu interesujących pomysłów, nadal żaden z komercyjnych inwestorów nie może się zdecydować na wydanie 30 tys. USD na umieszczenie kilograma aparatury na orbicie, nawet w celach reklamowych.
Amerykański Kongres nieustannie krytykuje ciągłe przekraczanie budżetu projektu. Według najnowszych danych amerykańskiego Głównego Biura Rozrachunkowego, przeznaczono na niego już dodatkowe 4 mld USD. Niektórzy kongresmeni zażądali radykalnego ograniczenia wydatków. Przy zainwestowanych do tej pory kwotach jest to mało prawdopodobne, zwłaszcza że zaniepokojona postawą Rosji NASA rozpoczęła prace nad zastępczym modułem napędowym na wypadek kolejnych opóźnień w wystrzeleniu modułu serwisowego. Dodatkowy komponent kosztujący 150 mln USD posiadałby napęd, który w razie potrzeby zwiększyłby moc stacji. Według najnowszych prognoz specjalistów, montaż na orbicie będzie trwał nawet trzy lata dłużej, niż początkowo zakładano. To oznacza, że stacja zostanie ukończona nie wcześniej niż między rokiem 2004 a 2006, a Amerykanie - by ukończyć projekt - będą zmuszeni w najbliższych latach wydawać na ten cel nawet do 250 mln USD rocznie. Pozostaje więc nadzieja, że pewnego dnia z międzynarodowej stacji kosmicznej dotrze na Ziemię informacja o dokonaniu jakiegoś wielkiego odkrycia, gdyż tylko wtedy pomysłodawcy "inwestycji wszech czasów" zachowają twarz.

Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.